Nie trzeba bywać na herbatce u królowej, żeby poczuć się jak księżna Kate. Żyjmy po królewsku, pachnąc perfumami możnych tego świata!
Niektóre z nich należą do najdroższych na świecie. Inne są niszowe, więc trudno je znaleźć. Żeby poznać perfumy, którymi pachnieli władcy, trzeba się trochę postarać – być gotowym na podróż w czasie i przestrzeni, a nawet na odrzucenie własnych przyzwyczajeń. Warto się na to odważyć, bo dzięki temu poczujemy się wyjątkowi.
Francja: odświeżanie klasyki
W 1775 roku w Paryżu Jean-François Houbigant zaczął tworzyć perfumy, które szybko trafiły do królewskich pałaców. – Perfum od Houbiganta używały Maria Antonina, królowa Francji i żona Ludwika XVI oraz wielbicielka piżmowych aromatów, a także cesarzowa Francji Józefina. Firma Houbigant do dziś przechowuje rachunki zakupów dokonanych przez samego Napoleona. Latem 1815 roku przebywał w Paryżu tylko przez słynne sto dni, ale ponieważ są rzeczy ważne i ważniejsze, znalazł czas na wstąpienie do butiku i zaopatrzenie się w perfumy na całą kampanię wojenną. Księgi rachunkowe Houbigant, datowane od 1777 roku, czyta się z wypiekami na twarzy, bo pozwalają podglądać wielkie osobistości i osobowości naszej historii – mówi Michał Missala z perfumerii Quality. Sławę Houbigant zawdzięcza także perfumeryjnym odkryciom. W 1882 roku pracujący dla tej marki perfumiarz Paul Parquet wypuścił zapach Fougère Royale, tworząc tym samym nową klasyfikację zapachów. Dziś, ponad 137 lat później, nadal jest ona jedną z najpopularniejszych na świecie. Były to pierwsze perfumy o aromacie paproci (po francusku: fougère), od których wzięła początek (oraz nazwę) rodzina aromatyczna fougère. Dzisiejszy uwspółcześniony Fougère Royale to koktajl wibrujących olejków cytrusowych, który miesza się z aromatycznym bukietem śródziemnomorskich ziół, geranium, różą, pieprzem, cynamonem i goździkiem. Bazę zapachu wypełniają nuty ziemi, ambra i mech oraz absolut szałwii. W 2016 roku zapach dla Houbigant skonstruował sam mistrz perfumiarstwa Jean-Claude Ellena. To było jego pierwsze zlecenie po rozstaniu z domem perfumeryjnym Hermes. – Moim typem były Essence Rare z początku XX wieku. Powiedziałem, że chcę je przepisać na nowo. Perfumy żyją, ewoluują. Wiem, że publiczność nie lubi, kiedy się zmienia formułę perfum, ale mi osobiście spodobała się ta możliwość. Byłem jak pisarz zapachów, który robi korektę swoich prac. Nie myślisz i nie czujesz tak samo przez całe życie. Moje doświadczenia mnie zbudowały, moja wrażliwość ewoluowała. Nowa wersja królewskiej Houbigant Essence Rare zachowuje klasyczny, francuski styl, ale jest wyraźniejsza, bardziej czytelna. To hołd dla lasów, kwiatów – opowiada w wywiadach perfumiarz.
Wielka Brytania: korona od królowej
Motto tej marki brzmi: „Najpierw pomysł, później koszty”. W 1872 roku powstał Brytyjski Dom Perfumeryjny, któremu królowa Wiktoria udostępniła znak korony na dowód doskonałego stylu. W 1999 roku Clive Christian postanowił przejąć tę legendarną brytyjską markę perfumeryjną, nazwać swoim imieniem i ponownie postawić na piedestale. Victoria Christian, córka założyciela domu perfumeryjnego Clive Christian, opowiada w jednym z wywiadów: – Pod koniec lat 90. najważniejsza była oszczędność. A mój ojciec chciał zaprojektować coś absolutnie najlepszego, nie zważając na koszty. Skupił się więc na niezwykle precyzyjnym doborze składników. Zamiast wykorzystać dużo tańszą wanilię z Meksyku, wybrał tę z Tahiti. Proces uzyskiwania ekstraktu trwa sześć miesięcy. Kreując swój pierwszy zapach, Clive Christian całkowicie zapomniał o kosztach. Dopiero pod koniec procesu nastąpiło podsumowanie. – Perfumy No. 1 zostały okrzyknięte najdroższym zapachem świata i uzyskały certyfikat Księgi rekordów Guinnessa – opowiada Victoria. Clive Christian No. 1 to nowa interpretacja klasycznych perfum z czasów królowej Wiktorii. Wtedy nakładano je na ubranie, gdyż zawarte w nich składniki mogły podrażnić skórę. – Nasza kreacja jest więc swoistą redefinicją. To, co nie uległo i nie może ulec zmianie, to ich jakość, złożoność oraz koncentracja. One stanowią niepodważalne wartości naszego domu perfumeryjnego – zdradza w rozmowach Victoria Christian. Flakon No. 1 w kształcie królewskiej tiary powstał dla uczczenia złotego jubileuszu panowania królowej Elżbiety. Z okazji ślubu stulecia, jak go określają Brytyjczycy, czyli zaślubin księcia Williama z Catherine Middleton, na dwór królewski zostały dostarczone dwie kryształowe butle No. 1 Pure Perfumes z korkami zdobionymi 5-karatowymi diamentami. Mimo że ta wyjątkowa prezentacja została stworzona wyłącznie dla nowożeńców, zwykli ludzie też mogą kupić te perfumy (bez inicjałów, diamentów i kryształów). Każdego roku wypuszcza się na rynek tysiąc butelek Clive Christian No. 1. Nie każdy może wżenić się w rodzinę królewską, ale wciąż jest szansa, żeby pachnieć dokładnie tak jak księżna Kate i królowa Wiktoria.
Londyn-Paryż: świta nadworna
Dom perfumeryjny Creed został założony przez Jamesa Henry'ego Creeda w 1760 roku w Londynie. Szybko stał się faworytem angielskiego dworu. Król Jerzy III zakochał się w perfumowanych rękawiczkach od House of Creed, a potem został obdarowany butelką Royal English Leather – bogatą mieszanką mandarynki, ambry i drzewa sandałowego. Po stu latach od powstania tego domu perfumeryjnego królowa Wiktoria mianowała go swoim dostawcą. W 1854 roku na zaproszenie cesarzowej Eugenii, żony Napoleona III, Creed przeniósł swoją siedzibę do Paryża. Rodzina zajmowała się krawiectwem i perfumami, które tworzyli tylko na zamówienie koronowanych głów i przedstawicieli elit. Kilkadziesiąt lat temu porzucili krawiectwo i odtąd tworzą tylko zapachy, ale sentyment do tradycji nadal widać w ich paryskim butiku, gdzie można kupić również koszule, krawaty czy spinki do mankietów. Od ponad 250 lat marka pozostaje nieprzerwanie w rękach jednej rodziny! Obecnie perfumy tworzy siódme już pokolenie. Poza koronowanymi głowami klientami Creeda byli Winston Churchill, Frank Sinatra, Humphrey Bogart, Michael Jackson, Jackie Kennedy ostatnio także Michelle Obama. Jeden z najsłynniejszych nosów rodziny, Olivier Creed (szóste pokolenie), lubił opowiadać o tym, jak tworzył swoje zapachy: – Mam małe laboratorium blisko mojej sypialni. Dzięki temu, jeśli wpadnę na jakiś pomysł, mogę zejść i spróbować od razu. Kiedy pracowałem nad Silver Mountain Water (pachniał nimi między innymi David Bowie – red.), wiedziałem, że czegoś brakuje w formule. Aż pewnego ranka obudziłem się z absolutną pewnością, że do nut hesperydowych, herbaty i czarnej porzeczki muszę dodać kroplę alpejskiego drewna. W piżamie poszedłem do laboratorium i przygotowałem miksturę. To było to! – wspomina. – To naprawdę ciekawa sprawa: sposób, w jaki tworzenie zapachu naprawdę różni się od innych dzieł sztuki: w pewien sposób, przynajmniej dla mnie, zapach zawsze może ewoluować. Jest jak obraz, który nigdy się nie kończy – dodaje.
Bliski Wschód: sezamie, otwórz się!
Bliski krewny sułtana Omanu, szejk Sayyid Hamed bin Hamood, postanowił ożywić starożytną arabską sztukę perfumeryjną. I zachwycić nią zachodni świat. Zaprosił do współpracy legendarnego Guya Roberta. Francuski mistrz dostał wolną rękę w tworzeniu kompozycji perfum. Mógł użyć najbardziej cenionych, najrzadszych, a zatem i najdroższych składników. Dla szejka koszty nie miały znaczenia, a sułtan osobiście akceptował pierwsze zapachy. Tak powstał Gold, pierwszy zapach Amouage, godny królewskich dworów. Takie zresztą było jego przeznaczenie, ponieważ sułtan Omanu miał zwyczaj obdarowywania flakonami głowy państw i członków królewskich rodów. François Robert, syn perfumiarza Guya Roberta, który pomagał swojemu ojcu w stworzeniu męskiego Amouage Gold, tak wspomina tę historię: – Zaproponowałem dodanie paczuli i mchu dębowego. Ojciec najpierw powiedział: „Jesteś szalony!”. Ale potem okazało się, że to pachnie bardzo dobrze. Jak już zapach był gotowy, polecieliśmy z Londynu do Omanu. Na pokładzie było tylko siedem osób, w tym my oraz dwóch złotników z Asprey of Bond Street (jubilerzy królowej), i produkty o wartości kilku milionów funtów. Wszystkie flakony wykonano ze srebra pokrytego złotem. Wyjątkiem było dziesięć egzemplarzy dla samego sułtana. Wykonano je ze szczerego złota i ozdobiono drogocennymi kamieniami szlachetnymi. W środku był nasz niezwykły zapach – mówi. Amouage jest połączeniem francuskiego słowa „amour” (miłość) i arabskiego słowa „wave” (fala). Kształt butelek z zapachami dla kobiet nawiązuje do stylu Palace Ruwi Mosque w Muscat, a butelki perfum dla mężczyzn mają kształt khanjara – tradycyjnego sztyletu Omanu. Wszystko to odzwierciedla charakter marki, która łączy wschodnie i zachodnie składniki, tworząc piękne międzynarodowe aromaty. Ostatnie dzieło Amouage to Opus XI, jedenasty tom The Library Collection. Jego twórca, obecny dyrektor artystyczny marki Christopher Chong, postanowił uchwycić w nim… współczesną iluzję. Szukając nut zapachowych, prześledził początki fałszywych wiadomości, cofnął się aż do przełomu XVIII i XIX wieku na Bliski Wschód i do Azji – krain tajemnicy, egzotyki i ezoteryki. Powstał zapach mroczny, oudowy, dymny. – Współczesne społeczeństwo jest nieustannie bombardowane informacjami, a te – nie zawsze prawdziwe – tworzą wokół nas zasłonę iluzji. Opus XI daje odpór niepotrzebnym kłamstwom, na które jesteśmy narażeni. Ukazuje prawdziwe i szczere oblicze Orientu. Jest jak równonoc – mówi twórca. I dodaje: – Należę do gatunku zagrożonego. Nigdy nie wierzyłem w piękno, w sensie tak zwanego komercyjnego piękna. W perfumach mówię o życiu, mówię o śmierci. Ile perfum odważy się mówić o samobójstwie i śmierci? Mówię o niepewności płci. Mówię o przejściu do innego świata. Czy znasz jakąś niszową markę, która nie obawia się tego robić? – pyta Chong w wywiadach. I trzeba mu przyznać rację. Jest nieobliczalny, nie uznaje granic i rządzi jak prawdziwy władca. I takie też są zapachy Amouage.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.