
Czy można uciec od rzeczywistości w rozmowę z psem? Bohater nowej książki Krzysztofa Vargi – „Śmiejący się pies” – próbuje. Jego monolog to mieszanka ironii, erudycji i egzystencjalnego niepokoju. Świat go rozczarował, młodsze pokolenie irytuje, a przyszłość jawi się w mrocznych barwach. Ale czy na pewno tak wiele różni go od tych, których krytykuje?
Narratorem „Śmiejącego się psa” jest Wojciech Borsuk, redaktor w wydawnictwie książkowym, erudyta zafascynowany mitami greckimi i intelektualnymi trendami średniowiecza. Jego opowieść jest niekończącym się monologiem skierowanym do Ziutka, ukochanego psa przygarniętego po rozwodzie z żoną, Elwirą. Przypomina rozmowę dwójki przyjaciół przy kieliszku – z tą różnicą, że tym kieliszkiem są tu leki uspokajające, raz na jakiś czas wpychane także do mięsnej kulki psinie. Różnica jest też taka, że pies, rzecz jasna, nie odpowiada. Oprócz Ziutka poznajemy również przyjaciela Wojciecha – Tomasza, który zostawił żonę i syna, by w wynajętym mieszkaniu na Żoliborzu zapijać smutki po utraconej, fantasmagorycznej miłości – młodej Zosi, z którą romans zakończył się fiaskiem.
W życiu Wojciecha oprócz Ziutka i Tomasza ważną rolę odgrywają wspomniane leki –relanium, hydroksyzyna, a czasem także estazolam, onirex i pity „dla smaku” teraflu zatoki. Niczym główna bohaterka powieści Ottessy Moshfegh „Mój rok relaksu i odpoczynku” mężczyzna podejmuje „świadomą decyzję, by zostać lekomanem”. Leki te niwelują napady lęku, pomagają utrzymać się na powierzchni i zdystansować się do świata, który jest coraz mniej zrozumiały. Mimo uzależnienia od medykamentów bohater krytykuje korzystanie z pomocy psychiatrów i psychologów, twierdząc, że „moda na zaburzenia osobowości doskonale pomogła psychopatom i socjopatom w sianiu spustoszeń wśród normalnych ludzi bez konieczności ponoszenia najmniejszych konsekwencji”.
Monolog zamiast dialogu
Przejdę tu do sedna mojego odbioru powieści. Być może właśnie dystansująca wobec świata forma monologu okazuje się problemem części pokolenia mężczyzn w średnim wieku, którego reprezentantem jest tutaj narrator. Potrzeba wyrzucenia z siebie żółci, własnego rozczarowania światem – ale bez chęci dialogu z pokoleniem, które również musi się w nim odnaleźć.
Myślę, że bohater nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, jak wiele łączy go z krytykowanymi przez niego młodszymi ludźmi. Weźmy chociażby relację z psem. Przedstawiciele millenialsów, pokolenia Z głośno mówią o potrzebie bliższej relacji z naturą, fauną i florą. Są wrażliwi na cierpienie zwierząt. Ich psy i koty nie zdychają, ale umierają (co spotkało się przecież z krytyką zbliżonego wiekiem do Wojciecha profesora Bralczyka).
Kolejne podobieństwo? Świadomość nadchodzącej katastrofy klimatycznej, wojen, głodu. Czytamy: „Nastąpi śmierć nasza i wszystkich tych, których znamy, kochamy i których nienawidzimy. Ale nie taka, na jaką, mając przecież świadomość jej nieuchronności, czekamy przez całe życie. Śmierć w wyniku zarazy, wojny, głodu, śmierć w męczarniach i upokorzeniu. Apocalypsis cum figuris, ale nie na drzeworytach Dürera, tylko przed naszymi własnymi oczami”.
Borsuk – podobnie jak przedstawiciele młodszych pokoleń – odczuwa egzystencjalny lęk związany z przyszłością. Różni ich jednak sposób reakcji na ten niepokój. On pogrąża się w cynizmie, ucieka w leki i monologi, podczas gdy młodzi przekuwają swój lęk w aktywizm. Myślę o młodych działaczach z Just Stop Oil, Extinction Rebellion czy chociażby o Grecie Thunberg i zetkach, w których pokładam ogromną nadzieję, ponieważ uważam, że mają realną szansę, by zapoczątkować zmianę – może nawet przewrót?
Ucieczka w przeszłość czy w przyszłość?
Narrator ucieka w przeszłość, widząc w niej „szczepionkę na skretynienie świata i wielką rewolucję intelektualną”. Twierdzi, że literatura klasyczna i współczesna jest nieprzydatna („przede wszystkim książki o miłości i tym podobnych idiotyzmach” oraz książki o „mimozowatych traumach”). Mówi: „Wizje piekielne, opisy katuszy potępieńców, proroctwa końca świata – to mnie teraz ciekawi. Coś nie mniejszego niż Boska komedia i Apokalipsa Świętego Jana, reszta jest dziecinna i głupia. No, jeszcze Grecy znów mnie ostatnio pociągają. Ajschylos, Sofokles i Eurypides oczywiście, oni pokazali prawdziwe oblicze człowieka, a je da się zobaczyć wyłącznie w sytuacji granicznej. Ci trzej, mity greckie i Biblia, tyle w zasadzie wystarczy, żeby zrozumieć tragiczny bezsens naszego istnienia”.
Myślę, być może nieco naiwnie, że coraz więcej młodych ludzi upatruje lekarstwo na „skretynienie świata” w przyszłości. W nauce. Młodzi zdają sobie sprawę z tego, że nie da się wrócić do przeszłości, nie da się przywrócić porządku świata, który istniał kiedyś. A powrót do starożytnych tekstów kultury uważają za eskapizm – próbę ucieczki od realnych problemów współczesności zamiast szukania dla nich rozwiązania. Widzą ratunek nie w mitach czy biblijnych przypowieściach, lecz w działaniu tu i teraz. Narrator również zwraca w pewnym momencie uwagę na to, że młodzi ludzie (rówieśnicy syna Tomka – Staszka, który parał się shitpostingiem w internecie i zarabiał na tym spore pieniądze) przejmują się takimi sprawami, jak katastrofa klimatyczna, protestowanie przeciwko zakazowi aborcji, równe prawa seksualne.
Widzę bardzo duży trend w literaturze polegający na kreowaniu rzeczywistości dystopijnej (chociażby ostatnia książka Anny Ciarkowskiej – „Sploty”, której akcja dzieje się w 2084 roku), na wizjach przyszłości, w której ludzie zdają sobie sprawę z tego, jakie błędy popełnili, pozwalając, by świat, cóż, spłonął. Może pisanie o takiej przyszłości ma realną szansę otrzeźwić nas tu i teraz? Może to właśnie taka literatura ma obecnie największy sens?
Rozczarowująca transformacja
„Śmiejącego się psa” przeczytałam tuż po lekturze książki Jana Śpiewaka „Patopaństwo”, w której to autor opisuje, między innymi, rozczarowanie transformacją. To, jak obietnice bezpieczeństwa, rozwoju, wielkich szans w większości spełzły na niczym.
Bohater Vargi miał być tej transformacji beneficjentem, jednak – jak bohaterowie wypowiadający się u Śpiewaka – zauważył prędko, że niekończący się złoty wiek był ułudą. Pokolenie wchodzące w dorosłość w latach 90. miało czuć się bezpiecznie, miało się bogacić, wyjeżdżać na zagraniczne wakacje, brać kredyt na mieszkanie, jeść obiady w restauracjach. Za ciężko zarobione pieniądze miało otrzymać profesjonalną opiekę medyczną.
Największym zagrożeniem miała być dziura ozonowa, przez którą wszyscy w pewnym momencie przestali korzystać z dezodorantów. A przyszły kapitalizm, amerykanizacja, coraz bardziej pogłębiające się różnice klasowe, „zmasowany atak na porządek i estetykę”, upadek służby zdrowia, smród „spalin i kebabów”.
Bohater mówi do przyjaciela: „Nasza starość, jeśli jej dożyjemy, okaże się koszmarem, nienamalowanym jeszcze, nienakręconym i nieopisanym w żadnych antyutopiach. Będziemy, Tomaszu, schorowani, lecz pozbawieni opieki medycznej, głodni, ale bez szans na najedzenie się, biedni i niezdolni do zarobienia choćby grosza. Przecież nasze emerytury będą znaczyły mniej niż jałmużna, a nasze oszczędności pożre hiperinflacja”.
Nie dziwię się, że Borsuk jest sfrustrowany i rozczarowany. Że ucieka w samotność, leki. Szukałam jednak w „Śmiejącym się psie” nadziei – tej, którą widzę w moim pokoleniu i pokoleniu Z, w dialogu, nie monologu. Dlatego, w przeciwieństwie do narratora, nie uważam, że „obecne czasy zostaną zapamiętane jako epoka ludzi nieustannie się obrażających, wypełnionych pretensjami i żądaniami”. Chciałabym przeczytać rozmowę narratora Vargi z kimś, kto pokaże mu, że tak naprawdę idziemy ramię w ramię i niezależnie od wieku liczymy na lepszą przyszłość. Może jego monolog to właśnie znak jego czasów – samotność i frustracja w obliczu rzeczywistości. Ale świat nie składa się tylko z monologów – to w dialogu tkwi szansa na zmianę.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.