„Vogue” był wszędzie tam, gdzie działa się historia. Nadeszła pora, by opowiedzieć jego własną. Nina-Sophia Miralles, autorka książki „Glossy”, śledzi ponad 100-letnie losy magazynu. To opowieść o wyrafinowanej modzie, nieprzeciętnych talentach, pasji, żądzy władzy i wielkim biznesie. Książka ukazała się właśnie po polsku nakładem wydawnictwa OsnoVa.
Truizmem wydaje się stwierdzenie, że historia „Vogue’a” to gotowy materiał na książkę. Tym trudniej uwierzyć, że na spisanie dziejów najbardziej prestiżowego magazynu o modzie trzeba było czekać aż 128 lat, a więc od dnia powstania tytułu. Tego ambitnego zadania podjęła się Nina-Sophia Miralles. Brytyjska dziennikarka wykonała tytaniczną pracę badawczą, wertując strona po stronie setki archiwalnych numerów, przeprowadzając wywiady i przedzierając się przez stosy dokumentów, listów, życiorysów i statystyk. Wszystko po to, by nadać kształt monografii „Glossy. Historia Vogue’a”.
„Vogue” jest wszędzie, gdzie dzieje się historia
W momencie, w którym pojawia się książka Miralles, „Vogue” ma 26 narodowych edycji. Autorka koncentruje się jednak na trzech: amerykańskiej, od której wszystko się zaczęło, brytyjskiej, łączącej stary świat z nowym, oraz francuskiej – centrum couture. Zmyślnie lawirując pomiędzy nimi, odkrywa zapomniane fakty, przełomowe chwile i zawiłe mechanizmy rządzące modą. Rekonstruuje koleje formowania się legendarnego czasopisma na tle epokowych wydarzeń. „Vogue” był wszędzie tam, gdzie działa się historia. Stał u boku sufrażystek, patronował awangardzie sztuki, relacjonował horror wojen światowych, głosił nadejście youthquake’u, afirmował rewolucję seksualną, dawał głos mniejszościom i wkraczał wraz z resztą świata w erę cyfrową. Na jego łamach publikowali najlepsi: Virginia Woolf, Aldous Huxley, Dorothy Parker, Lee Miller, Salvador Dalí, Truman Capote czy Gloria Steinem. „Vogue nie ma zamiaru ograniczać swoich treści do kapeluszy i sukienek” – pisała w 1925 r. Dorothy Todd, redaktorka naczelna brytyjskiego wydania.
„Vogue” to więcej niż magazyn o modzie
Magazyn „Vogue” okazuje się pełnokrwistym bohaterem biografii. Znamy jego metrykę: przyszedł na świat 17 grudnia 1892 r. w Nowym Jorku w bogatym domu Arthura Turnure’a. Za młodu spełniał się jako plotkarska gazetka „pisana przez elegantów dla elegantów” z wąskiego grona metropolitalnej socjety. W miarę upływu czasu dorastał do roli „przewodnika po świecie modernizmu i sztuki” w latach 20. XX w. Stał się „pokrzepieniem dla ducha” podczas II wojny światowej, „biblią mody” w latach 50., a także – pośrednio – „katalizatorem ruchów społecznych” lat 70. W końcu dojrzał, by zostać liderem rynku, jedną z najbardziej rozpoznawalnych i wpływowych marek, którą pozostaje do dziś.
„To nie tylko magazyn o modzie – pisze Miralles – to instytucja”. Jak przystało na postać pierwszoplanową, „Vogue” ma charakter bardziej niż złożony. Jest szykowny, błyskotliwy, wizjonerski, śmiały, a zarazem próżny, płytki, dekadencki i wyrachowany. Nie boi się podejmowania niewygodnych tematów i trudnych problemów, choć sam niekiedy bywa ich źródłem. Buja w obłokach, kreując wyrafinowane fantazje, a jednocześnie stąpa twardo po ziemi, na której trzyma go intratny biznes. To apodyktyczny arbiter elegancji, wnikliwy obserwator rzeczywistości, lekkoduch, który odciąga od codzienności.
Charyzmatyczne redaktorki „Vogue’a”
Skomplikowaną, niejednoznaczną, ale i bogatą osobowość „Vogue” zawdzięcza ludziom, którzy go kształtowali. Obok właścicieli – Condé Nasta i Si Newhouse’a – o silnym charakterze magazynu decydowały jego redaktorki naczelne. Niemal każdy kojarzy Annę Wintour czy Carine Roitfeld, jednak wiele nazwisk pozostaje wciąż nieznanych. W „Glossy” odnajdziemy całą plejadę charyzmatycznych redaktorek. Grande dame Edna Woolman Chase poświęciła „Vogue’owi” 56 lat życia, Josephine Redding pisała pionierskie teksty o emancypacji kobiet, rasizmie czy prawach zwierząt, Audrey Withers w bombardowanym Londynie redagowała artykuły w masce przeciwgazowej na twarzy.
Nina-Sophia Miralles z pieczołowitością opisuje kosztowne fantazje „najwyższej kapłanki mody” Diany Vreeland, reporterski sznyt Colombe Pringle czy kobiecą joie de vivre Emmanuelle Alt. „Ludzie niekiedy wredni, lecz wartościowi, geniusze co do jednego” – pisze autorka.
Książka „Glossy” to źródło wiedzy i anegdot
„Glossy” schlebia „Vogue’owi”, ale nie stroni od wytknięcia błędów. Dość powiedzieć, że roboczy tytuł książki brzmiał „Królowe i potwory”.
Nina-Sophia Miralles spogląda na magazyn badawczym, ale też – jako osoba z zewnątrz – krytycznym okiem. Bez ogródek pisze o personalnych waśniach i ambicjach na granicy sadyzmu. Jednocześnie dostrzega znaczące osiągnięcia „Vogue’a” oraz talent i zaangażowanie jego redakcji. „To, że z czasopismem gotowe były współpracować głowy państw i primadonny, najlepiej świadczy o marce, jaką sobie wyrobił także poza granicami świata mody” – zauważa autorka. Książka „Glossy” to cenne źródło wiedzy, trafnych analiz, soczystych pogłosek i zabawnych anegdot. Niejednokrotnie podczas lektury zmarszczymy brwi i otworzymy usta ze zdziwienia. Bo kto spodziewałby się, że zakup wydawnictwa „Vogue’a” był wynikiem małżeńskiego nieporozumienia przy porannej kawie, a sesja zdjęciowa w peruwiańskich Andach skończy się deportacją. To zaledwie kropla w morzu intrygujących zwrotów akcji.
Nina-Sophia Miralles, „Glossy. Historia Vogue’a”, tłum. Robert Sudół, Wydawnictwo OsnoVa
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.