Znaleziono 0 artykułów
06.09.2024

„Król Warmii i Saturna” Joanny Wilengowskiej bada meandry warmińskiej tożsamości

06.09.2024
Fot.Heritage Art/Heritage Images / Getty Images

W 80 latach osobistej historii Siegfrieda Wilengowskiego przegląda się morze przemian, jakim w XX wieku podlegała Warmia. Joanna Wilengowska w swojej trzeciej książce prozatorskiej próbuje rozsupłać wątki i zrozumieć niejasności w ojcowskiej tożsamości. 

Po lekturze książki Joanny Wilengowskiej najchętniej zapadłabym się pod ziemię razem z moim domem. Ale że ten dom, a zwłaszcza widok, jaki rozciąga się z tarasu, to spełnienie moich marzeń, postanawiam się więc nie zapadać, a ukorzyć przed tytułowym „Królem Warmii i Saturna”, który najchętniej wypędziłby mnie z powrotem do Warszawy, a dom kazał pożreć Saturnowi jak jakiegoś bękarta. 

Liczę na litość i pocieszam się, że sam król, który mieszka w Olsztynie na 11. piętrze w bloku z wielkiej płyty, też bez wahania wyciąłby laserem ów peerelowski wieżowiec, gdyby nie to, że dzięki temu może z góry spoglądać na ukochaną utraconą krainę. Ze swojej strony zapewniam, że słyszę rozkaz króla… „Nie sadźta tujów, zomiony!”. Nie rośnie ani jedna w moim początkującym ogrodzie. 

„Warmińskie krzywdy kumulują się i skraplają w ojcu jak w alembiku – po prostu w zwykłym ludzkim garnku, w którym się gotowało przez osiemdziesiąt lat! Warziło sia i warziło, aż żale zgęstniały, że można je kroić nożem. Pogrzeby nieodprawione, pieśni niezaśpiewane, lamenty niewyjęczane, prawdy zakryte, niewykrzyczane, nieuznane nigdy, niewypowiedziane w świetle dnia, niepotwierdzone urzędowo, nieprzeproszone, żałoby nieprzebyte, groby pogubione. Cienie i duchy szwendają się po domu, domagające czegoś, chociażby odrobiny opowieści” – pisze na jednej z pierwszych stron książki Wilengowska, a dalej nie przestaje wyjaśniać i rozumieć, próbując wyłuskać warmińskie losy rodzinne ze wspomnień ojca, często fragmentarycznych, urywanych, splątanych, snutych na przemian po warmińsku, polsku i niemiecku.

Dla Siegfrieda / Zygfryda Wilengowskiego czas przestał płynąć liniowo, przybrał raczej formę nakładających się na siebie warstw. Baja więc o dobrych przedwojennych latach w Stawigudzie, z polami „kwitnącego niebiesko lnu”, stadami „białych owiec”, z końmi różnych ras, z krzakami „jonek przy każdym gburstwie, porzeczek, niezbędnych do kompotów, zina i marmulody”, z gasthausami w każdej wsi, kościołami, browarami, masarniami, cegielniami, pasiekami, młynami i geszeftami – których przecież sam nie pamiętał, nie doświadczył, a tylko o nich zasłyszał. Tamte wyśnione obrazy nakładają się na te tużpowojenne, gdy przyszli Ruscy, siłą zabrali matkę i ciotkę, wywieźli, zabili, a jego niemal śmiertelnie dźgnęli bagnetem – miał wówczas dwa lata. Na te późniejsze, gdy trzeba było podpisać, czy się jest Polakiem, czy Niemcem – innej opcji nie było; gdy część rodziny wybrała wyjazd do Rajchu; gdy przybywali Polacy zdziwieni bogatym „repertuarem parku maszynowego”, murowanymi domami i oborami; gdy szabrowali i zabrali im wszystko, co trzymali w swym gburstwie, czyli zamożnym gospodarstwie w Stawigudzie, bo przecież przesiedleńcy wierzyli, że Niemców ograbiają, więc bez grzechu; gdy później Polacy wyzywali małego Zygfryda od szwabów i szczuli psami, a jego dziadek, czyli Opa Wiktor, jako Warmiak „nie mógł zajmować stanowiska wyższego niż kierownik GS-u”.

Autorka nie stawia się w pozycji wszechwiedzącej narratorki, przeciwnie – jest niewiedząca, pragnie złożyć układankę z rozsypanych kawałków i niewiadomych, by wyszła z niej Warmia. Próbuje odpowiedzieć, kim są Warmiacy i Warmiaczki, czyli ci, co tu byli wcześniej, dawniej. Wilengowska wpisuje w ankiety do spisu ludności jako pierwszą narodowość: warmińską. Czuje się Warmjoczką. Ilu jest jej podobnych? Trochę więcej niż garstka? A „warmijsko godka”? „Mieni się w słońcu co najmniej setką odcieni”. Od ojca usłyszała anegdotę: 
– Jak Pan Bóg dawał mowy, a dla Warmjoków zbrakło, to mózi tak: »Mówta calo gambo«. I tak to jest. Warmjok klepsie cało gambo.
– A czemu zbrakło dla Warmjoków.
– Bo sia po lasach chowali, to nie łoboczył”. 

Najłatwiej było chyba odtworzyć mapę historycznej krainy warmińskiej, choć przecież tak często przez ludzi mylonej z mazurską, jakby to było jedno i to samo. Kształtem przypomina, jak zauważa autorka, obuch tomahawka „tnącego ostrzem mapę od Zalewu Wiślanego w dół. Frombork, Braniewo, Pieniężno, Orneta, Lidzbark Warmiński, Bisztynek, Reszel, Biskupiec, Jeziorany, Barczewo, Olsztyn”. 

„Król Warmii i Saturna” to wyjątkowa opowieść, wielopoziomowa jak pamięć jej głównego bohatera. Bo to i czuły portret ojca na jego ostatnim odcinku życia, i próba odtworzenia losów rodzinnych – czasem mając do dyspozycji jedynie inskrypcje nagrobne – i przecudnie naszkicowana Warmia: ta dawna i ta okaleczona przez deweloperów i różne gusta przybyłych obcych. Ale to także ważna książka o wykluczeniu i zawłaszczeniu.

Joanna Wilengowska nie oskarża nikogo, nie wciela się w prokuratora, nie stawia tych pytań wprost, ale ja chciałabym je zadać na zakończenie.

Kto powinien wziąć odpowiedzialność za krzywdy wyrządzone Warmiakom i Warmiaczkom za to, że nikt ich nigdy nie pytał o zdanie w sprawach dotyczących ich krainy? Kto ponosi winę za gorycz i samotność ojca autorki, skazanego na towarzystwo duchów i zjaw oraz oglądanie swojego świata z 11. piętra wieżowca z wielkiej płyty? 

Chciałabym, żeby głos Joanny Wilengowskiej został usłyszany, żeby odbijał się echem po warmińskich jeziorach.

Joanna Wilengowska, „Król Warmii i Saturna”, wydawnictwo Czarne

 

Maria Fredro-Smoleńska
  1. Kultura
  2. Książki
  3. „Król Warmii i Saturna” Joanny Wilengowskiej bada meandry warmińskiej tożsamości
Proszę czekać..
Zamknij