Rasizm to ogólnoświatowe zjawisko, które kształtuje też naszą rzeczywistość. Polacy też budują mury, te otaczające getta i te oddzielające państwa. Nie są to zachowania widoczne tylko gdzieś tam, w odległej Ameryce – mówią Agnieszka Kościańska i Michał Petryk, osoby autorskie książki „Odejdź. Rzecz o polskim rasizmie”.
Niedawno odbyła się w Polsce dyskusja o słowie „Murzyn”. Pojawiły się głosy, że ma ono w naszym języku zabarwienie neutralne. To wymiar naszej polskiej białej ignorancji?
Agnieszka Kościańska: Myślę, że tak. Jak przyjrzymy się historii jego użycia w Polsce, zobaczymy, że ma ono trochę inne znaczenie niż analogiczne słowo w innych językach. O ile po angielsku słowo „nigger” ma jednoznacznie pejoratywnie konotacje, o tyle po polsku zdarzają się neutralne użycia słowa „Murzyn”, na przykład w prasie epoki PRL z sympatią opisującej walkę Afroamerykanów o prawa. Wtedy „Murzyn” byłby odpowiednikiem angielskiego „Negro”, czyli „czarny” – słowa, którym w jeszcze w połowie XX wieku posługiwali się afroamerykańscy aktywiści. Jednocześnie „Murzyn” ma też bardzo mocno negatywnie nacechowany wydźwięk. Widać to szczególnie w okresie międzywojennym, o którym chętnie mówimy jako o czasie świetności Polski. Wtedy słowo „Murzyn” było określeniem związanym z niewolnictwem i ideą Polski aspirującej do posiadania kolonii. Chcieliśmy znaleźć sobie kawałek Afryki i tam skolonizować miejscową ludność. Ta była opisywana jako leniwa, gorsza i mało rozgarnięta. „Murzyn” był synonimem niewolnika, którego trzeba zaganiać do pracy na rzecz wielkości narodu polskiego.
Dziś nie pomaga oparta na stereotypach edukacja. Nie komentuje się w „Pustyni i w puszczy”, a czarni i romscy powstańcy warszawscy zostali niemal wymazani z polskiej historii. Tak manifestuje się przywiązanie Polaków do białości?
Michał Petryk: Moim zdaniem z jednej strony jest to pewien rodzaj zasiedzenia. Ludzie przyzwyczaili się, że mówi się „Murzyn” o osobach o ciemniejszej skórze. Z drugiej strony, jak na przykład w przypadku Romów, są to osoby, które zawsze były w tle, niewidoczne. To tak jak ghostwriter, ktoś, kto pisze dla kogoś innego i go nie widać. Tak jak ten, który „zrobił swoje i może teraz odejść”. Problem pojawia się wtedy, gdy te osoby przestają być niewidoczne.
A.K.: Powszechnie panuje przekonanie, że nas kwestie rasizmu i kolonializmu nie dotyczą, bo koniec końców tych kolonii nie mieliśmy, tylko sami byliśmy uciskani przez zaborców i komunistów. To my jesteśmy główną ofiarą, najbardziej uciskanym narodem świata. Więc dlaczego mielibyśmy kogoś uciskać i ranić? Nasze przywiązanie do białej dominacji nie jest wyrażane wprost. Jednak uwidacznia się w tym, jak mówimy i myślimy o osobach innych niż białe. Widzimy siebie jako kraj europejski i od zawsze biały. Skoro tak, powinniśmy pomyśleć o historii, bo przecież potęga europejska to też potęga kolonialna, mająca ciemną stronę, która polegała na ucisku osób niebiałych.
Przemysław Wielgosz w blurbie państwa książki pisze: „Polacy nie gęsi i swój rasizm mają”. Jak ten rasizm na co dzień się manifestuje?
M.P.: Wiąże się ze wspomnianymi wcześniej aspiracjami do bycia w pełni białymi. Nie dopuszczamy, że tak naprawdę wszyscy jesteśmy zmieszani, co potwierdzają badania DNA. Na tych, którzy nam nie pasują, gapimy się ze zdziwieniem, ale też z niechęcią. Często okazujemy im wyższość. Wynika to również z braku bliższego kontaktu. Osoba niebiała ma swoje określone miejsce, na przykład w ostatnich latach przywozi nam jedzenie.
A.K.: W książce opisujemy historię naszej czarnej koleżanki, która przyjechała do Polski ze Stanów. Weszła do publicznej toalety, gdzie natrafiła na białą dziewczynkę. Ta na jej widok wybiegła z łazienki z płaczem. Na początku nie mogłam zrozumieć tej sytuacji. Dopiero później do mnie dotarło, że to dziecko musiało się autentycznie przestraszyć.
M.P.: Nigdy nie dowiemy się, co zaszło w głowie tej dziewczynki. Ale mógł być to dyskomfort spowodowany tym, że człowiek może wyglądać inaczej niż biały Polak.
Ta historia przypomniała mi sceny z amerykańskich filmów o segregacji rasowej!
A.K.: W „Odejdź” chcieliśmy pokazać, że problematyka rasizmu i rasy jest w Polsce obecna od XIX wieku, czyli od czasów, kiedy koncepcja rasy została wymyślona przez uczonych. Cały czas na ten temat się dyskutowało, opisywano ludność Afryki w określony sposób, jak robili to Jan Czekanowski (jeden z najważniejszych antropologów dwudziestolecia międzywojennego – przyp. red.) i inni czołowi polscy badacze. Jednocześnie w tym samym czasie mieliśmy do czynienia z rozmaitymi intelektualnymi wymianami między działaczami afroamerykańskimi i polskimi Żydami. Znajdowali analogię między różnymi formami dyskryminacji na obu kontynentach. To, co działo się u nas, rozszerzało rozumienie rasizmu w USA i w drugą stronę.
M.P.: Wystarczy otworzyć magazyn „Morze” (miesięcznik marynistyczny wydawany przez wydawnictwo Ligi Morskiej i Rzecznej, a następnie Ligi Morskiej i Kolonialnej – przyp. red.), w którym cały czas pisano o tym, dlaczego europejskie państwo powinno mieć swoje kolonie w Afryce i dlaczego należy zniewolić tamtejsze niegotowe do samostanowienia ludy.
W książce piszą państwo o dwóch osiach polskiego rasizmu. Czy możemy je pokrótce scharakteryzować?
A.K.: Pierwszą jest wspomniana próba wpisania Polski w światowy projekt kolonialny: usadowić Polaków na szczycie globalnej hierarchii rasowej, pokazać, że jesteśmy po stronie białości, nie czarności. Co nie zawsze było takie oczywiste. Na przykład w Stanach przez dekady nie uważano Polaków czy polskich Żydów za do końca białych, za równych Anglosasom. Drugą osią są lokalne uprzedzenia, głównie do Romów. Antycyganizm w Polsce i Europie Wschodniej to zjawisko podobne do klasycznego rasizmu. Mamy Romów, którzy mieszkają w gettach, są najniżej na drabinie społecznej, często wizualnie wyróżniają się na ulicach polskich miast. Ta sytuacja ogranicza możliwości ich pracy czy edukacji. Jednocześnie zewsząd słyszymy: „To ich wina”, „Sami się dyskryminują”, „Nie dbają o edukację”, „Nie umieją zadbać o swoje domy” i tak dalej.
Dlaczego to zestawienie jest istotne?
A.K.: Pokazuje, że na politycznym poziomie rasizm to ogólnoświatowe zjawisko, które kształtuje też naszą rzeczywistość. Polacy też budują mury, te otaczające getta i te oddzielające państwa. Nie są to zachowania widoczne tylko gdzieś tam, w odległej Ameryce. Oczywiście kiedy mówimy o rasizmie antyczarnym, będzie nam się najbardziej kojarzył ze Stanami. Ale coraz częściej do kategorii „czarnych” zaliczamy na przykład mieszkańców Bliskiego Wschodu. Wystarczy spojrzeć na dzisiejszą politykę graniczną, na to, kto może, a kto nie wjechać do UE. Ta polityka jest bardzo urasowiona.
Rząd PiS widzi Polskę jako kraj jednonarodowy. To nienowy koncept, choć w PRL pudrowano go antyrasistowskimi hasłami.
A.K.: PRL, razem z ZSRR i innymi krajami socjalistyczni, prezentowała się jako istotny antyrasistowski gracz na arenie międzynarodowej. W socjalistycznej prasie piętnowano rasizm w Stanach Zjednoczonych. Jednocześnie u siebie Polska bardzo mocno podkreślała właśnie ideę państwa jednonarodowego. Polska miała być dla Polaków. Białorusinów, Ukraińców czy Romów należało spolonizować i rozbroić ich kulturę tak, aby nie była widoczna. Studenci z bratnich krajów socjalistycznych, na przykład z Afryki, mogli przyjechać, ale tylko na chwilę. Jeśli przyjrzymy się różnym debatom w młodej polskiej demokracji, zobaczymy, że w latach 90. lewica w dużej mierze porzuciła wątek antyrasizmu, antyfaszyzmu czy internacjonalizmu. Z kolei prawica była mocno antyantyrasistowska. Mówiło się, podobnie jak dziś, że rasizm, kolonializm czy faszyzm to nie są nasze sprawy. Po co mamy o tym rozmawiać, skoro żyjemy w państwie jednonarodowym? Tak wymazywano temat rasy i rasizmu z debaty publicznej. Dziś trudno do tego wrócić.
M.P.: Temat antyrasizmu sprowadzano też do aspektu subkulturowego, a tym samym mocno bagatelizowano. Jeżeli punki biły się ze skinheadami, mówiono, że „młodzież musi się wyszaleć”. Był to błahy spór. Z perspektywy czasu widać, że to jednak spór fundamentalny, zderzenie światopoglądów. Najpierw zaczyna się wykluczać kogoś, kto jest wyraźnie obcy. Później pole obcości się rozszerza. Trzeba udowadniać, kto naprawdę jest Polakiem.
W „Odejdź” piszą państwo o pogromie Romów w Mławie w 1991 roku. Dzisiaj najbardziej namacalnym obrazem rasizmu w Polsce jest granica polsko-białoruska. Czy te dwa wydarzenia są w jakiś sposób pokrewne?
M.P.: Są analogiczne, ale działania na granicy polsko-białoruskiej są gorsze, bo stoi za nimi państwo. Tych, którzy wyrażają sprzeciw, uważa się za zdrajców rasy, a politycy ich szykanują.
A.K.: Niestety nie jest tak, że wraz z uznaniem przez Radę Języka Polskiego słowa „Murzyn” za obraźliwe wyzbyliśmy się rasizmu. Widać to na granicy polsko-białoruskiej, widać to w codziennym traktowaniu Romów. Wystarczy z nimi pobyć i porozmawiać o tym doświadczeniu. Cały czas im się coś wydarza, czego ja nigdy nie doświadczam. A to ktoś spojrzy podejrzliwie, a to sprawdzi zawartość torebki.
Jednocześnie motyw rasistowski często jest wykluczany, prawda?
M.P.: Ludzie często nie identyfikują przemocy wobec osób o innym kolorze skóry jako rasizmu. Widać to w przypadku Mławy, gdzie koniec końców uznano, że motywem nie był rasizm, lecz kwestie ekonomiczne, czy w sprawie zabójstwa Maxwella Itoyi (czarnego sprzedawcy butów z Warszawy zabitego przez policjantów w 2010 roku – przyp. red.). Wina zrzucana jest na poszkodowanych. Pojawiają się określenia, że ktoś coś ukradł albo coś źle zrobił. Ktoś inny nie został pobity z pobudek rasistowskich, tylko „wziął udział w bójce”. Albo „przeciwnik był pod wpływem alkoholu”. W taksówkach często słyszymy: „Nie jestem rasistą, ale skąd jest ten człowiek, że tak źle jeździ?!”. Gdyby Polak zajechał mu drogę, nie byłoby tej rozmowy. Często dyskryminacja koncentruje się też na pochodzeniu. Wytykamy, że ktoś ma żydowskie albo romskie korzenie.
A.K.: Zdarza mi się prowadzić zajęcia uwrażliwiające dla nauczycieli, na które oni sami się zgłaszają. Rozumieją, dlaczego warto zajmować się problemem dyskryminacji osób LGBT+ czy kobiet. Kiedy jednak dochodzę do dyskryminacji Romów, pojawiają się te same głosy: „Dyskryminują się sami”, „Szkoła się stara. Nie ma sobie nic do zarzucenia”, „Romscy rodzice ponoszą winę, bo nie dbają, by dzieci przychodziły na lekcje”. Poza rozumienie nauczycieli wychodziły kwestie tego, że romskie dzieci mogą nie pojawiać się w szkole, bo są szykanowane przez rówieśników. Albo może przez to, że słabo mówią po polsku lub ich rodzice nie mają wykształcenia i nie wiedzą, jak mogą je wesprzeć w edukacji. Są to mechanizmy systemowego rasizmu, który powoduje, że jest im trudniej w polskiej szkole. Przez to bardzo łatwo z niej wypaść.
Co musiałoby się wydarzyć, żeby przewartościować system?
M.P.: Jak kiedyś śpiewał Izrael – „Jest potrzebna duchowa rewolucja”. Trzeba zmienić serca milionów ludzi. Musimy spojrzeć na siebie inaczej, nie przez pryzmat tego, kim byli nasi rodzice, skąd pochodzimy, jakiego jesteśmy koloru, tylko kim jesteśmy teraz. Na pewno nie powinniśmy ślepo podążać za Zachodem, bo ten także ma na sumieniu wiele grzechów. Na szczęście ten system na świecie już się wali. Nie wiem tylko, czy jest do zmiany, czy do całkowitego rozmontowania.
A.K.: Oczywiście można, tak jak Michał, w uduchowiony sposób podejść do tematu (śmiech). Na pewno ważne jest też uświadomienie sobie społecznych aspektów rasizmu. Napisaliśmy „Odejdź” po to, aby zwrócić uwagę, że przeszłość polska i europejska ma wbudowane systemowe mechanizmy wykluczenia. Kolonializm do dziś wpływa na sytuację zarówno białych, jak i niebiałych. Ta spuścizna wywołała głębokie nierówności. Dlatego dzisiaj ludzie z Afryki czy Azji migrują do Europy. W polskiej debacie publicznej jest to kompletnie nieuświadomione. Polska jest częścią tego systemu. Nie tylko przez swoje ambicje kolonialne, ale przez samą obecność w Unii Europejskiej. Przez marzenia o białym narodzie i popularne w dwudziestoleciu międzywojennym pomysły repolonizacji miast. Jeżeli ktoś zapyta: „Dlaczego mamy przyjmować migrantów?”, musimy udowodnić, że odpowiedź: „Przecież nie mamy z tym nic wspólnego”, jest nieprawdziwa.
Książka „Odejdź. Rzecz o polskim rasizmie” Agnieszki Kościańskiej i Michała Petryka ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.
Agnieszka Kościańska – profesorka w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Warszawskiego, a w latach 2021–2022 Leverhulme Visiting Professor w Oxford School of Global and Area Studies; autorka m.in. „Zobaczyć łosia. Historia polskiej edukacji seksualnej od pierwszej lekcji do internetu” (2017), „Płeć, przyjemność i przemoc. Kształtowanie wiedzy eksperckiej o seksualności w Polsce” (2014).
Michał Petryk – tłumacz literatury pięknej z języka ukraińskiego, głównie prozy Serhija Żadana, oraz anglojęzycznego piśmiennictwa antropologicznego, między innym prac Judith Okely, Lili Abu-Lughod i Jamesa C. Scotta.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.