
„Ogród poza czasem” Olivii Laing to książka przepełniona imionami gatunków róż, kolorami powojników, glicynii, kwiatów wiesiołka, przegorzanu czy trytomy. Pojawiają się tu nazwy takie jak mekonops walijski czy lepnica biała. Ale to też lektura uświadamiająca, w jak wiele nieoczywistych kontekstów wplątana jest niewinna z pozoru uprawa przydomowej ziemi.
Modus operandi Olivii Laing wydaje się prosty, ale to nie znaczy, że jest łatwy do podrobienia. W „Republice ciał” pisarka analizowała cielesność w kontekście własnej biografii, ale także na podstawie wiedzy badaczki kultury i erudytki – Laing wnika bowiem głęboko w teksty kultury, aby zrekonstruować wynikające z nich obrazy ciała. W „Mieście zwanym samotnością” podobny aparat badawczy przykłada do Nowego Jorku – zatłoczonej metropolii, w której tak trudno odnaleźć własny głos i poczucie przynależności. W swojej trzeciej wydanej po polsku książce patrzy z kolei na ogród, łącząc osobiste spojrzenie naznaczone jej własnym życiowym bagażem oraz przenikliwy wzrok kulturoznawczyni, która bada ogród i jego obrazy w literaturze pod kątem historycznym.
Zapuścić korzenie
„Chciałam się przenieść w inne rozumienie czasu: widzieć czas, który porusza się w spiralach albo cyklach, pulsuje między rozkładem a bujnością, między mrokiem a światłem”, pisze autorka. Choć siłą, która popycha ją ku napisaniu tej książki, jest próba oderwania się od czasu teraźniejszego, „Ogród poza czasem” jest również świadectwem dziwnego momentu w dziejach, gdy Laing usiadła do pisania, czyli początków pandemii COVID-19. W chwili gdy tak wiele osób frustrację spowodowaną zamknięciem, niepokój o przyszłość i wolny czas przekierowało na rozmaite pasje, w tym tę ogrodniczą, Laing wraz ze sporo starszym od niej mężem kupują stary dom otoczony dużym terenem. Ogród to w tym wypadku mało powiedziane – to wręcz kilka połączonych ze sobą ogrodów, ze szklarnią i sadzawką w kształcie czteroliścia, które niegdyś należały do znanego ogrodnika, członka Królewskiego Towarzystwa Ogrodniczego, Marka Rumary’ego. Laing podejmuje wyzwanie nie tylko zdobycia informacji o Rumarym, lecz także odtworzenia jego zamysłu dotyczącego zieleni wokół domu. Zamysłu, który w chwili, gdy nowi właściciele przekroczyli próg domu, był tylko mglistym wspomnieniem, a sam ogród przypominał raczej nieokiełznane chaszcze i podupadłą dżunglę cierpiącą nie tylko przez zaniedbanie, lecz także za sprawą szkodników i ekspansywnych gatunków roślin.
Ten osobisty wymiar opowieści zyskuje z czasem wiele innych wątków i odcieni. Decyzja o kupnie domu z ogrodem ma związek z potrzebą spełnienia marzenia o własnym miejscu „póki jeszcze czas”, ponieważ para ma świadomość, że różnica wieku między nimi działa na ich niekorzyść. W tle umiera macocha Laing, a jej ojciec rozpoczyna batalię prawną o własny dom i ogród – to właśnie on zaszczepił córce w dzieciństwie botaniczną pasję. W dzieciństwie leży także źródło potrzeby zapuszczenia korzeni. Laing uczęszczała do szkoły prowadzonej przez siostry zakonne mieszczącej się w starym, rajskim – w dziecięcym wspomnieniu – ogrodzie. Jednak gdy matka dziewczynki, która żyła w potajemnym związku z inną kobietą, została wyautowana przez rodziców jednej z uczennic, rodzina w atmosferze skandalu się przeprowadziła. Wtedy zaczyna się dla Laing czas niepokoju, a kończy beztroska dzieciństwa – własną historię pisarka zestawia z biblijnym obrazem wygnania z raju, któremu sporo miejsca poświęca w książce. Trauma „wygnania”, 16 przeprowadzek, które nastąpiły po nim, i wspomnienie rajskiego przyszkolnego ogrodu przekładają się na marzenie dorosłej o spokojnym pielęgnowaniu własnego miejsca.
Te właśnie historie z przeszłości stoją za Olivią Laing, gdy codziennie wbija w ziemię szpadel, przesadza, dosadza i zasadza. Zapuszcza własne korzenie w ziemi, która szybko zaczyna jej się odwdzięczać kwitnieniem i owocowaniem, śpiewem ptaków i bzyczeniem owadów.
Polityczne wymiary ogrodu
„Cały świat zapałał nagłą miłością do roślin”, pisze Laing o początku pandemii. Ci, którzy mieli taką możliwość, zaczęli pielić swoje mniejsze i większe ogródki, ci, którzy nie posiadali choćby spłachetka ziemi, zadbali o uprawy doniczkowe lub przynajmniej wrzucali na Instagram zdjęcia pachnącego groszku lub powojnika zauważonego w czasie spacerów. „W sklepach ogrodniczych zabrakło kompostu, nasion, a nawet roślin, ponieważ ludzie wkładali całą swoją energię w przeobrażenie przestrzeni, w której zostali zamknięci”, stwierdza Laing. Pandemia wyjaskrawiła jednak to, jak różne są te przestrzenie. Według badań przytoczonych przez pisarkę 88 proc. Brytyjczyków ma dostęp do jakiegoś rodzaju własnej ziemi, jednak pozostała część społeczeństwa została zamknięta w czterech ścianach, a zakaz wychodzenia do parku i lasu dodatkowo uwypuklił tę nierówność. „Lockdown dowiódł także boleśnie, że ogród, ten azyl przed światem, jest nieuchronnie polityczny”, pisze Laing i tej politycznej stronie uprawianej przez człowieka zieleni poświęca w książce sporo miejsca.
Oprócz oczywistej nierówności między tymi, którzy ogrody posiadają, a tymi, którzy nawet nie mogą o nich marzyć, Laing przygląda się też innemu politycznemu aspektowi uprawiania ziemi – plantatorstwu. Ogrodnictwo, jak wiele innych dziedzin życia, szczególnie w krajach kolonizatorskich, nie jest wolne od kontekstu wyzysku i bogacenia się na czyjejś źle opłacanej pracy. Ogród bywa też czystą demonstracją własnego statusu. Laing wspomina ogrody wyrosłe na ludzkim okrucieństwie, „które kosztowały zbyt wiele, które nigdy nie powinny powstać”.
Ogród pełen przeciwności
Próba zapuszczenia korzeni, zbawienne zadomowienie się w chwili „tu i teraz” poprzez obserwację zieleni wokół to tylko jeden – ten pozytywny i niewinny – aspekt uprawy ogrodu. Z drugiej strony rzucenie się na kolana, by pielić i przesadzać, ma też wymiar eskapistyczny. Ogród to również ucieczka przed rzeczywistością niepodlegającą kontroli. W przeciwieństwie do nieraz trudnej codzienności nad kawałkiem ziemi i zarastającymi ją roślinami potrafimy – choć wymaga to nieraz ogromu (jakże satysfakcjonującej!) pracy – zapanować. Człowiek jako pan i władca własnej ziemi to także figura, z jaką musi zmierzyć się Laing, zastanawiając się, jak wyznaczyć granice ingerencji w zieleń. W swoich rozważaniach przywołuje „Raj utracony” Johna Miltona, ale także wiele innych utworów, które krążą wokół obrazu rajskiego ogrodu. Czy to właśnie ta wizja sprawiła, że wierzymy, iż zapanowanie nad roślinnością i „uporządkowanie” jej przyniesie nam ukojenie?
„Ogród poza czasem” jest silnie zanurzony w anglosaskiej kulturze ogrodniczej, w przywiązaniu do harmonii na własnych włościach, choć autorka deklaruje awersję do rabatek i geometrycznych klombów. Laing pokazuje, jak wieloznaczne jest pojęcie ogrodu – tajemniczego i mrocznego, to znów niewinnego, gdy staje się tłem dla wyobrażonej utopii. Czas spędzony wśród roślin może stać się transową ucieczką od rzeczywistości albo siłą, która pomaga skupić się na chwili bieżącej i odnaleźć zadowolenie w pracy rąk własnych. Wielość ogrodniczych kontekstów, jakie pisarka porusza w książce, przypomina wybujały ogród, nad którym pracuje w czasie pisania. To z pewnością dobra lektura na początek wiosny, bo skłania do pilniejszego przyglądania się temu, co właśnie pączkuje i powoli rozkwita pod naszymi nogami lub nad głowami.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.