Gwałt to broń, która razi z siłą bomby atomowej, bo ma odebrać godność i człowieczeństwo, zniewolić, zabić odwagę, poczucie sprawiedliwości. Dla zbrodniarzy jest narzędziem wojny o wiele mniej kosztownym niż najbardziej prymitywny karabin. Christina Lamb od dziesięcioleci zajmuje się relacjonowaniem konfliktów zbrojnych. Rozmawiała z dziewczynami, kobietami, które stały się ofiarami zbrodni o charakterze seksualnym. W swojej książce opisuje ich historie.
„Gwałt jest jedną z najdłużej ignorowanych zbrodni wojennych. Książka Christiny Lamb pokazuje horrendalną skalę okrucieństwa i przemocy. Historie tych kobiet zmuszają jednocześnie do płaczu i krzyku wściekłości”. Taką opinię wyraziła Amal Clooney, dla której, kiedy chodzi o wypowiedzi na temat ważnych spraw społecznych, słynny mąż George jest ledwie przystojnym dodatkiem. Amal, Libanka z pochodzenia, wychowana w Wielkiej Brytanii prawniczka po najlepszych angielskich i amerykańskich szkołach, pracowała w międzynarodowych trybunałach karnych, zajmujących się prawami człowieka, a więc i zbrodniami. Kobiety bywają na wojnach trofeami i zdobyczami, co wiąże się z byciem ofiarą. Żeby wyrazić się bardziej precyzyjnie – zdobyczami i ofiarami są na wojnach najsłabsi, dlatego więc najczęściej kobiety.
Gwałt i przestępstwa o charakterze seksualnym to oręż najpewniej równie długi, jak historia ludzkości. Broń, która razi z siłą bomby atomowej. Uderza bowiem w obszary wrażliwe, ma odebrać godność i człowieczeństwo, zabić wolną wolę, zniewolić. Dotyczy wszak nie tylko bezpośrednich ofiar – choć ich najbardziej – ale także całych rodzin, społeczności mniejszych i większych, narodów.
Na dodatek to zbrodnia dziejąca się na publicznym widoku, znana wszystkim dookoła, a jednak skrywana i ukryta. By jej dowieść i za nią ukarać, potrzeba przecież zeznań ofiar, co wymaga bezprzykładnej odwagi i wdrukowanego w duszę poczucia sprawiedliwości. Jedno i drugie bywa bezpowrotnie zabijane przez gwałt, nie odrodzi tych cech żadna terapia, wsparcie ani współczucie. Kobiety opowiadające o takich właśnie wojennych przeżyciach należą do panteonu bohaterek, którymi wcale nie chciały być. Tym większa dla nich cześć.
Christina Lamb od dziesięcioleci zajmuje się relacjonowaniem konfliktów zbrojnych. Zjeździła za nimi cały świat: Irak i Syrię, Bangladesz, Nigerię, Kongo, Rwandę, terytorium dawnej Jugosławii. Nie odpuściła Ameryce Południowej, spędzała tygodnie na greckich wyspach Dodekanezu, przemienionych w obozy uchodźców. Za rozmówczynie miała niemal dziewczątka, ale też kobiety dorosłe, nadto dojrzałe w wyniku paskudnego życia. Muzułmanki, jazydki, chrześcijanki, animistki. Czarne, brązowe, białe. Pozbierane i kompletnie rozsypane. Trudno sobie wyobrazić, jak radziła sobie z tym ogromem nieszczęścia, doświadczonych tortur, nienawiści i przemocy wznoszącej się na poziomy bezmyślnego, animalnego absurdu. Wykonała znakomitą i nader ważną pracę.
Ale też pracę z rodzaju tych, które nie zapobiegają i nie uczą. Wywołują przerażenie, lecz nie wśród tych, których winny przerazić. Niczego nie powstrzymają. Gwałt jest narzędziem wojny, dla zbrodniarzy o wiele mniej kosztownym niż najbardziej prymitywny karabin. Gdyby było inaczej, nie oglądalibyśmy dzisiejszych zdarzeń w podkijowskiej Buczy oraz innych ukraińskich miasteczkach. Lecz nie jest inaczej i raczej nigdy nie będzie. Z tej perspektywy Bóg raczy wiedzieć, po co Christina Lamb tak bardzo się trudziła.
Ta książka, obejmująca kilka dekad – jest w niej miejsce nawet na zbrodnie Armii Czerwonej popełnione w zdobywanych miastach III Rzeszy – zrywa szmatę kneblującą usta, ale, bądźmy szczerzy, nie odkrywa niczego nowego. Lamb opisuje doświadczenia jednostkowe, niekiedy tak powszechne, że można z nich wyciągnąć uogólniające wnioski. Dlatego straszliwe historie jej bohaterek są okrutnie powtarzalne. Są w nich oprawcy, o których wiemy, że to niezwyczajna dzicz. I zadziwiająco podobne do siebie losy kobiet – ofiar, mimo iż dzieli je wszystko, od koloru skóry przez status społeczny po wiarę i marzenia. A także historie wielu dzieci urodzonych w wyniku gwałtu, które zbyt często cierpią za matki i za siebie.
Podobno jest tak, że na wojnie zagrożenie kobiet, niosących wiadra z wodą lub szukających jedzenia, jest o wiele większe niż mężczyzn bezpośrednio na linii frontu. Nie wiem, wedle jakiej skali mierzone są podobne hipotezy, i zdaje mi się, że narzędzi do takich pomiarów po prostu nie ma, ale przyjmuję na wiarę: słabsi i bezbronni mają gorzej niż ci wyposażeni w najbardziej lichą broń oraz posiadający nawet namiastkę władzy. Jak to się dzieli wedle kryterium płci? Wiemy wszyscy, nawet ci, którzy na wojnach nie znają się nic a nic.
Podtytuł książki Lamb brzmi „Co wojna robi kobietom”. Bądźmy pewni, że robi, co najgorsze; odpowiedź jest bardzo dosłowna.
„Nasze ciała, ich pole bitwy. Co wojna robi kobietom”, Christina Lamb, tłumaczenie Agnieszka Sobolewska, Znak Literanova
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.