Znaleziono 0 artykułów
30.09.2022

Książka tygodnia: Colm Tóibín, „Czarodziej”

30.09.2022
Thomas Mann (Fot. Getty Images)

To zawsze spore ryzyko, gdy pisarze piszą o pisarzach. Profesjonalna zawiść jest w końcu elementem każdego zawodu. Jednak Tóibín, portretujący Thomasa Manna, uniknął pułapek zazdrości, choć postanowił zabrać Mannowi cokół, na którym stoi on w historii literatury oraz niemieckiego społeczeństwa obywatelskiego.

Motto pewnej książki – nigdy nie zapomnę – głosiło, że „byłby to bestseller, gdyby napisał ją X.Y.”, konkurent autora. Niby żart, ale zdecydowanie nie tylko. Może panowie czy panie nie lubią się za pracę w tej samej materii, wzajem sobie zazdroszczą pomysłów, składni, umiejętności budowania intrygi, więc postanawiają umniejszyć rywala.

Tak mogłoby być w przypadku „Czarodzieja” Colma Tóibína, portretującego Thomasa Manna. Jednak Irlandczyk, finalista Nagrody Bookera i kilku innych szanowanych wyróżnień w branży, uniknął pułapek, pisząc powieściową biografię Niemca, laureata literackiego Nobla, człowieka uznawanego za symbol sprzeciwu wobec faszyzmu, nazizmu i Hitlera. Bohater „Czarodzieja” jest bardziej człowiekiem niż wizjonerem, przewidującym przyszłość sygnalistą czy nader wytrawnym analitykiem polityki. I wcale w tej historii nie zmalał.

Mann urodził się w Lubece nad Morzem Bałtyckim, w szanowanej rodzinie kupieckiej, pamiętającej dumne czasy hanzeatyckiej przeszłości miasta. Jego ojciec, Thomas Heinrich Johann Mann, był senatorem, matka zaś, Júlia da Silva Bruhns, pochodziła z Brazylii, miała w sobie krew Kreolów, a nawet Indian. Należeli do kościoła protestanckiego, co wiązało się z obowiązkiem przestrzegania pewnych społecznych rytuałów. Lecz, jak wykłada w „Czarodzieju” pewna stateczna dama z Lubeki, Niemcom był potrzebny brazylijski cukier, lecz może niekoniecznie temperament tamtejszych kobiet. Matka Thomasa chodziła do kościoła w kapeluszu przystrojonym kolorowymi wstążkami i głośnym śmiechem witała znajomych, co w opinii plotkarek wskazywało, że nigdy do końca nie porzuciła katolicyzmu i była kobietą, której brakło powagi oraz dostojeństwa.

Zapewne tak samo myślał ojciec Thomasa, skoro spisał testament nakazujący po jego śmierci sprzedaż dobrze prosperującej firmy – nie wierzył, że mogą poprowadzić ją synowie, a w kwestiach finansowych tym bardziej nie ufał żonie. Rodzinny majątek znalazł się w powierniczym zarządzie, rzec jasna męskim, a pani Júlia musiała raz na kwartał składać wyznaczonym opiekunom raporty z edukacji i wychowania dzieci.

Colm Tóibín, „Czarodziej”, tłumaczenie Jerzy Kozłowski, Dom Wydawniczy Rebis (Fot. materiały prasowe)

Mało tego, ojciec Mann polecił w ostatniej woli, by dołożyć wszelkich starań w izolowaniu synów – Thomasa i starszego Heinricha – od literatury, którą uważał tylko za rozrywkę, a więc zajęcie dalece niemęskie. Szczególnie bał się o Heinricha (też został wybitnym pisarzem i antyfaszystą), jako że Thomas zmyślnie ukrywał swoje prawdziwe zainteresowania, zapewniając rodzinę, iż będzie zajmować się handlem, statkami, cenami zbóż. Najwcześniej przejrzał go Heinrich, lecz nie wydał brata. Cały plan starego Manna spalił na panewce.

Thomas Mann chował jeszcze jeden sekret. Choć ożenił się i miał sześcioro dzieci, był homoseksualistą. Niby nic, w końcu to cecha występująca w populacji równie często wówczas, jak dzisiaj. A jednak coś, bowiem większościowe poglądy dotyczące homoseksualizmu były w pierwszej połowie XX wieku zbliżone do odruchów Andrzeja Dudy, Kai Godek czy Marka arcy-Jędraszewskiego. Bycie gejem to częsty temat pisarstwa Colma Tóibína; w swojej literaturze nigdy nie ukrywał własnej orientacji seksualnej.

Tóibín, który jest świetnym prozaikiem, stawia pytania do biografii Manna. Pierwsze z brzegu: czy autorstwo genialnych powieści daje pisarzowi prawo moralnego przewodzenia opinii publicznej? A jeśli tak, to czy lekko spóźnione dostrzeżenie na przykład niemieckich opresji wobec Żydów z lat 30. i antydemokratycznego ustawodawstwa Hitlera jakoś tego prawa nie limituje? Thomas Mann, człowiek jasnych, czystych opinii, lecz niekoniecznie ich twórca, był przede wszystkim reprezentantem swojej klasy społecznej – protestanckiej, wpływowej i zamożnej burżuazji. I choć kapitalnie opisywał jej degradację oraz upadek, zależało mu na burżujskim, świętym spokoju.

Autor „Czarodzieja” nie ma zmiłowania nad Mannem, gdy wylicza wszystkie potknięcia oraz myślowe spóźnialstwo pisarza, odbierające mu miano wizjonera. To prawda, że gdy po wybuchu wojny pisarz dociera do Stanów Zjednoczonych, rekomendują go w Białym Domu jako „największego Niemca naszych czasów”. Po prawdzie był wielki i utalentowany, ale nie wolno zapomnieć o tle, na którym jaśniała jego wielkość. Hitlerowskie Niemcy, totalitarna Rosja Stalina i kolaborująca z nazizmem lub z komunizmem Europa były tworami nadzwyczaj skarlałymi.

Wyobrażenia Irlandczyka na temat Niemca to wyborna, świetnie napisana lektura o sprawach ważnych i najważniejszych. Ale też o uwikłaniu, jakie stwarzają każdemu człowiekowi miejsce i czas urodzenia. „Czarodziej” każe pomyśleć, kto może być autorytetem oraz – jak się autorytet zdobywa i pielęgnuje. Można się zgodzić, że opinia Colma Tóibína rewiduje nasz pogląd na niemieckiego noblistę lub przeciwnie – tylko go utwierdza. Ale pomyśleć nad tym trzeba bezapelacyjnie.

Colm Tóibín, „Czarodziej”, tłumaczenie Jerzy Kozłowski, Dom Wydawniczy Rebis

Paweł Smoleński, „Gazeta Wyborcza”
  1. Kultura
  2. Książki
  3. Książka tygodnia: Colm Tóibín, „Czarodziej”
Proszę czekać..
Zamknij