Bohdan Pniewski stawiał gmachy, które wszyscy znamy. Historię ulubionego architekta władzy wyśmienicie opisuje Grzegorz Piątek w książce „Niezniszczalny”.
Do tego, że Warszawa jest najlepszym miastem świata, Grzegorz Piątek przekonał wielu poprzednią książką – a przynajmniej umocnił bezwarunkową miłość jej rodowitych mieszkańców. Piątek nie dość, że kompetentnie, to jeszcze arcyciekawie przeprowadza czytelnika przez powojenny okres odbudowy stolicy, rozwiewa mity i złudzenia, jakoby Warszawa przed wojną była Paryżem Wschodu oraz – jak wielu sobie, nie wiedzieć czemu, wyobrażało – miastem specjalnie zielonym.
Najwyraźniej samego autora archiwa też nieźle wessały, bo postanowił pociągnąć wątek i skupił się na jednym bohaterze z poprzednich książek (przed „Najlepszym miastem świata” Piątek wydał biografię przedwojennego prezydenta Warszawy Stefana Starzyńskiego pt. „Sanator. Kariera Stefana Starzyńskiego”) – Bohdanie Pniewskim. Zrobił to równie wyśmienicie.
Nie zdawałam sobie sprawy, jak mocno Warszawa została naznaczona ręką Pniewskiego. Bo architekt nie bawił się w subtelne, wtapiające się w tło budowle, cechował go rozmach, choć sam „nawoływał, by rozbudowywać miasto, zaspokajając ponadczasową ludzką potrzebę oglądania porządku i harmonii mas i materiałów”. Stawiał gmachy ogromne i dominujące nad otoczeniem, które każdy zna i na zawołanie potrafi je odtworzyć w wyobraźni.
Tak więc Pniewski towarzyszy warszawiakom codziennie. Sejm, sądy przy alei Solidarności, siedziba Polskiego Radia przy Malczewskiego, rozbudowane Ministerstwo Komunikacji, a dziś Ministerstwo Infrastruktury i Budownictwa przy Chałubińskiego, ale też Teatr Wielki, jakim go dziś znamy, to jego najważniejsze zrealizowane projekty. Jest też budynek Muzeum Ziemi przy ulicy Na Skarpie 27 – tyle że był to prywatny dom architekta, zarówno przed wojną, jak i po niej. Mało kto w Warszawie mieszkał tak dobrze.
Jak w latach 30., tak w 50. architekt organizował wystawne przyjęcia dla elit zmieniających się czasów, których ozdobą niezmiennie pozostawała piękna i elegancka małżonka Pniewskiego – Jadwiga. Ponoć z myślą o niej zaprojektował w willi schody, żeby mogła z nich dostojnie schodzić i zachwycać gości urodą. Notabene schody to był hyź architekta. Z tych w Sejmie szczególnie był zadowolony, a my oglądamy je niemal codziennie w telewizyjnych programach informacyjnych – trzeba przyznać, że udane i fotogeniczne, nie rzadko bardziej niż osobistości ustawiające się na ich tle.
Pniewski, jak w podtytule określił go zwięźle Piątek, był architektem salonu i władzy. Epoki i ustroje nie miały dla niego znaczenia. Ulubiony architekt sanacji potrafił przeobrazić się w ulubionego architekta dygnitarzy PRL-u. Dlatego należał do tych niewielu, którzy mogli wrócić do swoich willi w latach 50. (drugim znanym jegomościem był Jarosław Iwaszkiewicz, który nigdy nie opuścił swoich Stawisk).
Celnie napisał Marcin Wicha w posłowiu do książki Grzegorza Piątka, że architektura Pniewskiego zawsze była częścią polityki. Projektował dla arystokracji oraz dla „elity państwa sanacyjnego, o ziemiańskim bądź mieszczańskim i zawsze chrześcijańskim pochodzeniu” (wyjątkiem potwierdzającym regułę był Jan Kiepura). Doskonale układał się z episkopatem, który zlecił mu budowę najważniejszej świątyni, bo Opatrzności Bożej. Projekt – monumentalny jak wszystkie jego dzieła – łączył przeszłość z nowoczesnością, katedrę gotycką z drapaczem chmur. Architekt nie zdążył jej wznieść. Dzisiaj możemy zobaczyć, jak wyglądałaby budowla, dzięki Instagramowemu profilowi grupy Wykreślona Warszawa.
Pniewski czuł się patriotą w tym znaczeniu, że umiał ustawić się przy władzy i z wiatrem. Zresztą nie należał do wyjątków, a raczej płynął na fali właściwych w danym momencie poglądów. W 1938 roku nie tylko był pożądanym architektem, ale też działaczem politycznym Obozu Zjednoczenia Narodowego, którego jedno z haseł brzmiało „Chodźcie z nami budować Wielką Narodową Warszawę!”. Wzniósł chociażby imponujące „narodowe” gmachy sądów. „Pisząc o gmachu sądów przy Lesznie, bulwarówka »Dzień dobry« z dumą podkreślała nie tylko fakt, że do budowy użyto rodzimych materiałów, ale i to, że zatrudnieni zostali specjaliści wyłącznie Polacy” – pisze Piątek. „W innej relacji z otwarcia budynku znalazłem wymowny szczegół projektu: z trzech pokojów dla adwokatów jeden przeznaczony był wyłącznie dla Członków Adwokatów Polskich”. Gdy Pniewski został kierownikiem Instytutu Propagandy Sztuki, krzepił naród, jak mógł, namawiając Polaków, by w 1939 roku tłumnie oglądali wystawę zatytułowaną „Polskie malarstwo batalistyczne”.
Wojnę przetrwał głównie w Kielcach, gdzie wygodnie umościł się u tamtejszego biskupa „lekko” kolaborującego z okupantem. A gdy po wojnie nowa władza postanowiła zabrać się za odbudowę stolicy, monumentalne budowle Pniewskiego same wpasowały się w styl socrealistyczny. Więc zamiast trafić do teczki „Wrogowie socjalizmu i nowej Polski”, znalazł się na szczęśliwej liście wybrańców i znów mógł projektować, tyle że tym razem dla dygnitarzy partyjnych. Nawet męża dla córki wybrał dobrze. „Jak na arystokratę Krasiński mógł się wydawać mało ryzykownym politycznie kandydatem na zięcia. Razem z [Dominikiem] Horodyńskim (kolegą ze szkolnej ławy) należał podczas wojny do niewielkiej prawicowej grupki narodowo-konserwatywnej inteligencji, Konfederacji Narodu, ruchu Narodowo-Radykalnego Bolesława Piaseckiego, stworzą rdzeń PAX-u – koncesjonowanej organizacji katolików wspierających komunistów”.
Wystarczyło więc przymknąć oczy, pochylić głowę i skupiać się na swoim rzemiośle? W przypadku Pniewskiego to zadziałało. Było mu chyba wszystko jedno, co i po co projektował. Idzie o gmach Polskiego Radia przy ulicy Malczewskiego, który wedle jednej hipotezy pierwotnie miał być siedzibą Urzędu Bezpieczeństwa i więzieniem. W budynku na poziomie minus dwa można jeszcze znaleźć cele, z betonowymi ścianami i charakterystycznymi wizjerami w żelaznych drzwiach, oraz spacerniak na dziedzińcu.
Istnieje też jednak wersja Pniewskiego: od początku miała to być siedziba radia, ale sekcji zagranicznej – tuby propagandowej na świat. A w podziemiu rzekome cele były schronami, bowiem kolejna wojna mogła nastać każdego dnia. Wydaje się też, że Pniewski, nawet jeśli projektował więzienie, mógł tego nie wiedzieć.
Warszawa bez gmachów Pniewskiego byłaby tak samo wybrakowana jak Warszawa bez Pałacu Kultury i Nauki, co nie zmienia tego» «, że postacią był raczej paskudną. Ciekawe, co by zaprojektował dzisiejszej władzy? Wieże PiS-u na Srebrnej, kolejną monumentalną świątynię? Bez wątpliwości byłoby to coś narodowego.
Grzegorz Piątek, „Niezniszczalny. Bohdan Pniewski. Architekt salonu i władzy”, wydawnictwo Filtry i Teatr Wielki Opera Narodowa
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.