Wybaczcie wyświechtany slogan, ale to prawda, że takie książki powstają z miłości. A że miłość ta trwa pół wieku, a nawet dłużej, wiemy, iż jest prawdziwa.
Posłuchajmy: „W jeden z lipcowych, zapłakanych deszczem wieczorów szedłem polanami Palenicy Kościeliskiej. Ustała mżawka, podniosły się chmury i zobaczyłem zachwycający obraz. Panoramę Tatr z tego miejsca widziałem nieprzeliczoną ilość razy, ale ta lśniła nową jakością. Ostrość rysunku wydobywająca wielość planów, kolor – od szarości przez zieleń do błękitu – podeszczowa, drżąca świetlistość, spokój absolutnej harmonii. I wówczas wrócił do mnie inny obraz, od lutego tkwiący w pamięci. Bezksiężycową, gwiaździstą nocą schodzimy Skupniowym Upłazem. Idziemy bez świateł w zupełnej ciszy. Co i raz odsłania się widok na grań Giewontu i Kopy Kondrackiej połączonych cieniuteńką czarną kreską. W ciemnościach zdają się niebotycznie wzniesione, odległe, niedosiężne. Gwiazdy nad nimi – jedyny zdecydowany kontrapunkt mroku. Romantyczny malunek jak Caspara Davida Friedricha”. Zgódźmy się, że do takich wyznań zdolni są tylko śmiertelnie zakochani.
Kuba Szpilka – antropolog, wspinacz, narciarz, cyklista – pochodzi z Zakopanego, a mieszka w pobliskim Kościelisku, w stuletniej, poczerniałej chałupie. Tatry miał przed oczami od urodzenia, niewiele później zaczął w nie chodzić. Już z tych powodów można śmiało zaufać jego spojrzeniu, uznać, że widoki, które opisuje, choć zmienne, bo zależące od pogody, pory dnia i roku, zdarzają się naprawdę.
Warto też ufać jego mądrości w postrzeganiu najwyższych polskich gór. Te zmieniają się od dziesięcioleci, również dzisiaj, na naszych oczach. Choćby tak: „Zimy jakby mniej zimowe. Jest coraz cieplej, więc smrek, którym stał tatrzański las, także i z tego powodu popada w biedę, łatwo halnemu daje się wywracać i konsumować kornikowi. Znane krajobrazy wskutek tego procesu zaczynają się prezentować zaskakująco”.
I to bardzo, jeśli pamięta się Tatry sprzed pół wieku i ogląda obecne, z hordami (tak, z hordami, choć to nieprzyjemne słowo) ustawiających się w długaśne kolejki turystów prących do Morskiego Oka lub na Giewont. Serce boli, gdy patrzy się na nierówną walkę wiosennych krokusów z oponami samochodów i buciorami ludzi. Szpilka notuje, jak bardzo jesteśmy Tatrach nieuważni, choć świetnie rozumie, że z gór nie da się już wygnać człowieka, a na dodatek byłoby to mało rozsądne, ograniczające prawo do – jak pisze – wolności, równości i sprawiedliwości.
Lecz zaraz Szpilka dopowie, że skoro każdy ma prawo do Tatr traktowanych jako wspólne dobro, nie oznacza to, że „ma być ono tanie, łatwo dostępne i osiągalne bez fizycznego i duchowego wysiłku”. Nasza obecność w Tatrach zmienia się tak, jak zmienia się cywilizacja. Niektórzy myślą, że skoro góry wytrzymały tyczenie turystycznych dróg, kolejkę na Kasprowy Wierch i wyciągi z Goryczkowej oraz Gąsienicowej, wytrzymają też sylwester w Zakopanem, organizowany przez TVP i miasto. Epoka picu i plastiku, „polewania się szampanem” i „miłości w Zakopanem” skutkuje traumą dla mieszkańców Parku Narodowego, ale też dla wielu bywalców Podtatrza. Kotlina, gdzie leży Zakopane, działa bowiem jak pudło rezonansowe, a wyjący playback, do którego fikają nóżkami Zenki, Sławomiry, Maryle wraz z prezesem TVP, po prostu morduje góry. Drugich Tatr nikt nam nie da.
Ale mimo niekiedy smutnego tonu książka Kuby Szpilki nie jest ani przygnębiająca, ani moralizatorska. To – jak już powiedziano – wyznanie miłości i zgoda na ludzką różnorodność, bez zgody na buractwo i chamstwo. Jeden zimą chodzi po górach poza szlakami, wspomagając się „fokami”, czyli nartami, w których można podchodzić pod spore stromizny. Inny szusuje, wspomagając się wyciągiem. Dla obu może to być przygoda życia, sięganie najprawdziwszego, bo osobistego szczytu, wysiłek, a potem radość, bo coś się zdobyło, pokonało, zobaczyło, przeżyło. Szpilka dyskretnie namawia, by w Tatrach radować się i traktować je jak dom, który tak będzie przyjazny, ciepły i miły, jak zachowują się w nim domownicy.
To książka dla tych, którzy nie wyobrażają sobie urlopu bez Tatr. Dla nowicjuszy wolących morze. Dla podtatrzańskich tubylców też. Wreszcie dla samych gór, bo kiedy ludzie poczytają „Chodząc w Tatry”, i Tatrom będzie łatwiej na tym świecie.
Kuba Szpilka, „Chodząc w Tatry”, wydawnictwo Czarne
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.