Jest tu pływaczka, którą rodzice z ogarniętych wojną Bałkanów wysyłają do lepszego świata. Dziewczynka podróżuje z siostrą, lądem docierają do Turcji, stamtąd przeprawiają się pontonem przez Morze Egejskie do Grecji, a gdy ich ponton zacznie się chybotać, wiadomo, że spośród dzieci na pokładzie tylko one dwie potrafią pływać.
Jest Anastazja, mała Rosjanka. Kombajn odetnie jej rękę, chirurdzy przyszyją, najpierw do nogi, potem na właściwe miejsce, ale kaleka w rodzinie na nic się nie zda, trafia więc do „ciotki”, która handluje ludzkimi organami (ojciec pewnie sprzedał córkę). W domu ciotki mieszka gromadka dzieci, wszystkie wiedzą, ile warte są ich poszczególne części ciała: nerki, płuca, wątroba, a nawet włosy. Anastazja zostanie kurierką, będzie dostarczać organy do biorców.
Bosch pracuje w przetwórni rybnej na Alasce. W dzieciństwie, gdy umarł ojciec, matka – alkoholiczka – sprowadzała mężczyzn, żeby dorobić – syna wyzywała od najgorszych nieudaczników, gardziła nim. Na Alasce Bosch jest spokojny, spotyka pięknego Arama, który przyjechał do pracy na wakacje.
W czwartkowe i piątkowe popołudnia w planetarium urządza się laserowe pokazy. Przychodzą głównie nastolatkowie, a Ty Conner sprząta po pokazach. Młodzież zostawia wiele rzeczy: iPhone z pękniętym ekranem, e-papierosy, baterie, atomizery, piersiówki, zapalniczki, opaski do włosów, butelki, puszki, prezerwatywy. Trafiają się też bezprzewodowy głośnik Bluetooth, aparat Fujifilm instax mini 9, para słuchawek. Po pracy ze znalezionych przedmiotów na stole w jadalni Conner buduje miniaturowe idealne miasto przyszłości. Gdy raz jedyny w życiu zaprasza do siebie kobietę, ona w nocy dostaje ataku astmy i musi wezwać karetkę. Więcej nie próbuje.
Jest jeszcze wiele bohaterek i wielu bohaterów, tyle i tylu, ile opowiadań w zbiorze „Krawędź” amerykańskiej pisarki Lidii Yuknavitch. Każdy znajduje się na tytułowej krawędzi: życia, zagubienia, strachu, rozpadu, pożądania, miłości. Naznaczeni traumami, jednocześnie niewinni. Czytelnik po kolejnym i kolejnym rozdziale może czuć się na krawędzi wytrzymałości. Bo autorka raz po raz każe mierzyć się z niewiarygodnie trudnymi, czasem surrealistycznymi doświadczeniami, patrzeć w oczy osobom, od których – być może – wolelibyśmy odwrócić wzrok. Nie szczędzi nam brutalności, smutku i bólu. Do tego Yuknavitch robi to w sposób bardzo „cielesny” – słowa, jakimi się posługuje, zamieniają się w zapachy, dźwięki, smaki, odczucia fizyczne.
Po przeczytaniu książki, poruszona, zaczęłam szukać odpowiedzi, skąd takie pomysły, skąd tacy bohaterowie. Wysłuchałam godzinnej rozmowy z pisarką i już wiem. Yuknavitch opowiada, że każda z opisanych postaci jest inspirowana prawdziwymi osobami, które zna albo znała. Nie są to biograficzne opowiadania, jednak prawdziwe, choć fikcyjne. Yuknavitch spotkała rosyjską kurierkę organów, przyjaźni się z mężczyzną, który stracił oko i tak dalej. Pisze o tych, którzy żyją „między przestrzeniami”, często poza prawem, nie umieją wpasować się w „normalną” rzeczywistość. Odkrywa ich, by zostali zauważeni przez innych, a ich losy nie umknęły.
– Wielu ludziom wydaje się, że takie osoby nie istnieją albo są gdzieś poza ich zasięgiem, poza wyobraźnią, wyparte ze świadomości, a przecież mogą być sąsiadami każdego z nas, wystarczy się lepiej rozejrzeć – mówi. – Ja sama jestem dziwna. W dzieciństwie doświadczyłam przemocy i molestowania ze strony ojca, matka była alkoholiczką; zawodowo trenowałam pływanie i to w wodzie czułam się najlepiej, nieważka; potem popadłam w nałogi, piłam, ćpałam, trafiłam na odwyk. Poszłam na studia, urodziłam córkę, która pierwszego dnia umarła. Wtedy zaczęłam pisać – opowiada.
Narracja dwóch opowiadań prowadzona jest w pierwszej osobie. Bohaterka obu wydaje się mieć dużo wspólnego z Yuknavitch. W pierwszym była narkomanka, nauczycielka kreatywnego pisania obserwuje uważnie sąsiadów. Wieczorami przed jej oknami przemyka ćpunka prostytutka, za nią zaraz jej alfons, a dalej jakiś klient. Pewnego dnia narratorka wychodzi do niej, mówi, że chce ją wynająć na godzinę, daje 100 dolarów. Chce jej pomóc? Pozwolić odpocząć? A może uspokoić własne sumienie, że już nie ćpa, że przeszła do innej przestrzeni?
W drugim opowiadaniu nastolatka zostaje dilerką, nosi towar do właśnie wybudowanego w jej miasteczku więzienia.
– Utożsamiam się z każdym bohaterem w tym zbiorze i jednocześnie z żadnym z nich, bo to literatura. Ale każda z tych osób jest piękną postacią – mówi autorka.
Na koniec, jakby wiedząc, że zrzuciła na barki czytelniczki czy czytelnika bagaż ciężki jak głaz, daje nam odrobinę nadziei, może zresztą nie nam, a swoim bohaterom, a może sobie? Ostatnie mikroopowiadanie jest radosne. Dwie młode dziewczyny tańczą na plaży, wirują i śmieją się, wypełnia je szczęście, poza którym nic się nie liczy. Przynajmniej w tamtej chwili.
Lidia Yuknavitch, „Krawędź”, z angielskiego przełożyła Kaja Gucio, wydawnictwo Czarne
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.