Reportaż Pauliny Siegień „Miasto bajka. Wiele historii Kaliningradu” zaskakuje, bo autorka dotarła do mało znanych opowieści. Znalazła w książce miejsce dla historii i współczesności, twardych realiów codzienności, mrzonek i marzeń. I opisała to wszystko wciągająco.
Gdy pierwszy raz pojechałem do Kaliningradu, a było to 30 lat temu, uznałem, że to najpaskudniejsze miasto świata, sowieckość w pigułce. Z trudem znajdowałem tam ślady niemieckiego Koenigsbergu, o polskim Królewcu nie wspominając. A ponieważ sporo włóczyliśmy się po obłasti kaliningradzkiej, do szoku estetycznego doszło przekonanie, że radziecka władza mogła zniszczyć i upodlić wszystko, jeśli tylko miała chęć, gdyż środków nigdy nie brakowało.
Ale też został we mnie sentyment do tego miasta. Znaleźliśmy się tam bowiem w czasie szczególnym – po moskiewskim puczu przeciwko Gorbaczowowi. Echa wydarzeń w stolicy zazwyczaj najmocniej pustoszą prowincję. Moskwa już się jakoś ustatkowała, lecz w Kaliningradzie panował kompletny chaos, nie było nic, łącznie z władzą, więc można było wszystko. Z jedzeniem kiepsko, więc wcinaliśmy kawior z zabunkrowanych zapasów. Poznaliśmy chłopaka – wykształcone na Zachodzie dziecię sowieckiej nomenklatury – który akurat kupił szmat ziemi z ruinami pruskiego pałacu oraz z ludźmi z zapomnianego kołchozu. Do Polski zaś wróciliśmy przez granicę, która ciągle była zamknięta; Rosjanie machnęli na nas ręką, a polscy pogranicznicy mieli oczy wielkości spodków.
Z tych powodów byłem pewien, że „Miasto bajka. Wiele historii Kaliningradu” Pauliny Siegień niczym mnie nie zaskoczy. Moja pycha została słusznie ukarana.
Poznajemy więc historię hipopotama znalezionego w rowie przez sowieckich bojców tuż po zdobyciu miasta; byli przekonani, że złapali wielką świnię. Zwierzę należało do mikroskopijnej grupy ocaleńców z miejskiego zoo, nosiło w cielsku kilka potężnych odłamków. Przezwano je Hans oraz próbowano wyleczyć. Weterynarz kurował je w wielkim zapale, stosował wszelakie medykamenty i lewatywy, a kiedy nie chciało jeść, stosował stary i sprawdzony w takich przypadkach lek – wlewał w paszczę Hansa wódkę. Po czterech litrach hipopotam stawał się głodny jak wilk, tyle że – jak smacznie pisze Siegień – „pijany jak świnia” wywracał się i parę razy poranił. Do dziś widnieje w herbie kaliningradzkiego zoo.
Dowiemy się również, jak miastu wraca pamięć o Immanuelu Kancie, gigancie filozofii, który nigdy nie wyjechał poza rogatki ówczesnego Koenigsbergu, a dzisiaj patronuje uniwersytetowi. Oraz – dlaczego Hannah Arendt nie ma w swoim rodzinnym mieście nawet marnej uliczki lub placyku (zdarzyło jej się przyrównać totalitaryzm hitlerowski do stalinowskiego). Usłyszymy o patronie miejscowego lotniska. Do konkursu stanęli Kant, caryca Elżbieta i generał Armii Czerwonej. Kant był bez szans, wygrała caryca. Poznamy byłego stalinistę – faszystę z Partii Narodowo-Bolszewickiej (przesiedział za to ponad trzy lata), który został się muzykiem punkowym i twardym wegetarianinem. Zostają nam przedstawieni inni, z reguły pozytywnie zakręceni pasjonatki i pasjonaci, którzy bez tego miejsca niekoniecznie potrafią żyć.
Paulina Siegień opowie nam historię zamku krzyżackiego, który towarzysz Leonid Breżniew kazał wysadzić w powietrze, więc go nie ma i raczej już nigdy nie będzie. A równolegle przedstawi dzieje Domu Sowietów, gigantycznego, nigdy nieukończonego pustostanu straszącego miasto po dziś dzień. Poznamy też inne budynki znaczące przestrzeń Kaliningradu, które dla autorki wcale nie jest najbrzydszym miastem świata, zwłaszcza jeśli ogląda się je z dachu betonowego olbrzyma (Dom Sowietów stoi na górze i ma 70 metrów wysokości) i w dodatku nocą. Wyobraźmy więc sobie, że w Kaliningradzie pobudowano z niczego kopię przedwojennej synagogi, ale dla kogo – nie bardzo wiadomo. Resztóweczce kaliningradzkich Żydów wystarcza skromna salka modlitewna, a koszerna stołówka karmi głównie miejscowych hipsterów.
To świetna książka. Jest w niej miejsce dla historii i współczesności, twardych realiów codzienności, dla Mundialu w 2018 roku, radzieckich mrzonek i współczesnych marzeń, a te często są równie realne, jak te sprzed pół wieku. Kiedy Związek Radziecki wreszcie skonał (na szczęście dla nas wszystkich wyłączając Władimira Putina), rosyjska enklawa wciśnięta między Polskę i Litwę wierzyła, że stanie się wnet bałtyckim Hongkongiem. Powstawały też absolutnie legalne partie polityczne nawołujące do samodzielności Kaliningradu. Kiedy Putin był słaby, rozwiązywał je rosyjski sąd. Kiedy się wzmocnił – aktywistów wsadzał do więzień nawet na osiem lat.
Przeczytałem „Miasto bajkę” szybko, bo wciąga i – mam nadzieję – wnikliwie. Nie odstępowało mnie poczucie, że autorka co najmniej bardzo lubi Kaliningrad, ten twór jakże szczególny, a przez to ciekawy. Zwłaszcza że leży tak bardzo blisko i jest tak bardzo nieznany.
Mawia się, że „każda potwora znajdzie swego amatora”. To ironia i gorzka kpina, lecz Kaliningrad oglądany oczami Pauliny Siegień gwałtownie zmienia charakter, brzmi ciepło i serdecznie. Można, nawet trzeba czasami zadurzyć się w brzydalu, a co?
Paulina Siegień „Miasto bajka. Wiele historii Kaliningradu”. Wydawnictwo Czarne
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.