Sigrid Nunez pisze o czasach, gdy kobiety nie miały dostępu do walki na wojnach. Nie było pilotek, operatorek dronów, żołnierek jednostek specjalnych. Bohaterka „Dla Rouenny” jest pielęgniarką w armii amerykańskiej, ma stopień oficerski. Wojna wietnamska, w której bierze udział, zmienia ją na zawsze.
Łatwo ich było rozpoznać. Z reguły nosili wyblakłe dżinsy niekoniecznie lśniące czystością, rockowe T-shirty, na głowach wojskowe kapelusze (jak ten miłośnik surfingu i Wagnera z „Czasu apokalipsy”) albo bandany. Za to, chyba niezależnie od temperatury i pory roku, na grzbiecie mieli obowiązkowo oliwkowozielone kurtki M65, których pożądała zachodnia i wschodnia młodzież, nawet ta nastawiona antywojennie.
Nie doświadczali dość powszechnej niechęci, z jaką spotkali się tuż po powrocie do USA. Za to mieli zbiorowe poczucie niezrozumienia i wykluczenia. Otaczały ich specyficzna aura i społeczne przyzwolenie, że więcej im wolno. Akurat Ameryka wytoczyła wszystkie działa na wojnę z tytoniem. Oni jarali, kiedy i gdzie chcieli, a inni ludzie nie zwracali im uwagi.
Niektórzy bywali na permanentnym haju, a w papierowych torebkach trzymali butelki z tańszym burbonem. Inni – przeciwnie. Niektórzy na każde pytanie odpowiadali burknięciem, ale jeden dał mi niemal akademicki wykład, dlaczego obywatelom należy się porządna konstytucja. W pewnym sensie byli identyczni jak spod sztancy. Ale też różnorodni, pod zbiorczą nazwą Viet Vet – weterani wojny wietnamskiej. W tym kontekście czytałem „Dla Rouenny” Sigrid Nunez.
Opowieść o czasach, gdy wojna była domeną mężczyzn
Nieznana nam z imienia i nazwiska pisarka po przejściach, mieszkająca na Manhattanie, dostaje list od koleżanki z dzieciństwa z prośbą o spotkanie. Nazywa się Rouenna Zycinski, jej dziadkowie z obu stron byli emigrantami z Polski. Przed laty mieszkała na tym samym osiedlu co narratorka, leżącym na Staten Island, dwa przystanki metrem od Manhattanu. To garść bloków z lokalami socjalnymi, które już od samej nowości zapowiadały swoją degenerację i bolesny upadek polegający na przemianie mieszkań dla najuboższych w slums.
Dziewczyny chodziły do tej samej szkoły i chyba nie przyjaźniły się zbytnio, a jednak Rouenna zdecydowała się napisać list. Miała w tym skrywany cel. Pod koniec lat 60. zaciągnęła się do armii amerykańskiej, została pielęgniarką, dorobiła się stopnia oficerskiego. Swoje odsłużyła również w Wietnamie, gdzie pielęgniarek – choć bezsprzecznie konieczna była ich obecność – nie traktowano na równi z żołnierzami.
Wojna w Wietnamie była, a pewnie jest po dziś dzień, wydarzeniem znaczącym Stany Zjednoczone jak najgłębsza blizna, a może nawet nie do końca zaleczona rana. Na sprzeciwie wobec niej i na traumatycznych skutkach zbudowano wielki fragment amerykańskiej kultury i sztuki. Ta wojna weszła do teatrów dzięki brawurowym inscenizacjom musicalu „Hair”. W kinie opowiadają o niej „Pluton”, „Czas apokalipsy” czy „Łowca jeleni”, a nawet pierwsza i druga część serii o przygodach niezwyciężonego wojownika Rambo. Amerykanie zaczytywali się „Depeszami” i „Prawdziwą wojną” o wiosce Bến Súc pod Sajgonem. A jednak „Dla Rouenny” to coś absolutnie nowego – zarówno w stylu opowiadania, jak i spojrzenia oraz perspektywy.
Zważmy – Nunez pisze o czasach, gdy wojnę uważano za wyłączną domenę mężczyzn, do której kobiety nie miały dostępu; pielęgniarki stanowiły niechciany wyjątek od reguły. Nie było kobiet pilotek F-16, operatorek dronów, a nawet żołnierek jednostek specjalnych. Co prawda ruch feministyczny był już bardzo silny, lecz obejmował centra akademickie i kampusy, a te – jak cała amerykańska lewica – z definicji opowiadały się przeciwko wojnie, więc żołnierki takie jak Rouenna nie miały publiczności do swoich zwierzeń. A przecież razem z całą Ameryką dźwigała narodowy wstyd wywołany agresją i porażką. Tyle że był to wstyd przeżywany z kobiecej perspektywy. Wojna zmieniła powieściową Rouennę, jak zmieniała prawdziwe pielęgniarki. Lecz musiały minąć dziesięciolecia, by odważono się opisywać i analizować taką zmianę.
Na dodatek Sigrid Nunez ma wielki dryg do pióra. Umie skrywać się za emocjami swoich bohaterek, choć na dobrą sprawę nie wiemy, jak bezimienna narratorka relacjonująca opowieść Rouenny ma się do pisarki. Każda interpretacja będzie tu na miejscu. Również ta, że autorka pozwala czytelnikom zajrzeć we własną duszę.
Sigrid Nunez, „Dla Rouenny”, tłum. Dobromiła Jankowska, wyd. Pauza
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.