Słowacki reporter Tomáš Forró wiele miesięcy spędził na Donbasie, przyjechał tam po protestach na Majdanie w 2014 r. W swojej książce pisze o wielkiej manipulacji, prawie doskonałym kłamstwie, a także o wygodzie wynikającej z zamkniętych oczu. I o samym początku trwającej dziś wojny.
„Apartament w hotelu Wojna. Reportaż z Donbasu” opowiada o ludziach owładniętych marzeniami. Są – o czym przeczytamy w tej książce – marzenia wzniosłe i szlachetne, są też dość brzydkie, a to przez nostalgię, która znakomicie ogranicza horyzonty. Przeczytamy w tej książce również o ludziach skrzywdzonych, a Forró wie, że każda wojna krzywdzi zarówno ofiary, jak i zbrodniarzy, choć niech ci drudzy nie oczekują współczucia. Nie trzeba było pchać się z czołgami tam, gdzie nikt was nie chciał.
To również opowieść o wielkiej manipulacji, prawie doskonałym kłamstwie, a także wygodzie płynącej z zamkniętych oczu, bo coś dzieje się daleko, gdzieś w stepach między kominami fabryk i wieżami kopalnianych wind, w dziczy, której nikt z nas nie widział na oczy. No i dotyka ludzi obcych, nieznanych, nie wiemy o nich nic i nic nie chcemy się dowiedzieć. Gdy takich ludzi ktoś bije i morduje, najpewniej – myślimy – ich nie boli. A jeśli boli, to i tak nie usłyszymy ich krzyków.
Aż koniec końców manipulacja i czołgi, kłamstwo wsparte pychą i chamską bezczelnością staje na samiutkiej granicy tak zwanego naszego świata. To – wierzymy z całego serca – świat cywilizowany, mądry, więc i szlachetny, zrazu nie wierzy, że na nic mogą się zdać jego mądrość i zasady. Potem zaś próbuje się ogarnąć, lecz nie ma pojęcia, czy starczy mu czasu.
Tomáš Forró spędził wiele miesięcy na Donbasie. Zjechał tam tuż po kijowskim Majdanie Godności dziejącym się w 2014 r., który wygnał do Rosji Wiktora Janukowycza, noszącego tytuł prezydenta Ukrainy, a w istocie kremlowskiego służki, kleptokraty i zdeklarowanego bandyty. Cóż jednak poradzić, że właśnie taki bandyta podobał się capo di tutti capi światowej mafii satrapów Władimirowi Putinowi. Ówże, na dodatek wierzący nieodmiennie, iż dostał od opatrzności misję zbawienia narodów, nawet wbrew ich woli i za cenę krwi, uznał, iż bez Ukrainy nie wypełni swojego posłannictwa, a więc odbudowy „ruskiego mira” – świata kremlowsko-stepowych zdziczałych obyczajów. Słowem – Forró ogląda moment poczęcia wojny, o której dziś rozprawia cały świat.
Mamy więc przed sobą galerię postaci – od ukraińskich patriotów po ukraińskich zdrajców. Widzimy kondotierów z byłych republik Związku Radzieckiego walczących przeciwko Moskwie na którejś z rzędu wojnie. Oraz najemników, również z Zachodu, uznających, że tylko Putin obroni świat prawdziwego chrześcijaństwa i dawniejszych zasad przed demokracją, liberalizmem, żydostwem, wyuzdaniem i spiskiem mniejszości seksualnych zawiązanym przeciwko tradycyjnej rodzinie. Przyglądamy się, co oznacza i jakie rozdaje frukta ten „ruski mir”. Włos się jeży na głowie, lecz z dzisiejszej perspektywy wiemy już doskonale, iż to nie bajka o żelaznym wilku, żadne rojenia oszalałego fantasty, lecz rzeczywistość, proszę pań i panów, o której nie chcieliśmy słyszeć.
Poznałem Tomáša w ubiegłym roku na jakimś spotkaniu reporterów z naszej części Europy. Ani on, ani ja nie mieliśmy pojęcia, co stanie się za kilka miesięcy, choć obaj mówiliśmy, że będzie gorzej. Nie do końca zgadzałem się z jego ukraińskimi diagnozami i ocenami, choć imponował mi wnikliwością obserwacji i oryginalnością analiz. Miałem świadomość, że za każdą z jego opinii stoją tygodnie spędzone na linii frontu, między mieszkańcami zbuntowanych pseudorepublik na wschodzie Ukrainy, najemnikami, zawodowymi żołnierzami, watażkami, ale też ludźmi szlachetnymi, gotowymi na największe ofiary w imię prawdziwych wartości.
W jednym byliśmy zgodni i jest to znakomicie udokumentowane w książce Tomáša. Bez imperialnych planów Kremla i psychopatycznej osobowości niekoronowanego moskiewskiego cara nie byłoby ani Donbasu, ani dzisiejszej wojny. W 2014 r. na wschodzie Ukrainy nie wybuchł bowiem bunt prorosyjskiego i postkomunistycznego ludu przeciwko aspiracjom znakomitej większości ku Europie, wolności i demokracji. Nasza ślepota oraz uśmieszki kryjące wyuczoną bezradność sprawiły, że nawet jeśli nie wierzyliśmy w „zielone ludziki” najeżdżające suwerenny kraj, baliśmy się głośno wołać, że to rosyjscy zawodowcy od zabijania, zdemoralizowani i znakomicie uzbrojeni funkcjonariusze satrapii. Uznaliśmy, że wszystko jakoś się ułoży, herszt bandy nie może aż tak bardzo zwariować, a poza wszystkim należy nam się kawa na sojowym mleku i wakacje w ciepłych krajach. Tymczasem Donbas zapukał do naszych drzwi.
Choć po niewczasie, jednak czytajmy Tomáša Forró. Choć opisuje dopiero co rozbite jajo węża, jednak pozwala wyobrazić sobie, jaka ta wykluta bestia może być jutro i pojutrze.
Tomáš Forró, „Apartament w hotelu Wojna. Reportaż z Donbasu”, tłumaczył Andrzej S. Jagodziński, wydawnictwo Czarne
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.