„Coco Chanel urodziła się, rozumiejąc kobiety z czasów, które miały dopiero nadejść” – mówił o Mademoiselle Karl Lagerfeld, projektant założonego przez Francuzkę domu mody. Chanel, jednej ze stu najbardziej wpływowych osobistości XX wieku według magazynu „Time”, zawdzięczamy małą czarną, tweedowy żakiet, dżersejowy top w marynarskie paski, słomkowy kapelusz i perły. Gabrielle Bonheur Chanel urodziła się 140 lat temu.
Być może nie byłoby Coco Chanel, gdyby nie zakonnice. To właśnie one nauczyły ją szyć. Dziewczynkę i jej siostrę do prowadzonego przez nie sierocińca oddał owdowiały ojciec. Szybko okazało się, że mała Gabrielle ma talent. Jej robótki były niesłychanie precyzyjne, a siostry kiwały z aprobatą głowami, przekonane, że taka praktyczna umiejętność zapewni podopiecznej godziwy zarobek w przyszłości. Cóż, nie pomyliły się, choć na myśli miały zapewne raczej maleńki zakład krawiecki, a nie modowe imperium.
Śpiewająca krawcowa i kapelusze
Choć Coco Chanel znana jest nie tylko ze swoich projektów, ale też niezależności – mademoiselle nigdy nie wyszła za mąż – mężczyźni odegrali w rozwoju jej kariery bardzo dużą rolę. Gdy panna Chanel skończyła 18 lat, z sierocińca w Aubazine trafiła do zakładu krawieckiego, gdzie dzięki swym umiejętnościom znalazła zatrudnienie. Gdy nie zwężała sukni i nie skracała spodni, występowała na scenie w oberży. To właśnie dzięki często wykonywanym tam piosenkom, „Qui qu’a vu Coco” („Kto widział Coco?” – przyp. aut.) Gabrielle zaczęto nazywać Coco. Choć Chanel nie mogła się poszczycić wybitnym głosem, jej charyzma i dziewczęcy urok podkreślany nietypowym strojem (Coco sama projektowała swoje kostiumy, sięgając min. po elementy męskiej garderoby, takie jak krawaty) sprawił, że miała wielu wielbicieli. Jednym z nich był Etienne Balsan, młodzieniec pochodzący z zamożnej rodziny, która zbiła fortunę na inwestycjach w wełnę. Szczupła dziewczyna z burzą czarnych loków oczarowała go tak bardzo, że zaprosił ją do swojej posiadłości. To właśnie podczas pobytu tam, wychowana najpierw w ubogiej rodzinie, a potem w spartańskich warunkach przyklasztornego sierocińca, młoda kobieta poznała, co to luksus. I zakochała się w nim bez reszty. Miłość do dostatniego, pełnego zbytków życia nie szła jednak w parze z uczuciem do Etienne’a. Coco szybko zdała sobie sprawę, że mężczyzna traktuje ją raczej jako utrzymankę, niż równoprawną partnerkę. Czarę goryczy przelała sytuacja, gdy Chanel poinformowała Balsana, że chce otworzyć sklep z kapeluszami, a ten ją wyśmiał. Choć ostatecznie zgodził się wesprzeć ją finansowo, stało się jasne, że związek tych dwojga nie ma już przyszłości. Szczególnie, że kapelusze tworzone przez Coco sprzedawały się jak świeże bułeczki, a projektantka rzuciła się w wir pracy. Słomkowy kapelusz – dotychczas uznawany za nakrycie głowy dla tych, których nie stać było na nic lepszego – ozdobiony przez Chanel zyskał klasę. Stał się przedmiotem pożądania dam z wyższych sfer. Geniusz projektantki polegał właśnie na tym, że coś taniego, takiego jak sztuczne perły, czy uznawany za „bieliźniany” dżersej, potrafiła ubrać w taki sposób, że urastał do miana luksusowego elementu garderoby.
Złamane serce i Numer Pięć
Sprzedawane przez Chanel kapelusze i sukienki z miękkiego, wygodnego dżerseju, tak odmienne i o niebo wygodniejsze od ciężkich, przyprawiających o ból szyi nakryć głowy i miażdżących żebra gorsetów, szybko zyskały rzeszę fanek, pozwalając Coco na rozwój działalności. Niedługo po tym, jak swoje podwoje otworzył pierwszy sklep, Chanel zainwestowała w kolejne butiki w nadmorskich kurortach Biarritz i Deauville. Było to mistrzowskie posunięcie. W niewielkich wówczas miejscowościach praktycznie nie było konkurencji, a zmęczone upałem, mdlejące w ciasnych gorsetach damy, chętnie zmieniały krępujące ruchy toalety na sukienki od Chanel. Jak mawiała projektantka: „Luksus musi być wygodny, w przeciwnym razie to żaden luksus”.
Sukces Coco zawdzięczała nie tylko talentowi i żyłce biznesowej. Tak szybki rozwój firmy nie byłby możliwy, gdyby nie pieniądze kolejnego kochanka Chanel. Boy Capel, miłość jej życia, dysponował sporym majątkiem. Znając jednak pragnienie niezależności swojej partnerki, inwestował w jej pasję za jej plecami. Związek z Balsanem uświadomił Coco, że nigdy więcej nie chce być utrzymanką. Gdy dowiedziała się, że Capel ją wspiera, ze zdwojoną siłą zabrała się do pracy. Wkrótce była w stanie oddać kochankowi jego pieniądze co do grosza. Szybko okazało się, że zasada, iż liczyć można wyłącznie na siebie, popłaca. Dobrze urodzony Capel ulegając presji rodziny, ożenił się z arystokratką. Dalej jednak spotykał się z Chanel, aż do dnia, gdy w 1919 roku zginął w wypadku samochodowym. Projektantka była zrozpaczona, ale po raz kolejny pokazała swoją siłę. Zamiast załamać się stratą ukochanego, pochłonęła ją praca w nowo otwartym butiku i pracowni przy Rue Cambon. Kobiety zakochały się w minimalistycznych, niezwykle eleganckich sukniach w stylu skromnej panienki. Ale Chanel chciała czegoś więcej. Zrewolucjonizowała już suknie i kapelusze, teraz przyszła więc pora na zapach. Ówczesne damskie perfumy nijak nie pasowały do stworzonego przez Coco wizerunku nowoczesnej, niezależnej kobiety. Były zazwyczaj kwiatowe i nieznośnie mdłe. Projektantka chciała stworzyć coś zupełnie innego – zapach luksusowy i nowoczesny zarazem, który oddając ducha jej marki, byłby odpowiedni dla silnych kobiet. Wierna zasadzie: tylko to, co najlepsze, Coco udała się do Grasse do słynnego perfumiarza Ernesta Beux. Ten przygotował dla niej kilka kompozycji zapachowych – ponumerowanych od 1 do 5 i od 20 do 22. Ponoć Chanel najpierw zaintrygował zapach nr 22, ale ostatecznie zdecydowała się na piątkę, a ponieważ chciała być wierna prostocie, uznała, że najlepszą nazwą będzie właśnie numer kompozycji. Tak w 1921 roku powstały perfumy, których do dziś używają miliony kobiet. Szacuje się, że co 55 sekund gdzieś na świecie ktoś kupuje flakonik Chanel No. 5.
Rosjanie i Mała Czarna
Wielu biografów uważa, że do stworzenia perfum namówił Coco jej kochanek, rosyjski książę Dymitr Pawłowicz Romanow. Mieli romans po rozstaniu Chanel z innym Rosjaninem – kompozytorem Igorem Strawińskim. Podczas burzliwego związku ze Strawińskim w kolekcjach Chanel pojawiły się wschodnie motywy, inspirowane min. garderobą jego żony i córek.
Ale mężczyźni przychodzili i odchodzili, a jedyną stałą miłością Coco była jej praca. Bezdzietna (najprawdopodobniej nie mogła mieć dzieci po źle przeprowadzonej we wczesnej młodości aborcji), niezwykle niezależna, wieczna mademoiselle całą energię wkładała w tworzenie coraz to nowych projektów. W 1926 roku zaprojektowała jeden ze swoich najbardziej ikonicznych modeli – sukienkę, która przeszła do historii. W coraz to nowych wersjach powraca co sezon w kolekcjach wielu domów mody. Mała czarna, bo o niej mowa, w 1926, roku swojego debiutu, budziła skrajne emocje. Kolor czarny był wówczas uznawany za symbol żałoby, m.in. po ofiarach dziesiątkującej Europę w latach 1919-20 grypy hiszpanki. Znaleźli się więc tacy, którzy projekt okrzyknęli „luksusową nędzą”. Prześmiewcom przewodził największy konkurent Chanel, Paul Poiret. Znany z pełnych przepychu kreacji projektant, gdy zobaczył Coco w jej najnowszym projekcie zapytał, po kim nosi żałobę. Słynąca z ciętego języka projektantka miała mu odpowiedzieć: „Po panu”. Jej słowa okazały się prorocze, bo Poiret niebawem zbankrutował, a prosta, czarna sukienka, połączona z kilkoma sznurami sztucznych pereł stała się symbolem ponadczasowej elegancji. Mała czarna była czymś więcej niż kolejną modną sukienką. Prosta i wygodna, o długości za kolano i łódkowym dekolcie, szykowna w swym minimalizmie, nie odsłaniała zbyt wiele. Była hymnem na cześć kobiety niezależnej. Takiej, która uwodzi dzięki sile charakteru, a nie odsłoniętemu dekoltowi. Sukienka, pomimo kontrowersji, szybko stała się hitem wśród nowoczesnych klientek, coraz częściej aktywnych zawodowo, które potrzebowały alternatywy dla przeładowanych ozdobami toalet.
Niemiecki oficer i garsonka
Modowe imperium Chanel rozwijało się z rozmachem aż do wybuchu II wojny światowej. Przed wojenną zawieruchą projektantka początkowo schroniła się w modnym kurorcie Vichy, a następnie, po powrocie do Paryża, zamieszkała w hotelu Ritz. Jej dom mody zawiesił wówczas swoją działalność. Chanel ograniczyła się jedynie do sprzedawania perfum. Ponoć słynne N° 5 były niezwykle popularne wśród niemieckich żołnierzy, którzy obdarowywali nimi swoje kochanki. Już sam fakt ubijania interesów z okupantami i życiu w luksusie, podczas gdy wielu rodaków przymierało głodem, był mocno kontrowersyjny, ale prawdziwą czarną kartą w historii Chanel jest romans z niemieckim oficerem i oskarżenia o szpiegostwo. Niektóre źródła historyczne twierdzą, że Hans Günther von Dincklage był ambasadorem pokoju między Niemcami a Brytyjczykami. Są jednak też tacy, którzy utrzymują, że projektantka była szpiegiem działającym na rzecz nazistów. W 2011 roku wydano w USA książkę „Sleeping with the Enemy” („Sypiając z wrogiem” – przyp. aut.) autorstwa Hal Vaughan, z której wynika, że Chanel jako agentka o numerze F-7124 brała udział w akcji o kryptonimie „Westminster”. Nie ma wystarczających dowodów, żeby w stu procentach potwierdzić tę teorię. Wiadomo natomiast z całą pewnością, że związek Coco z von Dincklagem trwał aż do lat 50.
Zarobione na sprzedaży perfum pieniądze pozwoliły Chanel po wojnie reaktywować dom mody. Coco powróciła triumfalnie w 1955 roku z nową kolekcją. Zaprezentowała światu kolejny ikoniczny projekt, który kobiety chętnie noszą do dziś – dwuczęściowy kostium, składający się z żakietu bez kołnierzyka i prostej spódnicy do kolan. Tak zwana „garsonka” szybko stała się stałym elementem damskiej garderoby. Choć dziś uznawana jest za nudny biurowy strój, w latach 50. była prawdziwą rewolucją. Kolejnym ukłonem w stronę pracujących kobiet. Niezwykle szykowna, w przeciwieństwie do słynnego New Look Diora, a jednocześnie niezwykle wygodna. Choć od pojawienia się małej czarnej minęło wiele lat, a świat poszedł do przodu, projekty Chanel znów pozostawały w opozycji do stylu kobiety-lalki o wyraźnie podkreślonej talii, przytłoczonej sutymi spódnicami na sztywnej halce.
Karl i dziedzictwo Mademoiselle
Chanel udało się stworzyć projekty, które w latach 30. nosiły arystokratki, w latach 50. i 60. gwiazdy filmowe, a dziś ich współczesne interpretacje znajdują się w szafie każdej kobiety. Niepoprawna pracoholiczka nie znosiła niedzieli. Jedynego dnia, w którym w jej pracowni nie słychać było szumu maszyn do szycia, a butik nie otwierał swych podwoi. Praca była całym życiem projektantki, znamienne więc, że to właśnie w niedzielę, 10 stycznia 1971 roku, Coco Chanel zmarła w apartamencie w paryskim hotelu Ritz. Po jej śmierci dom mody zaczął podupadać, zarzucano mu brak nowoczesności.
Chylącą się ku upadkowi markę przejął w 1983 roku Karl Lagerfeld. Niemiec tchnął w nią nowego ducha, jednocześnie szanując tradycję i dziedzictwo Mademoiselle. Klasyczne garsonki zyskały krótkie, odsłaniające kolana spódnice, a żakiety mocne ramiona i modny, przedłużony krój oversize. Delikatny lifting przeszła też tweedowa marynarka oraz kultowa, pikowana torebka Chanel 2.55. Dzięki odmłodzeniu sztandarowych projektów, Chanel znów stało się domem mody, który kochają kobiety niezależnie od wieku – od wnuczek po babcie. Te pierwsze doceniają nowoczesne wariacje na temat klasycznych projektów, identyfikując się z młodymi ambasadorkami, takimi jak Kristen Stewart. Drugie chętnie sięgają po stylowe ubrania, w których każda kobieta, niezależnie od wieku, świetnie wygląda. Imperium stworzone przez Coco wciąż ma się dobrze, bo, jak mawiała projektantka: „moda przemija, styl pozostaje”. Z kolei Lagerfeld twierdzi, że „Coco Chanel urodziła się, rozumiejąc kobiety z epoki, która miała dopiero nadejść”. Czy znaczy to, że styl Chanel pozostanie wiecznie żywy?
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.
Wczytaj więcej