
Na swoim siódmym albumie Lady Gaga prowadzi dialog ze swoimi poprzednimi dokonaniami. Niemal każda piosenka na płycie „Mayhem” brzmi, jak unowocześniona wersja przebojów z przeszłości. To nie zarzut, lecz komplement. Artystka – dojrzała, spełniona, lecz wciąż niepokorna – nikogo nie udaje.
Lady Gaga mayhem, zamieszanie, zamęt wywołała występem w filmie „Joker: Folie à Deux”. Musicalowy sequel „Jokera”, w którym zagrała Harley Quinn, uznano za jedną z najgorszych produkcji roku. Gwiazda podniosła się po porażce, by siódmym albumem, „Mayhem”, znów święcić triumfy. Wydanie płyty zapowiedziała już podczas promocji nieudanego obrazu Todda Phillipsa, a pracowała nad nim od 2022 roku.
Płytę „Mayhem” promują single „Disease”, „Abrakadabra” i „Die with a Smile”
„Mayhem” zapowiadały single „Disease” (fani natychmiast skojarzyli tytuł z wersem z „Bad Romance” z 2009 roku – „I want your ugly, I want your disease”, ale tym razem to ktoś potrzebuje jej, i to ona może uleczyć jego chorobę), „Abracadabra”, który ewidentnie nawiązywał do debiutanckiego hitu „Just Dance” i brzmień lat 80., oraz „Die with a Smile” nagrany z Bruno Marsem, który długo utrzymywał się na szczytach list przebojów.
Na najnowszym albumie Lady Gaga zdaje się świetnie bawić – czy tak samo będzie z fanami?
Choć łatwo można by zaszufladkować „Mayhem” jako album nostalgiczny, Lady Gaga pragnie być tu i teraz. Nawet wtedy, gdy sięga po inspiracje Davidem Bowiem, Blondie czy Prince’em, tłumaczy ich muzykę na współczesne dźwięki. Ale przede wszystkim czerpie z własnego ogromnego dorobku. Utworem „Don’t Call Tonight” puszcza oko do wielbicieli „Alejandro”, ballada „Blade of Grass” przypomina chociażby „Speechless” albo piosenkę ze ścieżki dźwiękowej „Top Gun: Maverick” – przegięte, kampowe „Hold My Hand”. W „Perfect Celebrity” mierzy się ze sławą, jak kiedyś w „Paparazzi”. Na parkiet nadają się także „Killah” nagrane z producentem Gesaffelsteinem, „Zombieboy” i „LoveDrug”. Podczas gdy poprzednie albumy epatowały dramatyzmem, „Mayhem” wydaje się lekki. Lady Gaga – świadoma siebie, osadzona w sobie – po prostu świetnie się bawi. Nie musi już nikomu nic udowadniać, z nikim konkurować ani ukrywać się za kostiumem. Nie straciła pazura, gdzieniegdzie wciąż czai się mrok, ale albumem przede wszystkim wyraża radość – z życia, z miłości, z kobiecości. W wywiadzie dla Apple Music tłumaczyła, że tym razem nie czuła potrzeby „przebierania” swojej muzyki. Każdy poprzedni album zapowiadała spektakularna metamorfoza, a teledyski, oprawa wizualna, stylizacje często przytłaczały same piosenki. Tym razem liczy się przede wszystkim muzyka (co nie znaczy, że miłośnicy mody będą zawiedzeni – wystarczy zobaczyć klip do „Abracadabra”). Taką Lady Gagę – rockową i romantyczną – kupią i jej armia, Little Monsters, i fani z generacji Z, do których idolek należą Charli XCX i Chappell Roan.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.