Przypominamy, dlaczego film z Reese Witherspoon z 2001 roku stał się manifestem feministycznym.
Gdyby nie „Legalna blondynka” z 2001 roku (i emitowana równolegle w telewizji „Ally McBeal” w życiu nie dałabym się tacie namówić na studia prawnicze. Na szczęście naoglądałam się króciutkich spódniczek Ally i różowych sukienek Elle Woods (Reese Witherspoon), pokochałam nowe idolki, płynnie przechodzące między wcieleniami (naiwnej trzpiotki i bezkompromisowej twardzielki), i uwierzyłam, że na zajęciach z prawa karnego, a potem na sali sądowej można pozostać sobą, jednocześnie walcząc o Sprawę (czytaj: feminist agenda). Moi przyjaciele z uczelni do dziś z rozbawieniem wspominają moją motorolę w odcieniu Barbie – ukłon w stronę Elle, i niezgodne z dress code’em kolorowe sukienki (na Wydziale Prawa Uniwersytetu Warszawskiego studenci od pierwszego roku chodzą z aktówką pod pachą, wypchaną z początku nie aktami, ale drugim śniadaniem). Studia prawnicze odczarowali więc dla mnie Amanda Brown, autorka powieści o legalnej blondynce, reżyser filmu Robert Luketic oraz duet scenarzystek – Karen McCullah i Kirsten Smith.
I oczywiście Reese Witherspoon, wówczas na fali wznoszącej po prowokującej „Szkole uwodzenia” z 1999 roku, zabawnym epizodzie w „Przyjaciołach” i mroczniejszym występie w „Wyborach”. Postać, którą łatwo było ośmieszyć, sprowadzić do kilku tanich żartów albo ograniczyć do komiksowej karykatury, zagrała z czułością, humorem i lekkością.
„Legalna blondynka”: Fabuła, przekaz i oddziaływanie filmu
Film zaczyna się jak dowcip o blondynce. Elle, która kocha swojego psa chihuahua, kąpiele w basenie w różowym bikini i wyprawy do salonu kosmetycznego, zostaje porzucona. Jej licealny chłopak Warner (Matthew Davis) uważa, że jest za głupia na dziewczynę poważnego studenta prawa na Harvardzie (– Kiedyś zostanę senatorem. Muszę mieć u boku Jackie, a nie Marilyn – powiedział). Nie mając pojęcia, na co się pisze, Elle wysyła aplikację na najbardziej prestiżowy uniwersytet w Stanach. Nie dość, że zostaje przyjęta, to jeszcze odkrywa w sobie prawniczą pasję. Zamiast odzyskać chłopaka, zdobywa pewność siebie na zupełnie innym polu. Przy okazji pomaga wygrać prestiżową sprawę, uczy koleżanki o emancypacji i spotyka nową miłość, dojrzalszego mężczyznę, któremu kobieta sukcesu nie zagraża. – Chciałyśmy pokazać, że możesz być mądrą, silną i zabawną kobietą, która interesuje się i modą, i prawem – wspomina Smith, dodając, że Woods nie była „oczywistą bohaterką”. – Jak sprawić, by ludzie kibicowali ładnej, bogatej i przebojowej dziewczynie? Wystarczyło zrobić z niej osobę o ogromnej empatii, która dba o innych – dodawała Smith.
Elle troszczy się więc o przyjaciółki, klientów kancelarii, w której dostaje staż, i swojego pieska. – Niezależnie od tego, gdzie się pojawiłam, na całym świecie ludzie zagadywali mnie o Elle Woods, która dała im power – mówiła jakiś czas temu Witherspoon podczas spotkania z kolegami z planu, śmiejąc się, że dla niej „Legalna blondynka” była jak doświadczenie studenckie, bo sama uczelni nie skończyła. Legalna blondynka pozwoliła uwierzyć w siebie wszystkim dziewczynom, które nie czuły się „wystarczająco poważne”, żeby zostać lekarkami, prawniczkami czy polityczkami. Zbyt ładnym, żeby mogły być uznane za mądre. Zbyt przebojowym, żeby potraktowano je jako pilne. Zbyt błyskotliwym, żeby dać się wtłoczyć w ramy. Gdy jeden z profesorów sugeruje Elle, że mogłaby zrobić karierę przez łóżko, odmawia. „Nie” mówi także Warnerowi, który orientuje się, że Elle jest świetną partią. Na kilkanaście lat przed #MeToo „Legalna blondynka” pokazuje świat, w którym męska dominacja już chwieje się w posadach.
Sekrety zza kulis produkcji
Karen McCullah i Kirsten Smith na drinkach zastanawiały się, jak ubarwić wątek przyjaciółki Elle, manikiurzystki Paulette Bonafonté (Jennifer Coolidge), zakochanej w kurierze. Smith zaimprowizowała kultowy dziś ruch bend and snap – pochyliła się, a potem szybko wstała. McCullah nie mogła przestać się śmiać. Wiedziały, że to jest to. Reżyser Robert Luketic zrobił z bend and snap musicalową scenę, w której wszyscy pracownicy salonu kosmetycznego uczą się od Elle Woods, jak zdobyć mężczyznę („98 proc. skuteczności”, zachwalała wyuczony od mamy patent blondwłosa studentka). Scenę powtórzono w popkulturze kilkakrotnie, m.in. w teledysku Ariany Grande „thank u, next” (2019) składającym hołd estetyce przełomu wieków (w klipie nawiązała też do „Wrednych dziewczyn” i Britney Spears).
Równie intensywnie scenarzystki pracowały nad zakończeniem filmu. Happy end był wpisany w konwencję komedii romantycznej – Elle miała zakończyć ten rozdział zakochana, zadowolona i zatrudniona. Na ekran trafiła wersja, w której Woods kończy Harvard z honorami, z ukochanym Emmettem (Luke Wilson) u boku. Smith i McCullah zastanawiały się, czy nie sparować Woods z Vivian (Selma Blair), nową dziewczyną byłego chłopaka. To mogłoby być ostatecznym zwycięstwem siostrzeństwa nad patriarchatem (i godnym zwieńczeniem filmu, nad którym powiewa tęczowa flaga), ale na taki finał było w 2001 roku za wcześnie. Inna wersja? Kolejny musicalowy numer z rozśpiewanym sądem. Stanęło na klasycznym zakończeniu z sukcesem w miłości i karierze. Dwa lata później w „Legalnej blondynce 2” Elle trafiła do Izby Reprezentantów w Waszyngtonie. Inne scenarzystki i inny reżyser nie do końca udźwignęli dziedzictwo pierwowzoru, a Reese Witherspoon z Woods zrobiła parodię samej siebie. W 2007 roku blondynkę wystawiono na Broadwayu. Na szczęście niedługo do kin trafi trzecia część przeboju, znów pod kierownictwem Smith i McCullah. Do zespołu dołączyła Mindy Kaling, co gwarantuje świeże spojrzenie na gender, rasę i klasę (uwaga: już w połowie lipca na Netfliksie premiera drugiego sezonu jej fenomenalne serialu dla nastolatków „Jgoeszcze nigdy…”).
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.