
Wystawa „Leigh Bowery!” w Tate Modern przybliża twórczość jednej z najbarwniejszych postaci londyńskiej bohemy przełomu lat 80. i 90. XX wieku. Kim był Leigh Bowery?
Leigh jest w nocnym klubie w sercu Londynu, jak co dzień po północy. Udaje się do toalety w celu zaspokojenia podstawowej potrzeby zdrowego organizmu – nie fizjologicznej, ale blisko. Na karku czuje oddech wiotkiego blondyna z irokezem na głowie, szanse na aktywność przez Michała Witkowskiego ochrzczoną „drutowaniem” wzrastają. Leigh wyciąga dłoń w stronę drzwi do kabiny – ten gest to cytat z klasyki Hollywood, „Bulwaru Zachodzącego Słońca”. Zachowuje się, jakby nie widział, że nie jest sam. Świetnie mu idzie, każdy by się nabrał. Wielka jak drzwi do katedry dłoń Leigh zostaje przykryta pięcioma palcami długimi i wąskimi niczym dzikie szparagi. To się naprawdę dzieje, myśli, noc nie pójdzie na marne. Miękną mu kolana, głos wjeżdża o dwie oktawy wyżej niż zwykle. Jeżeli teraz powie: „Witaj nieznajomy”, zabrzmi jak Doris Day lub Joan Collins. Nieznajomy nie daje mu jednak szans na rozegranie tej sceny jak z mydlanej opery. Odzywa się pierwszy. – Cześć, mam na imię Michael, strasznie podobają mi się twoje ciuchy. Jestem tancerzem i choreografem, może zaprojektujesz coś dla mnie? Cholera jasna, jeszcze jeden wielbiciel talentu. Czyli z drutowania nici. Szkoda, bo tancerz jest słodziutki – ubierać takie ciało to strata czasu. Ale niech mu tam, sztuka jest najważniejsza, seks schodzi na drugi plan, do dnia, gdy Leigh będzie mógł być bardziej bezpośredni. Jest jeszcze druga opcja – z Michaelem można się zaprzyjaźnić, a przyjaźń w przeciwieństwie do seksu może być paszportem do wieczności. Leigh pragnie być nieśmiertelny, na tym świecie pojawił się tylko na chwilę, musi wbić się do trwalszej stratosfery.

Legenda londyńskiej bohemy, Leigh Bowery, tworzył performanse, wideo, wnętrza
Gdy ktoś taki jak Leigh bardzo czegoś chce, we właściwym momencie ląduje w Tate Modern. Kuratorzy retrospektywy „Leigh Bowery!” nie marnowali czasu na slogany – o bohaterze wystawy wszystko mówi wykrzyknik. Bowery należał do londyńskiej bohemy w czasach, gdy punk ewoluował w new romantic, a co trzeci autentyczny talent padał ofiarą AIDS albo narkotyków. Czym konkretnie parał się Leigh? Wszystkim, czym mógł zwrócić na siebie uwagę: performancem, wideo, modą, wnętrzami, tańcem, telewizją, animacją życia kulturalno-towarzyskiego metropolii. Inaczej mówiąc, całe dorosłe życie poświęcił atrakcyjnemu opakowywaniu swojego ego, a to miał proporcjonalne do cielesnej powłoki. 192 cm wzrostu, mięśnie rozpieszczone wysokobiałkową dietą, włosy w kolorze „słońce Kalifornii”. Sam sobie był konceptem, procesem artystycznym i dziełem. Projektantem mody, modelem i klientem. Scenarzystą, scenografem, aktorem i reżyserem. Był też swoim producentem, dlatego za życia się nie dorobił, ale zachował poczucie wewnętrznej integralności. Rząd Margaret Thatcher w 1984 roku przeforsował ustawę o zakazie promowania dewiacji, w trosce o dobro brytyjskich dzieci oczywiście. Nie zdołał jednak precyzyjnie zdefiniować, po czym poznać zboczeńca, co jest wynaturzeniem, a co tylko aktem ekspresji lub artystycznym manifestem. Ludzie tacy jak Leigh zawsze znajdą dla siebie lukę – w przepisach i w życiu – wypełnią ją pomysłami, na jakie nikt przeciętny się nie porwie, nie tylko z braku charyzmy.

Leigh Bowery projektował dla tancerza Michaela Clarka podkreślające ruch kostiumy. Moda była jego wielką pasją
Tancerz, o którym mowa na samym początku, to Michael Clark, pierwszy punk sceny baletowej. Leigh projektował dla niego psychodeliczne kostiumy, które pięknie akcentowały ruch, współpracowały z ciałem i na całego drwiły z klasyki (krwistoczerwony trykot z wycięciem na gołe pośladki?). Moda była największą namiętnością Leigh – ubierał artystów, z którymi się przyjaźnił, i przyjaciół, którzy coś tam tworzyli, niespecjalnie starając się tłumaczyć, co to, po co i dla kogo. – Jeżeli próbujesz mnie zaszufladkować, to znaczy, że nie rozumiesz, kim jestem – mówił i wyszczerzał zęby w uśmiechu jak graffiti – usta konturował sobie szminką, kontur był więc dwa razy szerszy niż wargi. Siebie i innych ubierał dosłownie od stóp do głów, nakrycie głowy najczęściej było hybrydą maski i kominiarki. Ale na usta zostawiał spory otwór, bo człowiekowi nie wolno odbierać prawa do gadania od rzeczy. Lubił szokować wyznaniem, że jest obcym, nie z Londynu, tylko z Venus lub z Sunshine w Australii, gdzie faktycznie wychował się w rodzinie „oficerów” Armii Zbawienia. Gdy Lucian Freud zaproponował mu serię portretów, zrzucił wszystkie maski i kostiumy, zmył makijaż i szeroko rozłożył przed malarzem nogi. Warto być wyjątkowym i wyjątkowo otwartym, w zasadzie tylko to ma sens. Pracownię Luciana opuszczał bogatszy o kilka banknotów 50 funtowych. Brał sobie sam z szuflady, czuł, że artysta tego chce i liczy, że jego ulubiony model to pragnienie odgadnie.

Leigh Bowery w 1988 roku dowiedział się, że choruje na AIDS. Zmarł w 1994 roku
Drugą obok mody pasją Leigh było manipulowanie ludźmi. Miał przyjaciółki dobrowolnie zajmujące się jego domem – sprzątały, prały, robiły zakupy, gotowały. Miał faworytów, którymi nie lubił się dzielić z innymi, ale musiał, dlatego za wszelką cenę starał się skonfliktować ich z resztą świata. Nicole, najwierniejszej ze swoich kapłanek, w 1993 roku zaproponował autentyczny ślub bez konsekwencji. „To będzie taki tyci performance dla nas i najbliższych znajomych” – obiecał, a ona nie zechciała odmówić. Z ceremonii wymiany obrączek miał powstać wielki kolaż zdjęć i rysunków, ale odpowiedzialna za dokumentację wizualną koleżanka poszła poprawić makijaż i posiała aparat. Leigh się wściekł, weselną ucztę spałaszował sam w fast foodzie, żonę, świadków i gości porzucił w knajpie serwującej krwiste steki. Długo nie umiał się obrażać, za bardzo ciążyła mu świadomość limitu czasu, jaki został do dyspozycji. W listopadzie 1988 roku dowiedział się, że co najmniej od roku jest chory na AIDS. Gdyby wynik testu odebrał w terminie, wiedziałby wcześniej. O chorobie powiedział tylko dwóm przyjaciółkom, którym ufał. Ogłosił definitywny koniec aktywności seksualnej, bez podawania przyczyn, i przez następnych sześć lat szukał erzacu orgazmu. W Tate Modern widać, że znalazł.

Zaloguj się, aby zostawić komentarz.