Kilka tabletek wieczorem wystarczało, żeby się zresetować. Kompletnie nie interesowały mnie konsekwencje, liczył się tylko ten błogi stan, w którym nie musiałam myśleć – mówi Mia, która zmaga się z uzależnieniem od leków. – Tabletki, które zażywałam, były legalne, zapisywane mi przez lekarzy. Oszukiwałam siebie, że to rodzaj terapii, leczenia się – dodaje.
Pierwszy raz po leki sięgnęłam jako 11-latka. Byłam prześladowana w szkole i bardzo nie chciałam do niej chodzić. Szukałam sposobu, który pozwoli mi zwolnić się z lekcji. Z pomocą przyszedł internet – tam znalazłam informację, że kilka tabletek ibuprofenu wystarczy, żeby się „załatwić”. Byłam za mała, żeby zdawać sobie sprawę, jakie niesie to ryzyko, więc bezrefleksyjnie łyknęłam pigułki jeszcze przed śniadaniem. Rodzice nawet nie zauważyli, że parę zniknęło, bo leki zawsze były na wierzchu i było ich pod dostatkiem. Niestety mój plan się nie powiódł, bo tabletki zaczęły działać dopiero, gdy dotarłam do szkoły. Przez cały dzień czułam się jak na haju, zawieszona, nieobecna, ale nauczyciele nie zwrócili na to uwagi, a kiedy poszłam do pielęgniarki, ta zasugerowała, że symuluję. Dopiero w domu zwymiotowałam i opowiedziałam o wszystkim mamie. Usłyszałam, że wymyślam.
Teraz, kiedy od półtora roku jestem czysta, dużo myślę o tamtej sytuacji. Mam poczucie, że to, co zdarzyło się w moim życiu później, ma wiele wspólnego z tym momentem, kiedy potrzebowałam pomocy i uwagi, a w zamian dostałam wzruszenie ramion. Po tym podstawówkowym incydencie przez kilka lat omijałam apteczkę szerokim łukiem. To nie było bardzo niemiłe wspomnienie, ale niepokojące, trochę straszne. Bałam się ponownie uchylić te drzwi, choć pokusa kiełkowała.
Lekomania: Zapomnieć o codzienności
Pękłam w liceum. Poszłam do szkoły aktorskiej z internatem. Zajęcia od rana do wieczora. Duża presja, stres. Do tego bycie poza kontrolą rodzicielską. To były idealne warunki, żeby wrócić do stanów, które pozwalają choć na chwilę zapomnieć o codzienności. Wtedy już cierpiałam na bezsenność i od kilku lat brałam niewielkie dawki leków. Teraz już nie pamiętam, kto mi podpowiedział, że jak wezmę ich więcej, to będzie fajniej. Pewnie koledzy, bo w szkole większość używała. Sposób okazał się idealny. Kilka tabletek wieczorem wystarczało, żeby się zresetować. Kiedy brałam, kompletnie nie interesowały mnie konsekwencje, nie martwiłam się, czy następnego dnia obudzę się żywa, liczył się tylko ten błogi stan, w którym nie musiałam myśleć. Poprzedzały go halucynacje, zwykle trwały 20-30 minut, potem następowało odcięcie i pełna utrata kontroli. Rano z SMS-ów, które wysyłałam do znajomych, czy filmików, które nagrywałam, dowiadywałam się, co wyprawiałam. Czasami stany, w które wchodziłam, były przerażające, ale rano nie robiło to już na mnie wrażenia.
Całe liceum balansowałam na krawędzi. Bywały tygodnie, że spałam tylko kilka godzin dziennie. Otoczenie zdawało się nie zauważać mojego stanu. Widziano sińce pod oczami, zmęczenie, które wszyscy zrzucali na karb wymagającej szkoły. Czasem dzwoniono do mojej mamy, ale mówiłam, że jest okej, a ona w to wierzyła. Długo sama nie widziałam problemu. Wydawało mi się, że każdy ma jakiś swój sposób na przetrwanie. Dorastałam w domu z osobą uzależnioną, więc normalizowałam to, że sama nadużywam substancji. Pomagał też fakt, że leki, które zażywałam, były legalne, zapisywane mi przez lekarzy. Oszukiwałam siebie, że to rodzaj terapii, leczenia się. Kilka razy w miesiącu lądowałam w gabinecie i zwykle dostawałam receptę. Kiedy miałam jakieś przerwy „w dostawie”, to podkradałam tabletki babci, która również cierpiała na bezsenność.
Uzależnienie: Żyłam życiem, którego nie chciałam
Pod koniec liceum pierwszy raz przedawkowałam. Nic z tego momentu nie pamiętam poza pobudką w szpitalu. Zawiózł mnie tam kolega, bo stało się to u niego w domu. Chciałabym powiedzieć, że to był dla mnie moment przebudzenia, ale niestety nie był. Pamiętam, że jedyne, o czym wtedy pomyślałam, to że muszę zmienić dawkowanie, bo taka ilość może mi zaszkodzić. Do płukania żołądka dochodziło potem jeszcze trzy razy. Ten ostatni mnie ocucił, choć droga do wyzdrowienia była wyboista. Długo nie potrafiłam przyznać, że jestem osobą uzależnioną. Miałam kilka podejść do odwyku. Raz się obraziłam, bo powiedziano mi, że jestem ćpunką, a ja przecież wszystko miałam pod kontrolą. Innym razem wydawało mi się, że jestem już gotowa i zdrowa. Wystarczyło jednak gorsze samopoczucie, jakiś trudniejszy czas, i leki znów wylądowały w dłoni. Jestem czysta od półtora roku, ale nie ma dnia, żebym nie pomyślała o braniu. Słyszę głos w głowie, który mówi, że to będzie tylko raz, w nagrodę za to wszystko, dla relaksu. Wiem, że jak się mu poddam, to nie będzie już odwrotu.
Z uzależnieniem walczyłam w samotności. Skończyłam z braniem, bo poczułam, że żyję życiem, którego nie chcę. Budziłam się w dziwnych miejscach, robiłam rzeczy, których nie pamiętałam, czułam, że grunt usuwa mi się spod nóg. Na odwyk szłam cztery razy. Pomogła terapia indywidualna i godziny spędzone przed lustrem. Siadałam naprzeciwko i mówiłam do tej małej, zagubionej dziewczynki, którą kiedyś byłam. Dawałam jej to, czego nigdy nie dostała. Miłość, uwagę, troskę. Te monologi bardzo mnie wzmocniły i pomogły, bo rodzina niestety nie była dla mnie wsparciem. Uznano, że po prostu potrzebuję uwagi i że to rodzaj fanaberii.
Lekomania to uzależnienie, które zostanie ze mną do końca życia. Każdy ból głowy czy brzucha to gonitwa myśli. Nie powinnam brać żadnych leków, bo wszystkie mogą uruchomić uśpione demony. Kiedy ból jest już nie do wytrzymania, biorę pół tabletki, potem kolejne pół, jeśli nie mija, ale nie przekraczam tej dawki. Zdarzało mi się dostać ataku paniki na widok blistra leków, bo czułam, że mnie to przerasta. Problemem są też leki psychiatryczne. Od dzieciństwa cierpię na depresję, ale lekarze nie chcą mnie leczyć farmakologicznie. Myślę, że słusznie, ale czasem budzi to moją złość.
Konsekwencje siedmiu lat brania leków odczuwam do dziś. Często boli mnie żołądek, mam mdłości, a moja wątroba nie jest w najlepszej formie. Staram się jednak na tym nie koncentrować i iść do przodu. Kilka razy publicznie przyznałam się do swojego uzależnienia i ludzie zaczęli do mnie pisać. Udzielam im wsparcia, pomagam, to pozwala zapomnieć o własnym problemie. Teraz postanowiłam razem z Adamem Ziółkowskim nagrać płytę, która jest o emocjach, które towarzyszyły mi podczas brania. To bardzo osobisty projekt, który niesie ze sobą oczyszczenie. Czuję, że odzyskałam głos, i to daje mi siłę.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.