– Szukałam „normalnego” chłopaka. Bez dziar, wygolonych włosów i kolczyków. Takiego, który szukałby związku, a nie przelotnego seksu. Może dlatego często trafiałam na narodowców, konserwatystów i prawaków – opowiada malarka Marta Nadolle, która na wystawie „Nie szukam przygód” w warszawskiej Galerii LETO pokazała obrazy, będące zapisem jej doświadczeń z randek internetowych.
Od siedmiu lat rejestruję swoje życie na obrazach. Na wystawie znalazły się prace opowiadające o pierwszych randkach nad Wisłą, o tym, że wyprałam chłopakowi zarzygane spodnie, gdy spał, o masturbacji. Ciekawe jest to, że widzów krępują uczucia, a nie erotyka. Ludzie nie chcą rozmawiać o emocjach, bo to niezręczne. Chcą, żeby wszystko było beką.
„Nie szukam przygód”, tytuł mojej wystawy, to, jak powiedział mi pewien chłopak, „żenujący tekst zdesperowanej frajerki z Tindera”. Uznałam, że trafiłam w czuły punkt. Powiedzenie: „Nie szukam przygód”, które dla mnie jest uczciwym postawieniem sprawy, uznawane jest dzisiaj za przyznanie się do słabości. To, co normalne, jest niemodne. To, co poważne, uznawane za obciachowe. Ja za każdym razem szłam na randkę z założeniem, że chcę stworzyć trwałą relację. Nigdy nie traktowałam chłopaków przedmiotowo.
Dzięki obrazom wiem o sobie więcej. Wyrzucałam z siebie na gorąco emocje. Niektórych sytuacji nie rozumiałam, dopóki nie przełożyłam ich na płótno. Czasami zaraz po randce stawałam do sztalug i malowałam całą noc.
Cała jedna ściana w galerii poświęcona była artyście z zagranicy. Poznałam go, gdy pojechałam na rezydencję. Byliśmy razem rok. Bardzo twórczy rok. Potem to się rozeszło. Artysty na życie nie szukam. Także dlatego, że sztuka jest dla mnie zbyt ważna. Jeśli ktoś ma do niej inne podejście, trudno mi się porozumieć. Musimy czuć tak samo i mieć podobny gust, a to zdarza się bardzo rzadko. Inaczej zaczęlibyśmy się kłócić, konkurować ze sobą.
Dlaczego ściągnęłam aplikację? Choć w małej grupie mogę wydawać się towarzyska, na imprezach czuję się niepewnie. W knajpach wszyscy są nawaleni, ja nie chcę tak wejść w relację. Potrzebuję spokoju, rozmowy, czasu.
Po skończeniu studiów nie wiedziałam, gdzie spotykać facetów. I miałam dosyć chłopaków z ASP. Są nieogarnięci. Po trzydziestce zachowują się tak samo jak dziesięć lat wcześniej. Nadal mieszkają z mamą. A gdy idą na piwo, to wszyscy im stawiają, bo oni nie mają za co kupić. Otacza ich nimb wielkich artystów. I są w tym tacy natchnieni, że aż tandetni. Dziewczyny artystki są bardziej zaradne, bo od początku muszą dać z siebie więcej. Na studiach niewybredne żarty są na porządku dziennym. Serwowane przez wykładowców, podchwytywane są przez studentów. To środowisko mizoginów.
Miałam złe doświadczenie z chłopakiem z grafiki. Czarował mnie, ale nic z tego nie wychodziło. W gruncie rzeczy był seksistą. Po nim na cztery lata olałam facetów. Z nikim nawet nie flirtowałam. Pustka uderzyła mnie pewnego wieczoru, gdy wracałam sama do domu autobusem. Zrozumiałam, że każdy mój dzień jest taki sam. Postanowiłam podejść do randek jak do pracy. Zapisałam się na portale i aplikacje randkowe.
Na pierwsze spotkanie poszłam, gdy miałam 27 lat, on 36. Było sympatycznie. I tyle. Na drugim spotkaniu usłyszałam od niego, że ma dużego penisa. Wcale go o to nie pytałam. Potem powiedział, że ma sześcioletnią córkę, z którą zdarza mu się brać kąpiel… I że nie poznaje jej ze swoimi dziewczynami, bo doniosłaby matce. Odpadłam. Zaczęłam symulować, że boli mnie brzuch. Mijają lata, a ja widuję go wciąż na różnych portalach. Zmienia tylko wiek na młodszy.
Ja nie chciałam oszukiwać. Otwarcie mówiłam o moich oczekiwaniach. Druga strona – nie do końca. Pisanie wiadomości z chłopakami zajmowało mi całe dnie. A oni wcale nie chcieli się umawiać, tylko sycić ego. Potrzebowali kontaktu, żeby lepiej się ze sobą poczuć. Ja nic z tego nie miałam. Zawracanie głowy, odwoływanie spotkań, manipulacja. Byłam naiwna. Od jednego wysłuchiwałam, że może jednak woli chłopaków, a potem zakochał się w dziesięć lat młodszej dziewczynie… Z innym przez pół roku znajomości widziałam się cztery razy.
Szukałam „normalnego” chłopaka. Bez dziar, wygolonych włosów i kolczyków. Nie najprzystojniejszego. I nie tego, który na zdjęciach pozuje z gołą klatą. Takiego, który szukałby związku, a nie przelotnego seksu. Lewaki szukają tylko przygody. Może dlatego często trafiałam na narodowców, konserwatystów i prawaków. Programistów, specjalistów od IT, RPG-owców. Wysyłali mi zdjęcia tatuaży z kotwiczkami. A gdy pytałam ich o sztukę, w najlepszym wypadku mówili, że lubią Beksińskiego… Zdarzało mi się też spotykać z chłopakami bez wyższego wykształcenia. Okazywało się, że inaczej postrzegamy rzeczywistość. Oni chcieli patriarchalnej rodziny, ja nie mogłam się na taką wizję zgodzić. Większość nienawidzi feministek. Panicznie się ich boi. To dla nich walnięte baby, które hamują ruch drogowy Czarnym Protestem. Wielokrotnie próbowali mnie przekabacić, przemówić do rozsądku, żebym zmieniła zdanie.
Do aplikacji zraził mnie na jakiś czas mój współlokator. Uzależniony od Tindera seksoholik. Codziennie wychodziła od niego w nocy inna dziewczyna. Ileś razy chciałam im powiedzieć, żeby nie zawracały sobie nim głowy, bo nic z tego nie będzie. Traktował je jak szmaty. Aż któregoś razu powiedział, że koniec z tym – chce mieć babę w domu, którą będzie mógł zdradzać. Znalazł taką. Po trzech miesiącach była już w ciąży. Kobiety często przymykają oko na to, jak mężczyźni je traktują. Ja wkręcałam się w zazdrość, bałam się, że są inne, wpadałam w paranoję. Tym mogłam kogoś odstraszyć. Chłopakom na początku podobało się we mnie, że jestem romantyczna, empatyczna, dobra dziewczyna. Gdy zaczynały się jakiekolwiek problemy, wycofywali się. Gdy za bardzo się odkrywałam, przestawali się odzywać. Z jednym wszystko układało się dobrze, aż przestał pisać. Trzeciego dnia milczenia ja napisałam: „Czy to już koniec?”. „Przepraszam, nie byłem do końca szczery. Byłem w przerwie związku” – odpisał. Wcześniej krytykował byłą, że jest piękna, ale nie miał o czym z nią rozmawiać. Mnie mówił, że jestem interesująca. Widocznie nie byłam dla niego wystarczająco ładna.
W tym roku, po 30. urodzinach, wróciłam do randek. Zmieniłam podejście. Otworzyłam się na starszych chłopaków. Już po pierwszych dwóch randkach zauważyłam, że mają zupełnie inne podejście niż ci, z którymi spotykałam się do tej pory. Epatują kasą. Niby nie mogą znaleźć knajpy, w której się umówiliśmy, więc proszą, żebym wyszła ich pokierować. A chodzi tylko o to, żebym zobaczyła nowy samochód.
Wszystko kręci się wokół kasy. Od jednego słyszałam hasła w stylu: „Wspólnik wisi mi dwa miliony”. A gdy przychodziło co do czego, sama płaciłam za kawę, a on nigdy nie miał przy sobie gotówki. O moich urodzinach zapomniał, nie przyniósł nawet kwiatków. Potem zaprosił do włoskiej restauracji, co oznaczało, że postawił mi pizzę. Na pół. Chłopakom się wydaje, że dziewczyny oczekują wypchanego portfela.
Jeden z tych, z którymi się ostatnio umawiałam, pogrążał się ze spotkania na spotkanie. Szybko chciał przejść do fazy poważniejszego związku. Mówił o wspólnej majówce, choć jeszcze się wiosna nie zaczęła. Zapraszał do mieszkania w stanie deweloperskim, które właśnie kupił. Miałam wpaść i „dobrać kolory”, bo przecież się na tym znam. „Nie chodzę do mieszkań obcych ludzi” – odparłam. Obraził się. Inny też miał nowe mieszkanie. I pytając o zdanie, pokazywał mi, jakie kafelki dobrał mu projektant wnętrz.
To był jedyny komentarz do mojej pracy. Malarstwo oznaczało dla nich, że mam dobry gust. Albo że jestem szalona, mam ciekawe pomysły i może wcale nie chcę związku. Nikt się nie interesował tym, co robię. Łatwiej by im było, gdybym była księgową, bo rozumieliby, jak wygląda moje życie. Pytali się tylko, jak zarabiam na życie. Uczyłam dzieci w przedszkolu – to słodkie. A praca uczelni – prestiż. Malarstwo uważali za hobby, kaprys, głupotkę. „To dla przyjemności?” – pytali. Nie zastanawiali się, czy obraz można sprzedać. Walczyłam z tym stereotypem, ale często kończyło się urwaniem kontaktu. Nie potrafiłam znieść tego braku szacunku.
Rok byłam z chłopakiem, który pojawiał się na obrazach. I nie zwracał na to uwagi. Nie chciał wejść w mój świat, jego potrzeby były ważniejsze. Zamieszkaliśmy razem, jedliśmy obiadki, niby troszczyliśmy się o swoje potrzeby. Ale nic więcej się nie działo. W końcu powiedział, że nie potrafi się zakochać.
Chłopcy nie wiedzą, czego chcą, więc oszukują innych. Są pogubieni, poranieni, z problemami – depresją, nerwicą. Opuszczeni przez ojców, bez silnego męskiego wzorca, albo przez dziewczyny, które zrozumiały, że wolą dziewczyny. Tacy trafili mi się aż cztery razy…
Aplikacje randkowe działają uzależniająco jak gra. Za każdym razem, gdy tu wracasz, determinacja rośnie. Robię sobie przerwę od randek. To pasmo rozczarowań. Straciłam czas. Łapię się za głowę, dlaczego tyle uwagi poświęciłam kupowaniu sukienek, odchudzaniu się, malowaniu. Zawracałam sobie głowę głupotami, które nic nie wniosły w moje życie. Jestem bogatsza tylko o anegdotki. Właściwie żaden z chłopaków z Tindera nie wniósł nic w moje życie.
Nie chcę teraz z nikim być. Związek kojarzy mi się z zawracaniem głowy. Chciałabym dzięki relacji czuć się dobrze ze sobą na dłuższą metę, a nie tylko chwilę, na haju spotkania. Nie wierzę w miłość z Tindera.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.