W książce „Piekielna nieobecność”, która ukaże się nakładem wydawnictwa OsnoVa, Magda Umer opowiada dziennikarzowi Marcinowi Zaborskiemu o swojej przyjaciółce Zuzannie Łapickiej. – Przyjaźń, która była miłością. Dwa w jednym. To był nasz związek z Zuzią – mówi artystka.
„Właściwie tym, co mnie najbardziej z nią łączyło, było poczucie humoru na własny temat. Ale też̇ na temat otaczającej nas rzeczywistości” – mówi w książce Magda Umer, wykonawczyni wielu poetyckich piosenek, scenarzystka i reżyserka, czasem aktorka. W „Piekielnej nieobecności” humor skrzy się więc zarówno w niezliczonych anegdotach przywoływanych przez rozmówczynię Marcina Zaborskiego, jak i w felietonach Zuzanny Łapickiej, pisanych dla „Vogue’a”, które także zebrano w tej książce. Pierwsze spotkanie z przyszłą przyjaciółką Magda opisuje tak: „Zdobyła mnie od pierwszej chwili. Złamała cały mój dystans, pancerz i asekurację przed innymi”. Był środek komuny, lata 70. zeszłego stulecia, młodziutką Zuzię, studentkę romanistyki i córkę uwielbianego amanta polskiego kina Andrzeja Łapickiego, przedstawił Magdzie kolega z teatru, Daniel Olbrychski, który wkrótce miał zostać mężem Zuzanny. Zbliżyły się do siebie tak bardzo, że przez kolejne lata stały się dla siebie prawie jak rodzina, towarzysząc sobie w złych i dobrych chwilach życia. W tej historii są śluby, rozwody, chrzciny, imprezy, wakacje, załamania i sukcesy. A w tle – tłum najbarwniejszych postaci polskiej kultury kilku dekad, od Andrzeja Wajdy po Korę, od Romana Polańskiego po Agnieszkę Osiecką.
Splątane ścieżki
Jeszcze czytam ostatni rozdział tej wzruszającej opowieści, jeszcze śmieję się z historyjki o Zuzi, która w Juracie próbowała pożyczyć korkociąg po sąsiedzku od niepijącej (chwilowo) Kaliny Jędrusik, a już zmierzam na spotkanie z Magdą Umer po jej koncercie (50-lecie pracy artystycznej!). Duch Zuzanny (ale też Agnieszki Osieckiej i Jeremiego Przybory) unosi się nad kameralną sceną żoliborskiego klubu „Kalinowe Serce”, zaś na ścianie wisi wielki portret pięknej Kaliny Jędrusik. Siadamy w pokoju na zapleczu, by porozmawiać o sile kobiecej przyjaźni.
„Piekielna nieobecność” powstała w pewnym sensie zamiast książki, którą Magda Umer od lat planowała napisać o przyjaciółce: – Naprawdę chciałam stworzyć taką opowieść – uśmiecha się. – Ale wierzę w znaki. Nagle przychodzi do mnie Iza Bartosz [redaktor naczelna wydawnictwa „OsnoVa” – przyp. aut.] i prosi, żebym powiedziała parę słów o Zuzi, bo wydaje jej felietony dla „Vogue’a”. I z tych paru słów robi się wielka opowieść o naszych splątanych ścieżkach. Przyjaźń to spędzony razem kawał życia. Dlatego kiedy odchodzi ktoś tak dla nas ważny, zostawia po sobie wyrwę. To jest właśnie ta tytułowa piekielna nieobecność, paląca pustka. Znika mój świat, moi najbliżsi i to nie przestaje boleć. Ale uważam, że warto aż tak cierpieć, że kogoś nie ma, żeby móc powiedzieć, że ktoś był.
Uderza mnie, że gdy rozmawiamy o Zuzannie, Magda Umer używa czasu teraźniejszego. „Zapala światło w mroku” – mówi o niej. Albo „łączą nas przeciwieństwa”. Jakby przyjaciółka była gdzieś obok.
Tak różne, tak bliskie
Na pierwszy rzut oka tak różne, jak tylko się da. Magda, dziewczyna z domu wierzących w postęp komunistów, z rodzinną przeszłością w biedzie i trudzie, niedbająca o sprawy materialne. I Zuzanna, o arystokratycznych korzeniach, która „była wychowywana na hrabiankę i naprawdę nią była”, sybarytka lubiąca luksus i wygodę. Obie wciąż „na kontraście”: Magda to poezja, melancholia i jej „koncerty jesienne na dwa świerszcze”, Zuzia – entuzjazm, energia i organizacyjna sprawność dnia codziennego: „kasa, Desa, bank”. Zuzia wielkomiejska, Magda małomiejska. Ta pierwsza – dusza towarzystwa, ta druga – odludek. Skąd więc ta niewytłumaczalna bliskość między nimi?
– Często związki i małżeństwa przyciągają się na zasadzie kompletnych kontrastów i my, jako swego rodzaju „towarzyszki życia”, też tak się przyciągałyśmy – odpowiada. – Nie siostry syjamskie, lecz dwie diametralnie różne kobiety, tyle że z podobnym rodzajem wrażliwości, poczucia humoru, mam nadzieję – inteligencji i otwartości na siebie. Była dobra aura między nami.
Jako osoby „inaczej namagnesowane” wzajemnie wyciągały się z życiowych tarapatów. Zuzia razem z Magdaleną Czapińską (psychoterapeutką i poetką) wyciągały przyjaciółkę z dopadającej ją co jakiś czas obezwładniającej depresji, a Magda Umer była przy Zuzi, gdy ta po 20 latach skomplikowanego małżeństwa rozwodziła się z Danielem Olbrychskim. Potem towarzyszyła jej w ostatnich dniach choroby nowotworowej. – Te nasze życiowe zakręty wydarzały się na szczęście naprzemiennie, miałyśmy więc czas, żeby sobie pomóc, żeby się na sobie skupić – wspomina Umer.
Po słonecznej stronie
Gdy czytam felietony Zuzanny Łapickiej, widzę, jak zręcznie łączy przyziemne z wzniosłym, ciotkę hrabinę z apaszką, współczesność z przeszłością, modę na wybiegach z okruchami zwykłego życia, wielkość i śmieszność ludzką. Ten dar wyłuskiwania podobieństw i przewrotnych zderzeń odnajduję też w opowieściach Magdy Umer: – Bawiły nas podobne rzeczy. Ale łączyła nas też taka dzielność, że pomimo rzeszy dotkliwych doświadczeń umiemy szukać tego, czego warto w życiu szukać i co warto w nim znaleźć.
Pytam więc, by odkryć ich sekret, o to, czego warto szukać. – Prawdziwości – odpowiada Umer. – Czegoś, co naprawdę jest, a nie czegoś, co nam się wydaje albo co się komuś wydaje. Trzeba dotykać esencji życia. Ona czasem ma być ciężka do zniesienia, a czasem ma nam wynagradzać wszystko, co przeżyliśmy.
Dodaje, że Zuzia była prawdziwą smakoszką życia. Zawsze po słonecznej stronie ulicy: – Wspaniale mieć taką osobę przy sobie w różnych trudnych momentach. Bo powiedzieć takie zdanie przy raku, morfinie, lekach, dramatycznym chudnięciu, fatalnym samopoczuciu: „Ja nie mam żadnej depresji, ja mam po prostu raka trzustki”. Tylko ona tak potrafi. Do samego końca walczyła.
Opowieściom towarzyszą zdjęcia, te ze wspólnych chwil beztroski i te Zuzy – od komunijnego portretu po jej ostatnie, poruszające wolą życia fotografie, które kazała sobie robić na wymarzonej wyprawie do Prowansji, gdzie pojechały we trójkę z Krystyną Jandą. Zuzia prosiła wtedy: „Zróbcie mi teraz zdjęcie, bo już̇ nigdy nie będę tak wyglądać”.
Lamenty babskiego gangu
Duet Łapickiej z Umer był częścią większej kobiecej „grupy wsparcia”, w której było miejsce też dla Jandy, Czapińskiej i Agnieszki Osieckiej. Pięć żywiołów, które spotykały się na regularnych babskich posiadówach zwanych Lamentami.
– Łączyła nas chęć opowiedzenia sobie naszych doświadczeń, historii i docenienia tego, jak każda z nas umie je przedstawić ze swojego punktu widzenia – mówi Magda Umer. – Opowiadałyśmy sobie swoje życie, po prostu, i to było szalenie ciekawe. A przy tym nie każdemu się chce o tym opowiedzieć, bo nie każdy by to odebrał tak, jak byśmy chciały. Na przykład Zuzia była nieomal przy moim porodzie, wzajemnie trzymałyśmy do chrztu swoje dzieci, towarzyszyłyśmy sobie całe życie. Z punktu widzenia tzw. patriarchatu to mało istotne bzdety, a dla nas to było wszystko, początek życia. Mężczyzna w ogóle nie zrozumie takich związków, bo to jest „diametralnie różna płeć”, jakby powiedział Jeremi Przybora. W tym naszym kręgu miałyśmy genialne porozumienie, podobny dystans do siebie i poglądy na rzeczywistość. A przy tym jeszcze zbliżała nas nadzwyczajnie ciekawa historia naszego życia. To, że miałyśmy możliwość spotykania takich ludzi, robienia takich rzeczy, istnienia na przecięciu kilku epok. Nie każdemu się to zdarza.
Najciekawsi są w drugim rzędzie
Czytam wszystkie określenia, którymi przyjaciółka Magda opisuje w książce przyjaciółkę Zuzię: „promienność”, „nauczycielka życia”, „szara eminencja środowiska filmowego”, „encyklopedia życia towarzyskiego”. Widać, ile witalnej energii się w niej kryło (na potwierdzenie proponuję lekturę felietonu Zuzanny „Listopad à rebours”). Jak mówi w książce Magda Umer, Zuzanna jako osoba z drugiego rzędu była ciekawsza od wielu tych z pierwszego rzędu, bo widziała z dystansu, więc rozumiała więcej od nich.
– Niektórzy mówili, że Łapicka-Olbrychska wspiera się jedynie na sławnym ojcu i mężu. Tymczasem panowie byli co prawda wielkimi aktorami i znanymi postaciami, ale to ona była ciekawszą osobą – stwierdza Magda Umer, a potwierdza to liczne grono wielbicieli i powierników Łapickiej z artystycznych kręgów. Żyjąca w cieniu dwóch wybitnych mężczyzn, organizująca im życie od zaplecza, walczyła o wewnętrzną niezależność. I wygrywała, jak wtedy, gdy postanowiła się rozwieść „w imieniu matki, babki i prababki”, podobnie jak ona zdradzanych i niedocenianych w swoich związkach. Jak powiedziała o niej Manuela Gretkowska: „Kobieta, która nie dała się zmiażdżyć cudzej sławie i męskiej próżności”. Choć nieznana szerzej poza światkiem bohemy i telewizji, gdzie w pewnym momencie pracowała m.in. jako szefowa publicystyki kulturalnej, była postacią bardzo lubianą w tzw. środowisku.
– Zuzia była jak prawdziwe „lepiszcze”, starała się ludzi łączyć, a nie dzielić, co czasem mnie irytowało, bo ja jestem wychowana inaczej, lubię powiedzieć wprost, że nie chcę mieć z jakąś postawą nic wspólnego – mówi Umer. Ale to Zuzannie zwierzano się z kryzysów, ceniono jej opinie i dowcip, a także celną ironię, która była jej bronią, nie zaś narzędziem ataku. Nawet opisując pikantne perypetie znanych przyjaciół, czyniła to z taktem, starając się nikogo nie krzywdzić. W jej lekkich z pozoru felietonach pomiędzy anegdotami można spotkać gorzkie myśli. Gdy pisze o tym, że tak lgniemy do tych wielkich ludzi, a oni często noszą w sobie wielki egocentryzm, narcyzm, despotyzm, czuję, że mówi tu o własnych gorzkich doświadczeniach.
Warto było żyć
W „Piekielnej nieobecności” bawią mnie anegdoty, ale poruszają właśnie momenty bolesnej prawdy odsłanianej przez rozmówczynię. Jak opowieść o dorastaniu samotnej dziewczynki Zuzi, która chciała być doceniona przez ukochanego tatę, ale uwaga rzadko skupiała się na niej, bo ważny był On. Dziewczynki, którą obarczano ciężarami ponad jej wiek, dopuszczano do sekretów dorosłych, a zarazem ćwiczono w obłudzie i zamiataniu problemów pod dywan. Doceniam także obraz przyjaźni szczerej do bólu. Umer nie ukrywa, że jej przyjaciółka miała wady: łapczywość na blichtr i uwielbienie plotkarskiej prasy czy ugodowość bliską oportunizmowi.
– To prawda, ale jednocześnie tłumaczę, skąd to się wzięło, zaglądając aż do jej dzieciństwa – mówi. – Pokazuję wszystko, czym nasiąkała i co potem trudno było jej z siebie zdjąć. Podoba mi się, że ona tego nie ukrywała. Większość ludzi nie przyzna się do słabości, będą pokazywać swoją lepszą stronę. Ona nie. Przeglądała plotkarskie strony i wprost mówiła: lubię wiedzieć, nie umiem się opanować, muszę sprawdzić. Jednocześnie była głęboka, inteligentna i mądra. Staram się być w tej książce uczciwa. Specjalnie podałam tam przykład Agnieszki Osieckiej, która mówi: „Chcesz, żebym pisała laurki? Skoro już o czymś mówię, to musi być prawdziwe”. Toteż jest w naszej rozmowie z Marcinem bardzo dużo prawdy. Nigdy dotąd aż tak się nie otworzyłam dla niej, żeby chcieć wytłumaczyć mechanizmy działania kogoś tak diametralnie różnego. Byłyśmy inne, ale jednocześnie nie mogłyśmy bez siebie żyć.
Ich sekret? – Miłość – odpowiada po prostu Magda Umer. – Zacytowałam to kiedyś w koncercie „Zielono mi”. Jakiś dziennikarz zapytał Agnieszkę, co jest dla niej ważne – przyjaźń czy miłość. I Agnieszka odpowiedziała: przyjaźń, która jest miłością. I to był nasz związek z Zuzią: przyjaźń, która była miłością. Dwa w jednym. Dla takich przyjaźni warto żyć.
„PIEKIELNA NIEOBECNOŚĆ. Opowieść o przyjaźni z Zuzią Łapicką” z Magdą Umer rozmawia Marcin Zaborski, wyd. OsnoVa, 2019.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.