Magdalena Kuszewska w swojej najnowszej książce „Gładko” pisze o zabiegach, o których rzadko się rozmawia, takich jak waginoplastyka, powiększanie penisa czy wybielanie odbytu. Przybliża motywacje, jakie stoją za decyzjami o podjęciu operacji, rozmawia z pacjentami i lekarzami o wstydzie, pogoni za doskonałością, walce z kompleksami.
Jak to się stało, że zainteresowałaś się dość niszowym tematem, jakim jest ginekologia estetyczna?
Lubię zawodowo łamać tabu. Jestem dziennikarką od ponad 20 lat i z czasem odkryłam, że najbliższe stały się mi tematy związane z seksualnością i emocjami, więc siłą rzeczy także z kontrowersjami. Mam poczucie, że w naszym kraju brakuje jednak wciąż otwartej narracji na ten temat. Pomysł na książkę „Gładko. O polskim wstydzie, obsesji młodości i intymnych operacjach plastycznych” zrodził się w mojej głowie kilka lat temu, kiedy pisałam dla „Newsweeka” reportaż o powiększaniu penisów kwasem hialuronowym. Kiedy pracowałam nad tekstem, okazało się, że większość mężczyzn, którzy decydują się na ten zabieg, nie ma jawnych problemów anatomicznych, ich narządy są w tak zwanej normie, a czasem nawet i większe niż w normie. Skąd więc potrzeba zmiany? To utkwiło mi w głowie.
A że w międzyczasie skończyłam studia psychologiczne, zdecydowałam się zgłębić temat, zająć się nim szerzej, tylko tym razem na warsztat wzięłam zabiegi i dla mężczyzn, i dla kobiet.
I co znalazłaś?
Dużo różnych i skrajnych emocji. W tym wstyd, który znalazł się w tytule książki. Okazało się, że za potrzebą zmiany rzadko stoją pobudki czysto anatomiczne, a częściej chodzi o próbę zaleczenia kompleksów czy ran, zadanych na przykład przez partnerów, a nawet niektórych lekarzy czy oceniającą część społeczeństwa, w tym social media. Pracując nad książką, ze smutkiem odkryłam, jak wiele związków jest zbudowanych na przemocy emocjonalnej. Partnerzy bywają wyszydzani, zawstydzani, porównywani do byłych czy do aktorów porno. W gabinetach często padają zdania: „muszę to zrobić, bo inaczej on albo ona mnie rzuci” albo „inaczej nigdy już mu się nie spodobam”. Skala tego zjawiska była porażająca. Jeden z lekarzy, dr Piotr Świniarski, opowiadał mi o pacjencie, który przez 20 lat nie uprawiał seksu, bo jego pierwsza dziewczyna wyśmiała jego penis, który jest, jeśli chodzi o rozmiar, co najmniej w tak zwanej normie. Pacjent bardzo atrakcyjny, inteligentny, przebojowy. Ale blokada została i poczucie, że coś z nim nie tak.
Brzmi trochę tak, jakby pomylił gabinety.
Rzeczywiście, są to problemy, które warto przepracować na terapii. I jeśli trafi się na mądrego chirurga, jest szansa, że tam nas skieruje. Niestety, nie ma obowiązku przeprowadzania konsultacji psychologicznej przed zabiegiem, więc wszystko jest w gestii lekarza. Słyszałam o klinikach, w których króluje zasada „klient nasz pan”. Tam o przyczynach się nie rozmawia. Na szczęście, pracując nad książką, poznałam też etycznych specjalistów, którzy zawsze przed zabiegiem przeprowadzają pogłębiony wywiad. Prawda jest taka, że jeżeli pod nóż idziemy z powodu wyszydzenia czy poniżenia przez kogoś, czyli w efekcie szantażu, zabieg nic nie pomoże. Przez chwilę może poczujemy ulgę czy większą pewność siebie, ale z doświadczenia lekarzy wynika, że taki pacjent szybko wróci. Niezadowolony.
Zatrzymajmy się na chwilę przy pacjentach. Jaka grupa społeczna najczęściej korzysta z oferty ginekologii estetycznej?
Przekrój jest naprawdę szeroki. Sama byłam tym zadziwiona, bo myślałam, że to usługa dla bogatych elit, poprawiających się tu i tam. Okazało się jednak, że jest to szalenie egalitarna usługa. W książce przytaczam historię pani pracującej w dyskoncie, która wzięła kredyt, żeby poprawić swoją waginę. Po rozwodzie, zakończeniu związku, w którym latami była poniżana przez męża, miała silną potrzebę zmiany. Tak silną, że pożyczyła pieniądze w banku. W gabinetach przewija się cały przekrój społeczeństwa, od prezesa banku, przez piłkarza po aktora porno. Najmłodszy pacjent, o którym pisałam, miał 18 lat, najstarszy ponad 70.
Wszystkich do gabinetu zaprowadziły kompleksy, lęk i wstyd?
Oczywiście, że nie. I chciałabym to powiedzieć głośno i wyraźnie. Szereg pacjentów przychodzi do gabinetu, bo po prostu chce sobie coś poprawić. I to jest jak najbardziej okej. Wszyscy mamy prawo do korzystania z dobrodziejstwa medycyny estetycznej i nikt nie powinien tego oceniać. Pisząc „Gładko…”, bardzo starałam się, żeby to nie była książka, która szuka taniej sensacji. Nie mam nic przeciwko zabiegom i cieszę się, że w kraju, który jest tak opanowany wstydem, ludzie potrafią świadomie podjąć taką decyzję i zrobić to dla własnej przyjemności. Jedna z moich bohaterek po waginoplastyce powiedziała mi: „To jest jak luksusowa bielizna – nikt z otoczenia nie wie, że ją mam pod ubraniem, ale ja dzięki temu czuję się bardziej kobieca, seksowna, intrygująca, atrakcyjna...”. Myślę, że to jest bardzo ciekawe. Niestety, część osób decyduje się na zabieg pod presją. Otoczenia, pornografii czy partnera.
Wspomniałaś o pornografii. Jaka jest jej rola w tym zjawisku?
Niestety olbrzymia. Szczególnie wśród najmłodszego pokolenia, dla którego jest ona jedynym źródłem edukacji. Widać to chociażby po popularności niektórych zabiegów. Mężczyźni chcą powiększyć penis, bo uważają, że te wielkie, które oglądają w porno, są właśnie „normą”. Kobiety idą z kolei wybielać wargi sromowe czy odbyt, także dlatego, że takie wzorce promuje porno i czasem tego oczekują od nich partnerzy. W USA wybielanie odbytu to bardzo popularna usługa, oficjalnie istniejąca od zaledwie 2005 roku. Ludzie często wstydzą się, kiedy nie spełniają określonych wzorców narzuconych przez porno czy popkulturę.
I znów wracamy do wstydu.
To słowo w mojej książce wraca jak bumerang. Symboliczne zresztą wydaje się, że po staropolsku srom to określenie zarówno waginy, jak i wstydu. Rola tej emocji w całym procesie ginekologii estetycznej jest ogromna. Strefy intymne są objęte w naszym kraju olbrzymim tabu. I w sumie wcale mnie to nie zaskakuję, bo od dziecka, czy to w domu, czy w kościele, słyszymy: „zakryj się”, „nie pokazuj”, „nie dotykaj”.
Ty też pewnie wyrosłaś na takim gruncie. Praca nad książkami łamiącymi takie tabu pomaga w walce z własnym wstydem?
Zdecydowanie. Każda książka jest też rodzajem mojej autoterapii. Pisząc je, uczę się większej akceptacji swojego ciała i zrozumienia swoich potrzeb. Chciałabym też podkreślić, że w samym wstydzie nie ma niczego złego, to taki nasz fajny strażnik. Lubię jednak zastąpić go trochę zapominanym słowem, jakim jest intymność. Pielęgnuję więc także swoją intymność. Nie biegam po Warszawie goła i nie krzyczę, że mam supercipkę, ale też nie wstydzę się rozebrać na plaży czy stanąć nago przed lustrem. Jak we wszystkim w życiu skrajności bywają groźne, każdy powinien znaleźć swój złoty środek.
Część twoich bohaterów nadal go poszukuje. Trudno było znaleźć osoby, które odważyły się o tym otwarcie pogadać?
I tak, i nie. Pod swoim imieniem i nazwiskiem występują w mojej książce lekarze, terapeuci, aktywiści, artyści. Natomiast jeśli chodzi o pacjentów tych zabiegów lub osoby, które czują się silnie zawstydzone swoją intymnością – oni wypowiadają się anonimowo. I te rozmowy były bardzo szczere. Kilka razy pojawiły się łzy, bo niektórzy rozmówcy dopiero podczas wywiadu rozumieli, że to nie z nimi coś jest nie tak, tylko z otoczeniem, które stwarza presję. Myślę, że w wywiadach pomogły moje studia psychologiczne i lata „reporterki”. Ja już nie wstydzę się pytać.
Magdalena Kuszewska, „Gładko. O polskim wstydzie, obsesji młodości i intymnych operacjach plastycznych”, Znak Horyzont
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.