Propozycje, które zwykle dostaję, są bardzo podobne. Ciepła. Romantyczna. Mama. Ale nigdy „trudna”. Dlatego pierwszego dnia na planie czułam się troszeczkę jak RoboCop, sama siebie nie poznawałam – mówi Magdalena Różczka. W „Rojst’97” pod okiem męża, reżysera Jana Holoubka, gra policjantkę Annę Jass. To rola niepodobna do innych w jej karierze.
To moja ulubiona rola w twojej karierze. Wcześniej nie umiałabym sobie takiej Magdy Różczki nawet wyobrazić.
Jezu, jak mi miło! Mnie też nieustannie towarzyszyło wrażenie, że ta rola jest zupełnie inna niż wcześniejsze. Marzeniem każdego aktora jest grać postaci jak najdalsze od swojego emploi. Myślę, że za moją w „Rojście...” stoi ogromna odwaga reżysera Jana Holoubka. Inni przez wiele lat nawet nie pomyśleli o mnie takiej.
Dlaczego?
Jeśli rola jest napisana w jakimś klimacie, to od razu wiadomo, o kim myśleć. Jest grono, powiedzmy, pięciu aktorek, z których będzie się wybierać. One są świetne, wybitne. Nikomu więc nie przychodzi do głowy, żeby sprawdzić Różczkę lub inną dziewczynę, która „nie ma tego” na pierwszy rzut oka. Propozycje, które dostaję, są bardzo podobne. Ciepła. Romantyczna. Mama. Ale nigdy „trudna”.
Tym bardziej wymagająca była dla ciebie ta transformacja?
Anna Jass to dziewczyna zupełnie inna niż ja. Pierwszego dnia na planie czułam się troszeczkę jak RoboCop, sama siebie nie poznawałam. Zazwyczaj cały czas żartuję, chichram się, gadam bzdury. Tym razem siedziałam w zamkniętej pozycji na uboczu, byłam skupiona, mało mówiłam. Przeleciało mi przez myśl: „O co chodzi? Może ten zawód przestał mi się podobać?”. Ale wydaje mi się, że tak mocno wpłynęło na mnie, że Annę wyobraziłam sobie jako introwertyczkę, która nie okazuje uczuć i mówi tylko to, co ważne. Ta sytuacja była dla mnie wyzwaniem, ale też, z czasem, stała się wielką frajdą.
Przed kamerą stajesz bez makijażu, z „nagą” twarzą.
Niezupełnie. Nie zapominajmy o charakterystycznej kresce na oku, którą ma Jass. W 1997 r. każda dziewczyna miała czarną kredkę i malowała nią sobie kreskę pomniejszającą oko. W ósmej klasie nie wychodziłam bez tego z domu, to było jak ubranie. Takie maźnięcie zajmuje sekundę, ale daje Jass charakter.
Mam wrażenie, że w polskich filmach coraz więcej jest przestrzeni na bohaterki bliższe życiu, także pod względem wyglądu. Widzisz tę zmianę?
Kiedy debiutowałam, w głowie dudniło mi: „Musisz to zrobić jak najszybciej, przecież kobiety, jeśli nie zaistnieją w wieku 20 lat jako piękne kwiatki do kożucha, to później mają coraz ciężej”. A teraz okazuje się, że im jestem starsza, tym jestem spokojniejsza o to, że wiem, czego chcę. Dojrzewam w sensie biologicznym, w poglądach i sposobie bycia, i tak samo zmieniają się propozycje, które dostaję. To wielka radość.
Mnie 35. urodziny po raz pierwszy w życiu przyniosły spokój. Poczucie, że właśnie teraz się wszystko zaczyna.
Ja też tak miałam. A jeszcze bardziej jako 40-latka. Teraz czuję, że jestem w dobrym czasie i w dobrym momencie. Dużo kobiet około 40. roku życia dopiero zaczyna myśleć, co tak naprawdę chciałyby robić w życiu. Zdarza się, że potrafią wywrócić życie do góry nogami. Ja jestem szczęściarą. Nie muszę dokonywać radykalnych zmian, bo wybrałam sobie zawód, który naprawdę kocham. Ale dopiero teraz zaczynam w nim nabierać wiary w siebie.
Czy rzeczywiście w zawodach związanych z filmem przybywa kobiet?
To się dzieje, jak najbardziej. Również kobiece role są pełniejsze, ciekawsze. Niejednokrotnie wymyślane przez kobiety – pisarki, scenarzystki, reżyserki. W każdej dziedzinie filmu mamy coraz więcej do powiedzenia. W latach 80. czy 90. byłyśmy wychowywane na grzeczne dziewczynki i później nie potrafiłyśmy chcieć więcej od życia. A teraz coraz więcej chcemy. I dlatego coraz więcej mamy. Jeżeli uważasz, że ci się coś należy, to dostaniesz to.
Bohaterowie serialu „Rojst ’97” skrywają wiele tajemnic. Czy aktor musi je wszystkie znać?
Każdy pracuje inaczej, nie da się ustalić ogólnej zasady dla wszystkich projektów. Ale śmiało mogę powiedzieć, że im więcej wiemy, tym lepiej dla nas. Ja wiem o Annie Jass bardzo dużo – o jej rodzinie, przeszłości. Myślę, że te tajemnice gdzieś pod powierzchnią buzują.
Porównywałaś filmowy 1997 r. z tym, który zapamiętałaś?
Traktowałam ten plan jak wehikuł czasu. Najbardziej szokujący był początek pracy. Wydawało mi się, że 1997 r. pamiętam doskonale, że to było wczoraj, że nic się nie zmieniło. A zmieniło się wszystko. Doskonale pamiętam powódź, bo pochodzę z Nowej Soli, która też była zalana. Wiem, jak wyglądały ulice. Nasze filmowe plenery wyglądały dokładnie tak samo. Poruszało mnie, że wchodzę do jakiegoś wnętrza, natrafiam na rekwizyt i dopada mnie myśl: „Na moim biurku leżał identyczny”.
W kinie często policjantka to rola napisana po męsku, tylko grana przez kobietę. Albo jakiś fetysz, wytwór męskiej fantazji. Jass taka nie jest.
Rzeczywiście, często policjantki w filmie wyglądają jak wyciągnięte z erotycznej męskiej wizji. Nam chodziło o to, żeby Jass nie była „babą w policji”, a dobrym policjantem. Ogromną inspiracją był dla mnie Remek Korejwo – policjant, który wyciągnął z więzienia Tomka Komendę. Poznaliśmy go z Jankiem, pracując nad poprzednim projektem, dokumentując historię Tomka. Remkiem zachwyciłam się. Jest całkowicie skoncentrowany na szukaniu prawdy. Ma prostą, w dobrym tego słowa znaczeniu, konstrukcję: „Muszę znaleźć sprawcę, musi stać się sprawiedliwość, koniec kropka”. Taką Jass chciałam zagrać – bez kombinacji, wchodzenia w układy. Dla niej one są kompletnie nieważne. Dąży do celu. Za wszelką cenę chce poznać prawdę.
Pierwszy „Rojst” był projektem, który wiele lat walczył o szansę na powstanie. Ostatecznie okazał się dużym sukcesem. Drugi sezon startuje z innej pozycji.
Ale też towarzyszą mu większe oczekiwania, większa odpowiedzialność. Widzę, jak Janek pracuje na planie. To jest powrót do bycia nastolatkiem, wielki fun, radość. Dlatego praca z nim jest łatwa i efekt niewysilony. Ale to nie przypadek. Pracowitość Janka jest niesamowita. Na początku wydawało mi się, że to coś nienormalnego, że zwariował. Później pogodziłam się, że inaczej już nie będzie. Teraz myślę, że to jest jego wielki atut. Pilnuje wszystkiego od pierwszego momentu do każdej literki w końcowych napisach. Dzięki temu dostał te Orły [Jan Holoubek dostał siedem statuetek podczas ostatniej edycji Polskich Nagród Filmowych – przyp. red.]. A przy tym jest dobrym człowiekiem. Wszyscy go lubią.
Jeśli aktor się czuje na planie bezpiecznie, nie ma przemocowych sytuacji, powstaje sprzyjające środowisko do tworzenia.
To najlepsza atmosfera. Tylko wtedy można rozkwitnąć naprawdę. Janek bardzo fajnie pracuje z aktorami, daje im dużą swobodę, słucha wszystkiego, co mówią. A jednocześnie ma swoją wizję. Założyliśmy, że ja na planie absolutnie mu ufam i wierzę we wszystko, co mówi. Jeśli coś proponowałam, mówił „biorę” albo „nie” i wtedy bez dyskusji robiłam to, o co prosił. Super jest mieć do kogoś takie zaufanie.
Co oglądasz, gdy nie jesteś w pracy?
Oglądam niewiele, bo jestem mamą na pełnym etacie. I bardzo to lubię. To jest mój wybór i wielka radość, coś, co chcę robić w życiu. Zrezygnowałam z teatru, robię mało rzeczy. Niedawno trafiły mi się dwie bardzo duże role, więc byłam więcej w pracy, ale od kiedy skończyłam zdjęcia do „Rojst ’97” oraz „Tajemnicy zawodowej”, od kilku miesięcy jestem w domu. Dopiero tydzień temu zobaczyłam „Gambit królowej”.
Domyślam się, że dużą rolę w domowym repertuarze odgrywają…
… „Świnka Peppa” albo „Psi Patrol”? Nie jesteś daleka od prawdy. Nie ukrywam, nie wszystkie bajki dla dzieci mnie bawią. „Sponge Bob”, którego po tatusiu kochają nasze córki, mnie dobija.
Zanim miałam dzieci, myślałam, że trudno jest łączyć pracę z macierzyństwem. Teraz wiem, że logistycznie to wyzwanie, ale też wzrasta motywacja, wyostrzają się granice.
Tak, pod warunkiem że masz zdrową hierarchię wartości i wiesz, co jest dla ciebie najważniejsze. Jeśli robisz tylko to, co kochasz, to nie męczysz się w pracy, tylko dostajesz skrzydeł. Kiedy jestem w pracy codziennie po 12 godzin, to wyłączam telefon. Wiem, że w domu wszyscy dadzą radę. Mogę skupić się na pracy i czerpać z niej wielką radość. Kocham to. W domu też nie narzekam. Mam na wszystko tyle czasu, ile chcę sobie dać. Żyję w zgodzie ze sobą i swoimi potrzebami, nie patrząc na to, co myślą inni. To jest dla mnie pełnia szczęścia.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.