Posiadała wszystko, co ceniono w dwudziestoleciu międzywojennym: kilogramy luzu niezbędnego do szaleńczych pląsów, dowcip, inteligencję, talent oraz wynikający zeń sukces. Oraz – tak, tak – patriotyzm, bardzo potrzebny odradzającej się Polsce. Sławę Berezowskiej przyniosły jednak przede wszystkim kipiące erotyzmem rysunki.
Warszawa budzi się z porozbiorowego snu, więc co się dziwić, że w mieście, mimo biedy i mizerii, panuje radość. Zwłaszcza, że w stolicy odrodzonej Polski ma się kto bawić – od wspaniałych poetów, jak Julian Tuwim i kompozytorów, jak Karol Szymanowski, przez wyjątkowo dowcipnych karykaturzystów (Kazimierz Grus), po postacie z towarzyskiego światka, a takim jest pułkownik Bolesław Wieniawa-Długoszowski, legionista, adiutant marszałka Piłsudskiego, dyplomata, ale też poeta i smakosz życia, który konno (tak opowiadano) umiał wjechać na parkiet taneczny modnej restauracji Adria.
Słowem – Warszawa śmieje się, pląsa i tęgo popija, co m.in. zanotowała Zofia Stryjeńska, bodaj najsłynniejsza malarka dwudziestolecia międzywojennego: Gdy wszyscy się na tej wizycie popili na całego i andante wieczoru minęło, zamknięto gospodarzy oraz kilku dostojniejszych a wykończonych osób w spiżarni, żeby nie przeszkadzali zabawie. Meble poprzesuwano, pianino napojono winem i zaczęły się duetowe popisy natchnionych amatorów trubadurów (…) Grus klatkę z kanarkiem pod żyrandolem powiesił i błagał go na klęczkach o pieśń słowiczą. Na tle tego Franio Fiszer [jedna z Postaci] zmontował ze szczotki na kiju wędkę i napuściwszy wody w łazience, że na brzeg wanny się przelewała, wygramolił się na rusztowanie z krzeseł i rybki łowił. Jako przynętę przytwierdzał pozostałe na półmiskach półgęski i zimne mięsiwo. Nie zwlekając wciągnięto do salonu sitzbad, aby nogi umyć w winie i licznych jeszcze resztkach trunków. Kamil z Grusem pozdejmowali buty i zaczęli ryczeć jakieś opętane toasty. Wrzask był niemożliwy, dziwne w ogóle, że policja nie przyszłą. Wleźli do tego sitzbadu, ale kąpiel była zimna, Kamil wrzeszczał, żeby pianino porąbać i pod wanną napalić. Pianino nie – ale krzesła połamano, podłożono ogień, dym zaczął buchać. Goście zalani, padali co słabsi, nieprzytomni, kobiety szalały ze śmiechu i histerii. „Patrzcie – woła Grus – kanarek zemdlał, trzeba mu zrobić sztuczne oddychanie!”. Jakim cudem uwolnili się gospodarze i nie doszło do spalenia mieszkania, nie wiem. Bóg opiekuje się pijakami.
Już dla takich opisów warto sięgnąć po książkę Małgorzaty Czyńskiej, która wszak nie jest o pijaństwie, lecz o miłości i sztuce jej odmalowania. Zwłaszcza, że w tłumie tych nader wesołych trzpiotów przebywa bohaterka Czyńskiej, rysowniczka i malarka, Maja Berezowska.
Nie ma bowiem najmniejszych wątpliwości, że Berezowska należy do tego właśnie towarzystwa. Posiada bowiem wszystko, co wówczas ceniono: kilogramy luzu niezbędnego do szaleńczych pląsów, dowcip, inteligencję, talent oraz wynikający zeń sukces. Oraz – tak, tak – patriotyzm, bardzo potrzebny odradzającej się wówczas Polsce.
Lecz nie dzięki zjadliwym, fantastycznym karykaturom Hitlera, zamieszczanym we francuskiej prasie, ani przez obóz w Ravensbruck, gdzie podczas II wojny światowej Berezowską wciśnięto w więzienny pasiak, miliony Polaków zapamiętały malarkę. Sławę przyniosły jej kipiące erotyzmem rysunki, nader śmiałe, jak na epokę, a i dzisiaj bardzo odważne i dlatego oprotestowywane przez bigotów obu płci, lecz za to ukochane przez publiczność. Berezowska po prostu wierzyła, że ludzkie ciało to skarb, z którego należy brać obiema rękami i na wszystkie możliwe sposoby, zaś miłość zmysłowa jest bodaj największym darem, który trafił się człowiekowi. Z jej biografii wynika, że sama – choć raczej niezbyt urodziwa, niska i z widoczną nadwagą – była wielce kochliwa, zaś na partnerów wybierała dużo młodszych mężczyzn. Lecz konia z rzędem temu, kto odkryje nazwiska kochanków. Tak jak sztuka Berezowskiej, choć dosłowna, pełna golizny i splątanych męsko-damskich ciał, niekoniecznie w stosunku „jedna do jednego” (równie często jedna do dwóch lub trzech) nigdy nie przekroczyła granic prostackiej pornografii, tak jej alkowa okryta była tajemnicą, gdyż wybierać sobie różnych kochanków nie oznacza klepania językiem na prawo i lewo. Wszyscy wiedzieli, że Berezowska to ekspertka od miłości. Ale z kim, gdzie, kiedy? – nie wiedział nikt, poza bezpośrednio zainteresowanymi.
Co jest na rysunkach Berezowskiej? Łatwiej powiedzieć, czego nie ma. A nie ma za grosz pruderyjności, a z drugiej strony ani krzty wulgarności. Choć młodzież, zwłaszcza płci męskiej, podobno traktowała twórczość Berezowskiej – te nagie ciała, erotyczna i seksualna ekscytacja, anatomia w całej swej tajemnicy i szczególe – jak nieco później chłopcy patrzyli na tzw. świerszczyki, trudno powiedzieć, że artystka gorszyła. Raczej – że Berezowska uświadamiała, głośno mówiła o tym, o czym każda i każdy z nas chce powiedzieć, ale często nie wie, jak lub za bardzo się wstydzi. Autorka jej biografii stawia tezę, że malarka zrobiła dla polskiego życia erotycznego tyle samo, co późniejsza i równie sławna ze względu na „te sprawy” Michalina Wisłocka. Takie kobiety to po prostu skarb narodowy, więc warto o nie dbać.
„Berezowska. Nagość dla wszystkich”, Małgorzata Czyńska, Wydawnictwo Czarne
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.