Kiedy ludzie nie mają warunków do życia z powodów politycznych, wojennych, ekonomicznych, zawsze będą usiłowali się ratować. Każdy z nas by to zrobił – mówi aktorka Maja Ostaszewska. W „Zielonej granicy” Agnieszki Holland zagrała aktywistkę działającą na rzecz uchodźców z polsko-białoruskiej granicy. Premiera filmu odbędzie się na festiwalu filmowym w Wenecji. Do polskich kin trafi 22 września.
Film Agnieszki Holland „Zielona granica” splata trzy narracje. Losy wielopokoleniowej rodziny uciekającej z wojennej Syrii, wątek postawionego przed moralnymi dylematami funkcjonariusza straży granicznej (Tomasz Włosok) i historię terapeutki Julii (Maja Ostaszewska), która z pozycji obserwatorki przechodzi na pozycję walczących o człowieczeństwo wolontariuszy. Film ma światową premierę w konkursie głównym jubileuszowego 80. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Wenecji, do polskich kin wejdzie 22 września. Z Mają Ostaszewską spotkałyśmy się tuż po pierwszym zamkniętym pokazie.
Udział w filmie Agnieszki Holland nie jest twoim pierwszym zetknięciem z dramatami, które dzieją się na granicy polsko-białoruskiej. Kiedy znalazłaś się tam po raz pierwszy?
Pamiętam, że kiedy w sierpniu 2021 roku widziałam zdjęcia uchodźczych rodzin, głównie afgańskich, które utknęły pomiędzy polskimi a białoruskimi służbami w Usnarzu Górnym, byłam przekonana, że ci ludzie zaraz zostaną zaopiekowani. Sytuacja była nowa także dla straży granicznej – czekali na dyrektywy, a w pierwszym odruchu podawali tym ludziom jedzenie i picie. Zachowywali się tak, jak każdy normalny człowiek, który reaguje na drugiego w potrzebie. Aż przyszedł nieszczęsny 20 sierpnia i nowe rozporządzenia: strażnikom zabroniono przekazywania żywności i wody, zakazano dostępu do uchodźców lekarzom, aktywistom, prawnikom. Dla mnie to był szok! Jakby ktoś zrobił coś strasznego w moim domu.
Czułaś wstyd?
Tak, to był szok i wstyd. To mój kraj, czuję się odpowiedzialna za to, co się tutaj dzieje. Chwilę potem wybuchła historia dzieci z Michałowa, które z rodzinami wypchnięto na białoruską stronę, skazano na tułaczkę w puszczy. To złamało mi serce. Czułam, że muszę włączyć się w działania pomocowe. Zaczęłam z Rodzinami Bez Granic nagłaśniać sprawę, robić zbiórki rzeczy potrzebnych w lesie. Odezwały się osoby z Podlasia z prośbą, żebym do nich przyjechała, był wśród nich jeden z bohaterów książki Mikołaja Grynberga „Jezus umarł w Polsce”, Kamil Syller. Wtedy też zawiązała się Grupa Granica, nieformalny ruch zrzeszający fundacje, stowarzyszenia, lokalnych wolontariuszy i aktywistów z całej Polski. Przeszłam szkolenie, żeby wiedzieć, jak pomagać i jak to wygląda od strony prawnej, bo władze wprowadziły już stan wyjątkowy w tym regionie.
Są takie kadry w waszym filmie, kiedy syryjska rodzina wybiega z kryjówki w zbożu i ucieka przed polskim rolnikiem albo po zatrzymaniu samochodu aktywistów przez straż graniczną udowadniacie polskie pochodzenie recytacją Ojcze nasz (skądinąd prawdziwa historia). To są wprost powidoki Holokaustu. Jakby mechanizm dehumanizowania innych odtwarzał się wciąż i wciąż.
Dlatego, kiedy Agnieszka się do mnie odezwała w sprawie filmu, poczułam wielką wdzięczność, że chce opowiedzieć tę historię i że będę mogła być jej częścią. Jest wybitną artystką, bardzo wrażliwą na sprawy społeczne. Zaangażowaną. Mądrą i odważną. Scenariusz pisała wspólnie z Gabrielą Łazarkiewicz-Sieczko i Maciejem Pisukiem. Rozmawiali z osobami, które mają doświadczenia uchodźcze, z lokalną społecznością, aktywistami, lekarzami, strażnikami. Nasz film to fabuła, nie dokument, ale większość pokazanych sytuacji jest inspirowana prawdziwymi wydarzeniami. Wciąż jestem poruszona po pierwszym pokazie. Agnieszka zdecydowała się na surową formę. Film jest bardzo uczciwy, porażający w swej prostocie. Nie poucza, pokazuje różne punkty widzenia, pozostawia widza z pytaniami.
A twoja bohaterka?
Julia jest psychoterapeutką. Kiedy jej mąż umiera na covid, tworzy sobie oazę w starym podlaskim domu, sytuacja na granicy ją zaskakuje. Staje przed pytaniem: jak się zachować w zderzeniu z tym dramatem? Poznaje aktywistów, zaczyna z nimi działać. No i jest jeszcze Janek, strażnik, gra go Tomek Włosok. Można prześledzić krok po kroku, co dzieje się w głowie kogoś, kto uwikłany jest w coraz bardziej okrutny mechanizm. W środowisko, które normalizuje przemoc. Ale to nie jest opowieść z tezą – nikogo nie atakuje. To nie jest film polityczny, jak sądzą niektórzy, ale głęboko ludzki. Wojna i przemoc mają miejsce cały czas, a kryzys migracyjny to problem globalny. Udokumentowano już 30 tysięcy śmierci przy przekraczaniu europejskich granic – na morzu i w lasach. Ta liczba rośnie. Wiem, bo biorę udział w dokumentalnym spektaklu „Sprawiedliwość” w warszawskim Teatrze Powszechnym, który dotyka tego tematu, opierając się na aktualizowanych danych. Wyreżyserował go Michał Zadara, a współpracowali przy nim prawnicy z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, Grupa Granica, Salam Lab. Jeśli gdzieś kanał migracji się otworzy, to się już nie zamknie. Las na granicy polsko-białoruskiej jest nadal bezpieczniejszą drogą niż ta w pontonie na Morzu Śródziemnym. Kiedy ludzie nie mają warunków do życia z powodów politycznych, wojennych, ekonomicznych, zawsze będą usiłowali się ratować. Każdy z nas by to zrobił.
Cały tekst znajdziecie we wrześniowym wydaniu „Vogue Polska”. Zamów go już dziś z dostawą do domu na Vogue.pl i jedną z dwóch okładek do wyboru.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.