Nie warto kurczowo trzymać się marzeń, bo te lubią się zmieniać. A tego, że niektóre się nie spełniają, nie warto traktować jako porażki – mówi Paulina Pyszkiewicz, która 10 lat temu założyła Lebrand. Polska marka osiągnęła ogromny sukces. Dyrektorka kreatywna wspomina przełomowe momenty. Jaki jest jej przepis na sukces?
Gdy 10 lat temu założyłaś Lebrand, miałaś 21 lat i byłaś samodzielną mamą małego dziecka. Jak znalazłaś w sobie siłę, by w takim momencie rozkręcać biznes?
To był dla mnie trudny czas. Nie miałam mieszkania, samochodu, pieniędzy. Byłam dzieckiem z małym dzieckiem. Wiedziałam, że pracując na etacie, nie będę miała czasu na wychowywanie syna, a pensja nie pozwoli mi nas utrzymać. Na tamtym etapie życia własny biznes był więc dla mnie jedynym słusznym rozwiązaniem. Wszystko robiłam z Benjaminem u boku. Na spotkania chodziłam z nosidełkiem. Świetnie sobie radziliśmy. Dlatego też wiem, że dziecko nigdy nie jest przeszkodą w spełnianiu marzeń. Wręcz przeciwnie. Dzięki temu, że byłam mamą, miałam ogromną siłę i motywację, by stworzyć Lebrand. Zawalczyłam o dotację, otrzymałam 20 tys. zł i ruszyłam. Musiałam działać, bo nie jestem osobą, która narzeka czy użala się nad sobą. Pracowałam od poniedziałku do piątku, a w weekendy studiowałam. Na wymarzonym kierunku, bo zawsze chciałam dostać się na historię sztuki na Uniwersytecie Warszawskim. Musiałam tylko zmienić tryb studiów z dziennych na zaoczne.
Czułaś się wtedy dorosła?
Odkąd pamiętam, tak się czułam. Niewiele mam wspomnień z beztroskiego dzieciństwa. Sytuacja rodzinna spowodowała, że od siódmego roku życia wiele czasu spędzałam sama. Moja mama była manikiurzystką. Żeby nas utrzymać, pracowała całymi dniami. W salonie przy ulicy Pięknej harowała od świtu do nocy. Wszystko po to, żeby dać mi jak największe możliwości. Dzięki niej, jako nastolatka, mogłam podróżować i pojechać do wymarzonego Nowego Jorku. Tam nie tylko uczyłam się języka, lecz również poczułam, że mogę marzyć bez ograniczeń.
Jak sobie radziłaś sama w domu?
Czytałam i przeglądałam magazyny, które z podróży przywoziły klientki mamy. Gotowałam i zajmowałam się domem. Nauczyłam się lubić samotność. Do dziś uwielbiam być sama. Byłam bardzo dojrzała na swój wiek. Z dzisiejszej perspektywy sądzę, że mój bagaż doświadczeń można by śmiało nałożyć na plecy niejednej dużo starszej osoby.
Bywało trudno, budżet domowy często się nie spinał, więc od dziecka rozumiałam, że na wszystko trzeba sobie ciężko zapracować. Moja mama była tego doskonałym przykładem. Nigdy nie wątpiłam więc w to, że kobiety mogą wszystko. Marzyłam o niezależności i wolności, jaką dają pieniądze. Dlatego pierwsze doświadczenia zawodowe zaczęłam zbierać bardzo wcześnie.
W jakim wieku?
Miałam 13 lat, gdy zaczęłam dorabiać sobie jako recepcjonistka w agencji reklamowej. Jeździłam tam po szkole. Oczywiście była to „praca” u zaprzyjaźnionych klientek mamy, które chciały mnie wesprzeć. Pamiętam stres, kiedy na wyświetlaczu stacjonarnego telefonu widziałam, że dzwoni zagraniczny numer i wiedziałam, że będę musiała rozmawiać po angielsku.
W 2014 r. powstał Lebrand, marka z minimalistycznymi ubraniami o wysokiej jakości. Nie chciałaś nigdy projektować pod własnym nazwiskiem?
Nie, moje nazwisko nigdy nie wydawało mi się być szczególnie przyciągające. Chciałam stworzyć nazwę uniwersalną i łatwą do wymówienia. Szukałam czegoś, co wpada w ucho. Polegałam na swojej intuicji i zdaniu przyjaciółek, bo nie miałam budżetu na specjalistów.
Zawsze podkreślasz, że jesteś dyrektorką kreatywną Lebrand, a nie projektantką marki, chociaż wiem, że umiesz szyć. Dlaczego?
Nie mam w tym kierunku wykształcenia, więc pewniej się czuję, kiedy używam określenia dyrektorka kreatywna. Chociaż nadal każdą rzecz w Lebrand projektuję sama. Niektórzy myślą, że za marką stoi zespół projektowy, a to jestem po prostu ja i nasz wybitny konstruktor, który urzeczywistnia moje pomysły. I kiedy patrzę wstecz na te 10 lat, uważam, że właśnie to jest dla mnie największą wartością. Wciąż czuję radość i satysfakcję, kiedy tworzę nowe kolekcje. Każda rzecz jest w stu procentach moja. To wspaniałe uczucie, które mnie napędza. Nawet kiedy bywa niełatwo. Powiedzieć, że umiem szyć, to zdecydowanie za wiele, ale rzeczywiście kiedyś bardzo często chodziłam w rzeczach, które wyszły spod igły mojej domowej maszyny.
A pamiętasz trudne dla Lebrand momenty?
Przez te 10 lat ciężkich momentów było wiele. Najtrudniejsze są te małe rzeczy, na które nie mamy wpływu. Pamiętam, jak odchorowałam jeden z wyjazdów na paryski tydzień mody. To był chyba nasz trzeci sezon. Od kilku lat moja marka prezentowała kolekcje na przyszły sezon w showroomie. A trzeba pamiętać, że posiadanie w tym czasie showroomu dla marki mojego pokroju to gigantyczne przedsięwzięcie – i logistyczne, i finansowe. Wynajęliśmy piękną przestrzeń, która kosztowała krocie. Umowa była podpisana, wszystko opłacone, gdy w dniu przyjazdu do Paryża okazało się, że osoba, która nam to mieszkanie wynajmowała, oznajmiła, że pomyliła daty i podwójnie zabukowała apartament, dodając, że w ramach przeprosin wykupiła nam pokój hotelowy w Hotel Avenue Montaigne. Nie mieliśmy żadnej alternatywy. Nie mogliśmy zrobić absolutnie nic, ponieważ Paryż w czasie fashion weeku jest przepełniony. Pojechaliśmy więc z moim teamem do tego pokoiku, który był niewielki i ciemny. Zrobiliśmy, co w naszej mocy, żeby dobrze wyeksponować naszą kolekcję, która miała wtedy duży potencjał sprzedażowy. Jednak informowanie kupców o zmianie adresu shoowroomu tuż przed spotkaniami wydało się co najmniej niepoważne, więc część z nich odwołała spotkania.Takie momenty są ciężkie. Wkładasz serce w coś, co finalnie jest pewnego rodzaju porażką, ale zupełnie nie z twojej winy. Biznes to osobliwa układanka, w której nie wszystkie elementy są zależne od ciebie i trzeba nauczyć się akceptować takie momenty, bo one zdarzają się często.
I jak sobie wtedy radzisz?
Po 10 latach już nic nie jest w stanie mnie wyprowadzić z równowagi. Jestem świadoma, że takie sytuacje się przytrafiają, a jedyne, co mogę zrobić, to próbować tak wszystkim nawigować, by zminimalizować ich liczbę. Jestem nieustępliwa, więc nie ma sytuacji, z której się nie podniosę, nie wyciągnę wniosków i nie pójdę dalej.
Jedną z trudniejszych decyzji było zapewne zamknięcie pierwszego butiku Lebrand przy warszawskiej ulicy Mokotowskiej. Musiałaś się wtedy także zmierzyć z plotkami o trudnościach firmy. Mówiono o jej ewentualnym zamknięciu.
To była decyzja, która wymagała dużej odwagi. Nie było mi łatwo żegnać się z tą przestrzenią, bo włożyłam w nią wiele pracy i serca. Ale intuicja mi podpowiadała, że to dobry krok. Chwilę później, kiedy wybuchła pandemia, nie miałam już co do tego żadnych wątpliwości. Gdyby nie moje odstąpienie od umowy najmu, miałabym poważny problem.
Dlaczego więc ją podjęłaś?
Z prostej przyczyny. Mocno skoncentrowałam się wtedy na międzynarodowej ekspansji. Sporo sprzedawaliśmy za granicą, byliśmy na dużych platformach pokroju Moda Operandi czy Printemps. Proporcje pomiędzy sprzedażą detaliczną a wholesale’em były zupełnie inne niż dzisiaj.
To była decyzja czysto biznesowa, na tamten moment z perspektywy czasu słuszna.
W czasie pandemii Lebrand bardzo zyskało na sile dzięki lokalnej produkcji. Z oczywistych przyczyn więcej uwagi zaczęliśmy koncentrować na kliencie detalicznym, który chciał wspierać rodzimy biznes w tak wymagającym czasie. W 2022 r. okazało się, że znowu potrzebujemy miejsca, gdzie nasze klientki z Warszawy będą mogły nas odwiedzać i robić zakupy. Nasza lebrandowa społeczność cały czas dynamicznie rośnie, co bardzo mnie cieszy i napędza do działania.
Wciąż ta sprzedaż najwyższa jest więc w Polsce. A jakie inne kraje mają słabość do Lebrand?
Od początku obserwowaliśmy wysokie zainteresowanie marką w Belgii i innych krajach Beneluksu. Oni bardzo doceniają nasz design i jakość.
Choć Lebrand pozostaje marką minimalistyczną, ty masz duszę romantyczki. Jak rzutuje to na twoją firmę i jej projekty?
Chyba najbardziej czuć to w sposobie, w jaki prowadzę markę. Romantyzuję świat i jego codzienność, przez co z natury jestem optymistką i wierzę w dobro ludzi. Na pewno jest w tym doza naiwności, czego się na przestrzeni lat nauczyłam. Wielokrotnie się na ludziach zawiodłam, ale nigdy nie straciłam wiary w ludzi. Nigdy nie pozwoliłam sobie tego optymizmu odebrać. Nie wiem, co musiałoby się wydarzyć, żebym utraciła tę „naiwną” radość życia.
Bycie optymistką to moja siła.
Minęło 10 lat, a ty nigdy nie zdecydowałaś się zorganizować pokazu. Dlaczego?
Mam wrażenie, że to nie pasuje do mojej marki. Chociaż kocham muzykę – otacza mnie stale, każdego dnia, więc bliżej mi do performance’u łączącego muzykę i Lebrand, ale na to może przyjdzie jeszcze czas.
Jak wyobrażasz sobie swoje życie za kolejne 10 lat?
Będę miała wtedy 41 lat, mój syn być może będzie wtedy studiował gdzieś za granicą, a moja córka będzie nastolatką. Czuję, że to będzie moment, w którym będę mogła skupić się na sobie i na własnym rozwoju. Widzę siebie w Paryżu albo w Nowym Jorku, gdzie obok zarządzania Lebrandem, zapisałabym się na kurs rysowania albo projektowania, o czym zawsze marzyłam. Nigdy nie miałam możliwości studiowania czy mieszkania za granicą, nigdy nie mogłam skupić się wyłącznie na słuchaniu własnych potrzeb, bo od kiedy jestem dorosła, muszę być odpowiedzialna za innych. Czuję, że za kolejną dekadę będę miała czas na spełnianie swoich dziecięcych marzeń.
Jakie jest 10 lekcji, które wyciągnęłaś po tych 10 latach?
Nie warto kurczowo trzymać się swoich marzeń, bo te lubią się zmieniać. A tego, że pewne się nie spełniają, też nie warto traktować jako porażki.
Nie ma co wybiegać za bardzo w przyszłość. Czasem myślimy, że wszystko da się zaplanować, ale prawdą jest, że los potrafi nas nieraz zaskoczyć.
Warto dbać o to, by otaczać się ludźmi, którzy nas motywują do działania.
Pokora przede wszystkim. Ani dobra, ani zła passa nigdy nie trwają wiecznie.
Ciągły rozwój jest istotny, ale nie ma nic złego w tym, by robić to we własnym tempie.
Warto cieszyć się z małych rzeczy.
Zawsze trzeba znaleźć chwilę na to, by się zatrzymać i docenić to, co się osiągnęło.
Nie warto odpuszczać i nigdy nie można przestać wierzyć w siebie.
Warto regularnie przypominać sobie powody, dla których zaczęło się własny biznes i słuchać swojej intuicji.
Ważne jest, by mądrze delegować pracę innym i mieć zaufanie do swojego zespołu.
Modelka - Michelle Gutknecht/ Uncover models
Fotograf: Borys Synak
Asystenci fotografa: Mateusz Skraba, Rafał Bernyś, Aleksandra Grzywacz
Makijaż: Kamila Jankowska
Włosy: Adrian Wlasiuk
Stylizacja: Gabriela Tuszyńska
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.