Przed Marszem Równości w Lublinie osoby LGBTQ+ mówią: Tworzymy tu czułe społeczności
Lublin zmienia się na lepsze – deklarują queerowi mieszkańcy miasta. Nie jest idealnie, ciągle boją się manifestować uczucia, nie wszędzie czują się bezpiecznie. Wokół galerii Labirynt – pierwszej w Polsce queerowej miejskiej galerii sztuki, skupiło się środowisko, którego uczestnicy mówią, że w Lublinie dobrze wychodzi budowanie czułych społeczności. W sobotę 2 września 2023 ulicami miasta po raz piąty przejdzie Marsz Równości. Sprawdzamy, jak zmienia się sytuacja osób LGBTQ+.
„To jest moje miasto, kocham je”, „jestem lokalną patriotką”, „mamy tutaj coś, czego nie znajdziesz w Warszawie” – tak osoby LGBTQ+ z Lublina mówią o swoim mieście, gdy pytam, jak im się w nim żyje. Trochę mnie to zaskakuje, bo przecież Lublin, podobnie jak Białystok i Rzeszów, to znana z niechęci do wszelkiej odmienności „Polska wschodnia”. Pierwszy Marsz Równości w Białymstoku (2019 rok) przeszedł do historii z powodu wyjątkowo agresywnego ataku ze strony narodowców, kiboli i innych chuliganów. W Lublinie, który maszerował po raz pierwszy rok wcześniej, wtedy jeszcze bez zgody władz miasta (marszu zakazano z obawy o bezpieczeństwo uczestników), było niewiele lepiej. Kontrmanifestanci rzucali w uczestników petardami, pomidorami i jajkami, policja użyła armatek wodnych i gazu. Na drugi lubelski marsz równości para kontrmanifestantów przyniosła własnej roboty ładunek wybuchowy. Na szczęście nie zdołali go użyć. Sąd skazał ich potem na rok więzienia.
W sobotę 2 września 2023 Marsz Równości przejdzie ulicami Lublina już po raz piąty. Sprawdzamy, co od 2018 roku zmieniło się w życiu queerowych mieszkańców miasta.
Galeria Labirynt: Miejsce integracji queerowej społeczności
Moim przewodnikiem po świecie lubelskiej społeczności LGBTQ+ jest Waldemar Tatarczuk, artysta performer, twórca instalacji i wideo, a od 2009 roku, z krótką przerwą, dyrektor Galerii Labirynt. Mówi, że to jedyna w Polsce publiczna galeria sztuki, która jest queerowa. – Z inicjatywy naszego rezydenta Filipa Kijowskiego powstała biblioteka Azyl ze zbiorem ponad tysiąca książek o tematach LGBTQ+. Mamy mikrogranty dla osób LGBTQ+ „Queerujemy Lublin”, czego efektem jest m.in. trwająca obecnie wystawa sztuki osób transpłciowych, której pomysłodawcą i kuratorem jest Ariel Michalak. Piwnica Labiryntu, która powstała jako bezpieczne miejsce dla lubelskiej młodzieży, w krótkim czasie, dzięki współpracy ze Stowarzyszeniem Marsz Równości w Lublinie, stała się miejscem integracji queerowej społeczności – wylicza. – Wyrabiamy normę za całą Polskę.
Waldemar Tatarczuk, mówiąc o osobach pracujących w galerii Labirynt, używa czasowników w liczbie mnogiej w rodzaju niemęskoosobowym: „byłyśmy”, „zrobiłyśmy”. Queeruje Lublin również językowo. Zawsze otwierał Labirynt dla osób LGBTQ+, ale długo nie było to osobiste. Dopiero kilka lat temu zorientował się, że jest gejem. Był już po pięćdziesiątce, miał za sobą 30-letnie małżeństwo z kobietą, którą szczerze kochał. W młodości nawet nie przyszło mu do głowy, że może mieć inne preferencje niż koledzy. W Siemiatyczach było to nie do pomyślenia.
– Przeżyłem 50 lat jako mężczyzna hetero, a więc osoba w dużej mierze uprzywilejowana. Nie doświadczyłem traum, hejtu, agresji, które dotykają młode osoby LGBTQ+, więc tym bardziej ważne jest dla mnie wspieranie ich. To mój obowiązek. A, jak się okazuje, w Lublinie i okolicy mieszka dużo queerowych osób zajmujących się sztuką – mówi Tatarczuk.
Gdy pytam o reakcje mieszkańców na queerową galerię, dyrektor zapewnia, że przeważnie są bardzo pozytywne. Oczywiście, nie zawsze jest kolorowo. Galeria została ostrzelana z wiatrówki, pojawiają się obraźliwe hasła na murach, niedawno ktoś zniszczył wiszące nad wejściem tęczowe flagi. – Wszystko to zgłaszamy na policję, ale nigdy nie znaleziono sprawców – mówi Waldemar Tatarczuk.
Największy problem z Labiryntem mają prawicowi politycy. Poseł Jan Kanthak protestował przeciw jednej z wystaw, a Przemysław Czarnek (zanim został ministrem, był wojewodą lubelskim) domagał się odwołania prezydenta miasta Krzysztofa Żuka (PO) i wstrzymania dotowania galerii z miejskiego budżetu. Tymczasem kwoty otrzymywane od miasta są tak niskie, że ledwo wystarczają na wynagrodzenia i utrzymanie siedziby. Wystawy są finansowane głównie z grantów zagranicznych. Zresztą to jedna z przyczyn, dla których program galerii zdominowały projekty queerowe.
Biblioteka Azyl daje pracę osobom queerowym
28-letni performer Filip Kijowski mieszka w Lublinie od 2021 roku. Przyjechał na roczną rezydencję artystyczną do Labiryntu i został dłużej, bo okazało się, że queerowa biblioteka Azyl, którą zainicjował, wymaga więcej pracy, niż zakładał.
Wcześniej mieszkał m.in. w Londynie, gdzie się urodził, dużo podróżował. Sądzi jednak, że dla wsparcia osób LGBTQ+ większe znaczenie ma otoczenie niż miasto. Sam, gdy w wieku 15 lat zrobił coming out, dostał dużo pozytywnych reakcji od przyjaciół, co dało mu siłę do mierzenia się z homofobicznymi zachowaniami obcych. Kiedy na ulicach Lublina słyszy „pedał”, tłumaczy sobie, że tego rodzaju reakcje biorą się z dramatycznego poziomu polskiej edukacji, a nie ze złych intencji.
W bibliotece Azyl zgromadził głównie książki zagraniczne (po angielsku, niemiecku, francusku, ukraińsku), ale też wiele w języku polskim, wydanych przez Krytykę Polityczną, Karakter czy Tajfuny. W maju biblioteka obchodziła pierwsze urodziny. Przyszło prawie sto osób, były grill, tańce, gra w bingo. – Jednym z moich marzeń było to, żeby biblioteka dawała pracę osobom queerowym, i to się wydarzyło. Poza mną pracują tu teraz trzy osoby – mówi Filip.
Ariel Michalak, kurator wystaw: Osoby cispłciowe łatwiej dostają pracę
O trudnościach w poszukiwaniu pracy, z którymi mierzą się osoby queerowe w Lublinie, opowiada 23-letni Ariel Michalak, transpłciowy artysta, kurator wystawy „Nie wymyślaj, jeszcze ci się odwidzi” (wystawę zbudowaną z prac nadesłanych przez osoby transpłciowe i niebinarne można oglądać w Labirycie do 24 września). Zanim trafił do Labiryntu, szukał pracy przez wiele miesięcy. Próbował w różnych miejscach: punkt ksero, sieciowy spożywczak, call center... – Wydaje mi się, że osoby cispłciowe łatwiej dostawały taką pracę. Ja niestety za każdym razem musiałem przyznawać się do bycia trans, bo choć jestem po tranzycji, nie mam jeszcze zmienionych danych w dokumentach.
To, że jest osobą transpłciową, odkrył, gdy miał 16 lat. Znajomi zareagowali na to dobrze. Rodzina? – Nie było tak źle, jak mogło być – wspomina Ariel. Tata z początku unikał form osobowych, żeby nie używać rodzaju męskiego. Z czasem trochę się oswoił. Ariel chciałby pójść na studia artystyczne, ale nie zdecyduje się na to, dopóki nie odbędzie rozprawy sądowej o uzgodnienie płci metrykalnej, by w dokumentach być już mężczyzną. – Niestety, to skomplikowana, absurdalna i poniżająca procedura. Dlatego trudno mi się do tego zabrać – mówi.
Gdy pytam o Lublin, Ariel zauważa, że miasto zmienia się na lepsze. Pojawili się pierwsi lekarze przyjaźni osobom trans. Jeden wystawia opinie o transpłciowości, drugi prowadzi terapie hormonalne. Jeszcze kilka lat temu osoby trans musiały jeździć do innych miast. Przyznaje, że w dzielnicy, w której mieszka, nie powiesiłby w oknie tęczowej flagi ani flagi osób trans, bo nie czułby się bezpiecznie. – Dla mnie najważniejsze jest jednak to, że nasza społeczność jest bardzo zwarta, dobrze się w niej znamy. Queer w Lublinie jest bardziej intymny, osobisty niż na przykład w Warszawie, gdzie Parada Równości stała się komercyjnym wydarzeniem, w którym uczestniczą korporacje i banki – mówi. – W Lublinie dobrze wychodzi budowanie czułych społeczności.
Mateusz Wszelaki: Coming out wiązał się z odejściem od Kościoła i rozstaniem z żoną
Mateusz Wszelaki, student historii sztuki na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, ma 24 lata. Rok temu, w urodziny, wyoutował się w mediach społecznościowych jako gej. Coming out wiązał się z odejściem od Kościoła i rozstaniem – po trzech latach małżeństwa – z żoną.
– To, że jestem gejem, odkryłem w wieku kilkunastu lat, ale wypierałem. Dopiero w trakcie pandemii uznałem, że dłużej nie dam rady. Kiedy potem przyszedł czas na imprezowanie i poznawanie nowych ludzi, postanowiłem się ujawnić i przestać ranić żonę udawaniem kogoś, kim nie jestem – opowiada.
Mateusz pochodzi z leżącego blisko Lublina 40-tysięcznego Świdnika, jednej z miejscowości z niesławnej listy „stref wolnych od LGBT”. Dokonując coming outu, bał się reakcji rodziców, zwłaszcza mocno prawicowego taty. Okazało się, że niepotrzebnie. – Usłyszałem od niego, że dla syna jest w stanie odłożyć swoje poglądy na bok. Wielkie zaskoczenie, wielka ulga. Najwięcej wsparcia dostałem właśnie od rodziców. Besztali mnie nawet, że nie zdecydowałem się na coming out wcześniej – relacjonuje.
Po coming oucie część osób gratulowała Mateuszowi, ale dostawał też wiadomości pełne hejtu. W Świdniku unikał miejsc publicznych. Do tej pory jest ostrożny. – Na kebab zawsze chodzę z kumplem albo w grupie. Ostatnio, gdy wyszedłem sam i zobaczyłem pod lokalem grupę chłopaków, których znam ze szkoły, nie wszedłem do środka – relacjonuje.
Mateusz przez dłuższy czas był w związku na odległość, z chłopakiem z Warszawy. Widywali się w weekendy. W centrum Warszawy zdarzało im się chodzić po ulicy za rękę. W Lublinie tylko w ustronnych miejscach. W Świdniku na pewno by się na to nie zdecydowali.
Marsz Równości w Lublinie: Tu można poczuć się bezpiecznie
Organizatorka lubelskiego Marszu Równości, Adrianna Kurek, ma 23 lata, a aktywistką społeczności LGBTQ+ jest od pięciu lat. Określa siebie jako osobę gynoseksualną (czującą pociąg do kobiet i osób mających kobiece cechy – red.), ale też, dla uproszczenia, jako lesbijkę. Jest też osobą poliamoryczną.
– Nigdy nie doświadczyłam w Lublinie przemocy związanej z homofobią, co wynika pewnie głównie z tego, że nie ubieram się na tęczowo, tylko na czarno, mam tatuaże, kolczyki, ale jestem dość konwencjonalnie atrakcyjna i spotykają mnie raczej doświadczenia kanonicznej kobiety – mówi. Tęczowe elementy Adrianna zakłada tylko na specjalne okazje, gdy ma wsparcie grupy. Na co dzień po prostu się boi. – Znam ludzi, którzy zostali za tęczowe elementy stroju pobici, byli śledzeni, tak jak Dawid Socha w Puławach – tłumaczy.
Stowarzyszenie Marsz Równości w Lublinie przed tegorocznym marszem jak zawsze założyło zrzutkę w internecie. Chcieli zebrać 5 tys. zł, do końca sierpnia wpłacono ledwie 1010 zł. Dużo mniej niż w poprzednich latach. Adrianna tłumaczy to drożyzną, ale też większą akceptacją dla osób LGBTQ+. – Największe wsparcie dostawaliśmy w czasach, kiedy w Polsce była na nas największa nagonka. Ludzie bardzo się wtedy mobilizowali – mówi. – Z tej nagonki zrodził się w Polsce tak silny ruch osób LGBTQ+, niespotykany w świecie. Chyba nie ma innego kraju, w którym w ciągu roku odbywałoby się ponad 30 marszów równości – zauważa.
Nie ma jednak wątpliwości, że choć nagonka na queerową społeczność nieco odpuściła, Marsz Równości to nadal dla wielu osób jedyny moment, w którym mogą poczuć się bezpiecznie, będąc sobą. Afirmujące, integrujące doświadczenie, zwłaszcza dla osób, które przyjeżdżają do Lublina z okolicznych miejscowości.
Tegorocznemu Marszowi Równości w Lublinie towarzyszy druga edycja Lubelskiego Festiwalu Dumy, w ramach którego odbywają się wydarzenia integracyjne i warsztaty, m.in. w Piwnicy Labiryntu. W Labiryncie, w ramach cyklicznej imprezy drag i burleskowej Przegięcia, planowany jest after. Trasę Marszu ustalono w taki sposób, by była jak najbardziej inkluzywna i bezpieczna, przemowy będą tłumaczone na polski język migowy.
– W zeszłym roku nie było żadnej poważnej kontrmanifestacji, przyszła tylko garstka osób z fundacji Kai Godek. Było ich tak mało, że aby utrzymać baner, musieli przywiązywać go z jednej strony do słupa – uśmiecha się Adrianna.
Jest lubelską patriotką, wierzy w potencjał miasta. Jeśli miałaby narzekać, to chętnie na brak patronatu prezydenta miasta nad Marszem Równości. Krzysztof Żuk jest nieugięty, od lat argumentuje, że nie obejmuje patronatem żadnych marszów.
*
Jeśli ktoś ma ochotę wesprzeć Marsz Równości w Lublinie, może to zrobić pod tym linkiem
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.