Nie chciałabym znów mieć w domu niemowlęcia. Nie odnajduję się najlepiej w roli matki malutkiego dziecka. Z synem łączy mnie głęboka więź, odkąd nauczył się mówić – mówi 35-letnia Magda. Opowiada, jak zachować niezależność w czasach wielkiej presji.
Jestem jedynaczką i nigdy nie narzekałam na brak rodzeństwa. Mam ogromną potrzebę niezależności i odrębności – to właściwie podstawa mojej tożsamości. Lubię mieć święty spokój, lubię być sama, lubię też budować relacje przyjacielskie. W podstawówce miałam trzy przyjaciółki jedynaczki. Chyba już wtedy rozumiałam koncepcję rodziny z wyboru. Jeszcze jako nastolatka zamieszkałam sama. Długo nie wyobrażałam sobie, że mogłabym dzielić z kimś mieszkanie. Pierwszą osobą, która się do mnie wprowadziła, był mój przyszły mąż.
Moja mama była szczęśliwa z jednym dzieckiem. Wcześnie owdowiała, więc zajmowała się mną samodzielnie. Stworzyłyśmy silną relację. Nie przyjacielską – nie mówiłam do niej po imieniu ani nie opowiadała mi o swoich partnerach, ale intensywną, otwartą, szczerą. Nie pytała mnie, czy planuję mieć dzieci. Dopiero gdy wyszłam za mąż, wysłała mi kilka razy słodkie zdjęcia kotków z niemowlętami – od dawna byłam kocią mamą, więc w ten sposób chciała mnie trochę zachęcić do macierzyństwa. Ale to było naprawdę subtelne.
Jako młoda dziewczyna byłam skupiona przede wszystkim na tym, żeby skończyć studia, znaleźć pracę, ułożyć zawodowe życie. Udało się – dziś wykonuję wolny zawód, w większości na freelansie, godząc różne obowiązki, projekty, zlecenia. Oczywiście marzyłam też o miłości. Chciałam mieć chłopaka i stworzyć z nim romantyczny związek. O małżeństwie ani o rodzinie nie myślałam.
Gdy wiedziałam, że mój partner jest tym jedynym i wzięliśmy ślub, zaczęłam jednak rozważać macierzyństwo. Byłam chwilę po trzydziestce, w pracy dobrze mi się wiodło, moje przyjaciółki zostawały matkami. Chciałam dzielić z nimi to doświadczenie. Mąż był sceptyczny. Niespecjalnie rozumie się ze swoimi rodzicami, więc pewnie po części dlatego właściwie nie myślał o ojcostwie.
Wyobrażałam sobie życie bez macierzyństwa, ale wydawało mi się, że wtedy musiałabym postawić w stu procentach na karierę – wyjechać do Nowego Jorku albo dostać Nobla. Nigdy zresztą nie pomyślałam, że życie takiej na przykład Wisławy Szymborskiej albo jakiejkolwiek innej wybitnej postaci było puste, bo nie miała dziecka. Obawiam się jednak, że myślałabym tak o swoim życiu. Odczuwałabym gigantyczną presję na osiągnięcia. A na głębszym poziomie nie chciałam rezygnować z tego bardzo ludzkiego doświadczenia, jakim jest rodzicielstwo.
Podjęliśmy decyzję o dziecku wspólnie z mężem, ale to ja musiałam przekonać jego, a nie odwrotnie. Jest zresztą bardzo do mnie podobny – też potrzebuje przestrzeni dla siebie.
Chyba nie mieliśmy sprecyzowanej wizji tego, co oznacza dla nas rodzicielstwo. Wiedziałam jednak, że nie zwariuję na punkcie dziecka. Rzeczywiście, oprócz pierwszych kilku miesięcy, kiedy z dzieckiem łączyła mnie silna fizjologiczna więź, przez poród, połóg, karmienie piersią, udało mi się zachować zdrowy rozsądek. I tę moją uświęconą odrębność. Niezależność staram się od początku dawać też dziecku, oczywiście dostosowaną do jego poziomu rozwoju. Syn odziedziczył po nas pragnienie wolności, a my wierzymy, że wychowanie ma prowadzić do uniezależnienia dziecka od rodzica.
Przyznaję, że kiedyś chciałam mieć córkę, bo uważałam, że będę w stanie lepiej ją zrozumieć. Ale to nie skłoniło mnie do ponownej próby. Już się nigdy nie przekonam, jakby to było mieć córkę. Gdy byłam w ciąży, na USG połówkowym, potem w czasie porodu i gdy po raz pierwszy zobaczyłam syna, wiedziałam, że muszę zapamiętać te chwile, bo nigdy się nie powtórzą.
Dlaczego nie chcę drugiego dziecka? Z powodu katastrofy klimatycznej? Z powodu tego, że świat nie jest łatwym miejscem? Z powodu niewystarczających środków finansowych? Również dlatego, że nie chciałabym znów mieć w domu niemowlęcia. Nie odnajduję się najlepiej w roli matki malutkiego dziecka. Z synem łączy mnie głęboka więź, odkąd nauczył się mówić. Każdy kolejny miesiąc, każdy kolejny rok życia jest łatwiejszy. Podoba mi się dziecko, które gra w piłkę i odpowiada na pytania. Pewnie jestem w tym trochę męska, a w każdym razie stereotypowo męska.
Syn wkrótce skończy pięć lat. Już czuję, że odzyskałam czas dla siebie. Nie chciałabym jedynie pracować, spędzać czasu z dzieckiem i spać. A gdybym miała więcej dzieci, to pewnie tak by wyglądało. Potrzebuję czasu, żeby ugotować zdrowy obiad, uprawiać sport, poczytać sobie i dziecku, trochę się wyluzować. A czasu jest przecież mało, nawet przy jednym dziecku. Jedno łatwiej jest oddać pod opiekę babci, dziadka, niani albo podzielić się czasem z partnerem.
Czy gdybym miała nieograniczone zasoby, chciałabym mieć więcej dzieci? Nie, bo jeśli już mam dziecko, to przecież chcę z nim spędzać czas. Nie jestem mamą z Manhattanu, która co prawda rodzi piątkę, bo ma pieniądze, ale nieustannie oddaje je pod opiekę.
Syn nie pyta ani nie prosi o rodzeństwo. Ostatnio jego kolega z przedszkola zapytał, czy Krzyś ma siostrę albo brata. Powiedziałam „nie” i na tym skończyła się rozmowa. Krzyś do tematu nie wracał. Jego dzieciństwo jest inne niż moje – wciąż pełno w nim ludzi. Po przedszkolu idziemy na plac zabaw, w weekendy umawiamy się z przyjaciółmi, którzy też mają dzieci, na wakacje jeździmy wielką ekipą. Dla niego ta godzina wieczorem przed snem, kiedy może sam pobawić się lego, to właściwie luksus.
Czasami myślę o jego przyszłości jako jedynaka. Nie chciałabym, żeby w przypadku jakiegoś nieszczęścia, np. naszej choroby, ciężar odpowiedzialności spoczywał na nim. Dlatego zabezpieczamy się finansowo, tak żeby na pewno nie obarczyć go opieką nad nami. Nie uważam jednak naszej decyzji o tym, żeby nie mieć więcej dzieci, za egoistyczną. A jeśli ktoś tak uznaje, to równie dobrze można by uznać, że każde kolejne dziecko też rodzimy z egoistycznych pobudek.
Zawsze uważałam, że bycie matką nie jest po to, żeby się spełnić. I nie jest po to, żeby coś sobie macierzyństwem załatwić. I nie po to, żebym to ja była zadowolona. Właściwie to nie rozumiem, jak można się w roli matki spełnić. Moje macierzyństwo od początku bazowało na relacji z tym konkretnym małym człowiekiem. Wiem, że wiele matek przelewa niespełnione ambicje na dzieci. Ja tego nie robię, bo realizuję własne ambicje. Dzięki temu staram się nie projektować dziecka. Niech ma tę niezależność, którą ja tak cenię.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.