Z myślą o tych, którzy planują dezercję do ciepłych krajów, przybliżamy Meksyk, a dokładnie jego dwa przeciwległe wybrzeża: karaibski Jukatan na wschodzie i zapierający dech w piersiach Pacyfik na zachodzie.
Quintana Roo: blisko natury
Przeszywająco błękitna woda Morza Karaibskiego, nad którym położone jest wschodnie wybrzeże półwyspu Jukatan, to wystarczający powód, by wybrać Meksyk na cel zimowej migracji. Walory naturalne stanu Quintana Roo sprawiają jednak, że wielu przybyszy ignoruje drugi filar, na którym oparta jest turystyka regionu, czyli imponujące pozostałości cywilizacji Majów upadłej wraz z najazdem hiszpańskich konkwistadorów. Zwiedzanie ruin świątyń ukrytych w tropikalnych lasach powinno koniecznie się znaleźć na liście każdego, kto wybiera się w ten rejon świata.
Na Jukatanie nie brakuje też rozrywki dla poszukujących adrenaliny. Do ich dyspozycji znajdują się bowiem setki kilometrów podziemnych jaskiń (cenotes), które ‒ ze względu na mieszanie się deszczówki ze słoną wodą morską ‒ oferują spektakularne warunki do nurkowania. Zaś na tych, którzy preferują otwarte morza, czekają żółwie i rekiny wielorybie. Wszystko, oczywiście, pod okiem instruktorów.
Jukatan to również świetne miejsce dla tych, którzy oprócz historii i zjawiskowej przyrody szukają także rozrywki. Taneczna impreza w wydaniu środkowoamerykańskim to nic innego jak zmysłowa cumbia czy porywająca salsa. Latynoskie przeboje poruszą nawet najbardziej zaciętych sztywniaków odpoczywających w cieniu palm z tequilą w dłoni. I dobrze! Jadąc do Meksyku, warto bowiem dać się porwać, zapomnieć o monotonii codziennego życia i obudzić uśpione zimową aurą zmysły.
Cancún: raj dla plażowiczów
Nie ulega wątpliwości, że Cancún to miejsce, od którego szukający spokoju i odpoczynku przybysze zazwyczaj stronią. Ich kontakt z tym miastem ogranicza się jedynie do międzynarodowego lotniska. Wszystko za sprawą nieciekawej reputacji, której kurortowi co roku przysparzają rzesze amerykańskich nastolatków poszukujących wrażeń z dala od rodzicielskiego nadzoru. Głównie z myślą o nich jak grzyby po deszczu powstają kolejne kluby i dyskoteki, w których młodzi gniewni z lepszym lub gorszym wynikiem testują swoją odporność na tequilę. Cancún posiada też jednak inną stronę ‒ spokojniejszą, choć nadal bardzo turystyczną. Warto więc zatrzymać się tam choć na jeden dzień, spróbować meksykańskiej kuchni (np. sałatki czy quesadilli z konserwowanym kaktusem) i stopniowo zaadaptować się do rytmu Ameryki Środkowej. A jest do czego. Nawet turystyczne Cancún wielu z pewnością zaskoczy. Restauracje czerpiące prąd z generatorów to widok powszechny, a wybuchające w trakcie obiadu światło co najwyżej wywołuje śmiech i oklaski.
Cancún słynie z pięknych, białych plaż, co tłumaczy ogromną liczbę wybudowanych wzdłuż wybrzeża hoteli. Tak więc, nawet jeśli nasz pobyt w tym mieście ma być jedynie krótkim przystankiem, warto wybrać się na jedną z nich, by choć przez chwilę zregenerować się po wielogodzinnym locie.
Playa del Carmen: mekka backpackerów
To małe nadmorskie miasteczko, do niedawna żyjące z rybołówstwa, z pewnością zasługuje na więcej niż krótki przystanek. Godzinę drogi od Cancún, jako regionalna mekka backpackerów, Playa przyciąga zwłaszcza tych, którzy potrzebują wytchnienia w trakcie dłuższych, często wielotygodniowych eskapad po Ameryce Środkowej. To właśnie ludzie, zarówno miejscowi, jak i przybywający tu podróżnicy, sprawiają, że miasto szybko chwyta za serce i – uwaga! – utrudnia wyjazd. Kameralne knajpki na dachach hosteli i taneczne imprezy pod gołym niebem – każdy znajdzie tu coś dla siebie. Playa del Carmen wciąga i uzależnia swoim zrelaksowanym trybem życia i zawsze piękną pogodą. Poznałam tam wielu podróżników, którzy wpadli z krótką wizytą, a wyjeżdżali po kilku miesiącach! W Playa łatwo bowiem spontanicznie, pod wpływem diabelsko pysznych koktajli i niezwykle przyjaznych miejscowych, podjąć decyzję o porzuceniu pracy i codziennych obowiązków. Sama wracałam tam dwukrotnie. Pierwszy pobyt, który miał trwać jedynie dwa dni, przedłużyłam do tygodnia, a wyjazd i tak był niezwykle trudny!
Przebywając w którymkolwiek z miejsc w Quintana Roo, bardzo szybko nauczymy się wspomnianego słowa cenotes. To za sprawą wyjątkowego w skali świata zjawiska, jakim są wyżłobione w skałach wapiennych tysiące studni. Stanowią one autentyczne drzwi do podziemnego świata i prawdziwą frajdę dla szukających wrażeń zapalonych nurków. Krystaliczna i przefiltrowana przez wapień deszczówka osadza się nad cięższą, słoną wodą morską, tworząc niesamowite warstwy. Początkującym nurkom zaleca się wyprawy do dużych, otwartych cenotes, w których przestrzeń i światło ułatwiają nawigację. Wytrawni nurkowie mają tymczasem do dyspozycji setki kilometrów podwodnych alejek, które niczym podziemna siatka oplatają Jukatan.
Niektóre z cenotes to również pozostałości po miejscach kultu Majów, którzy wierzyli, że wapienne studnie prowadzą w zaświaty. Ze względu na gorący klimat, ograniczone opady i brak rzek cenotes stanowiły główne źródło wody pitnej dla zamieszkałych w regionie plemion. By upewnić się, że władający deszczem i wodą bóg Chakka nie uprzykrzy im życia, Majowie składali w studniach rozmaite ofiary, również z ludzi. Podwodne znaleziska archeologiczne na Jukatanie obejmują więc nie tylko artefakty, lecz także ludzkie szczątki. Warto pamiętać, że wyprawa do cenotes zawsze powinna się odbywać pod czujnym okiem instruktora. Jako że większość z nas nie podróżuje ze sprzętem do nurkowania, jego wypożyczenie jest równoznaczne z wynajęciem opiekuna, który wpłynie z nami do jaskini. Taki system stanowi zabezpieczenie przed potencjalnie tragicznymi skutkami samodzielnych wypraw.
Obok lazurowych karaibskich wód i niezliczonych szkółek nurkowania, z którymi można się wybrać na poszukiwanie rekinów wielorybich i morskich żółwi, Playa del Carmen to również świetna baza wypadowa dla tych, którzy zamierzają odwiedzić pobliskie archeologiczne perełki, w tym m.in. Tulum czy Chichén Itzę.
Tulum: miasto świtu
Niecałą godzinę od Playa del Carmen znajduje się jeden z ważniejszych archeologicznych zabytków Jukatanu i jedyny tak dobrze zachowany port morski wybudowany przez Majów. Powstały w XIII wieku fort jest dowodem na to, że to właśnie półwysep stał się ostatnim miejscem zjednoczenia kultury Majów przed jej ostatecznym końcem spowodowanym najazdem konkwistadorów.
Wzniesiony na 12-metrowym klifie port oferuje spektakularny widok na krystalicznie czyste i błękitne wybrzeże Morza Karaibskiego, wzdłuż którego ciągną się białe jak mąka rajskie plaże. Na skałach i zabytkowych murach wygrzewają się setki leniwych iguan, dając wrażenie, jakby Tulum zatrzymało się w czasie. To iście magiczne miejsce ‒ ze względu na swoje położenie na wschodzie Jukatanu ‒ często nazywane jest miastem świtu, dlatego najlepiej odwiedzać je we wczesnych godzinach porannych. I nie chodzi tylko o wschód słońca. Im wcześniej dotrzemy na miejsce, tym większa szansa, że uda nam się uniknąć bezpośredniego kontaktu z setkami innych turystów. Piękno Tulum to bowiem jednocześnie przekleństwo tego miasta. Port Majów zasłużenie znajduje się na obowiązkowej liście każdego, kto przybywa na Riviera Maya.
Mimo swojej niezwykłej popularności miasteczku Tulum udało się zachować kameralną i zrelaksowaną atmosferę. Turyści mają tu do dyspozycji liczne knajpki i bary, a baza noclegowa oferuje opcje na każdą kieszeń ‒ od bardzo przystępnych aż po drogie, luksusowe zakwaterowanie. Wybierając się do Meksyku, zwłaszcza w miejsce tak popularne, jakim jest Jukatan, warto jednak pamiętać, że kraj ten wcale nie jest tak tani, jak to sobie większość z nas wyobraża. Mimo wielu wewnętrznych problemów i ekonomicznych dysproporcji Meksyk jest jednak krajem rozwiniętym, a co za tym idzie ‒ stosunkowo drogim. Sam Jukatan, ze względu na swój tropikalny klimat, najprzyjemniejszą pogodę serwuje właśnie teraz, czyli w okresie zimowym. Od stycznia do marca temperatury oscylują tu między 20 a 30 stopni Celsjusza. Potem zaczyna się już okres upalny, a dodatkowo między czerwcem a październikiem trwa oficjalna pora deszczowa.
Puerto Vallarta: powitanie Pacyfiku
Wybierając się na zachodnie wybrzeże Meksyku, nie sposób ominąć Puerto Vallarty (mieści się tu międzynarodowe lotnisko). Podobnie jak w przypadku Cancún, również i to miasto ma dwa, zupełnie odmienne oblicza. Pierwsze zetknięcie z tym niezwykle popularnym zwłaszcza wśród Amerykanów miejscem często pozostawia negatywne odczucia. Wszechobecne nagabywanie, by przyciągnąć do jednej z licznych przy promenadzie restauracji, szybko zaczyna irytować. Próby rozmowy po hiszpańsku, chociażby po to, by ćwiczyć swoje językowe umiejętności, w Puerto Vallarta prowadzą donikąd. Tutaj turysta pozostanie turystą.
A jednak, gdy tylko będzie nam dane choć odrobinę poznać bliżej kogokolwiek, kto stamtąd pochodzi (ja tę okazję miałam dzięki couchsurfingowi), szybko dowiemy się, że to piękne, położone nad Pacyfikiem miasto to nie tylko drogie restauracje i hotele. Prawdziwe Puerto Vallarta to bowiem wznoszące się na wzgórzach kolorowe domki – tak charakterystyczne dla Meksyku – które w urokliwie chaotyczny sposób układają się w osiedla. Spacerując bez pośpiechu wśród wywieszonego za oknami prania, można trafić na knajpki prowadzone przez i dla miejscowych. Miejsca te, często przypominające czyjąś prywatną kuchnię z jednym stolikiem, oferują przepyszne meksykańskie dania, za które nie trzeba płacić bajońskich sum. Co ważne, próba porozumiewania się tam po hiszpańsku jest wręcz wskazana, ponieważ nasze pyszne danie jest gotowane i serwowane przez tę samą osobę – jedną z okolicznych, kulinarnie utalentowanych señor. Ja miałam zaszczyt skosztować pysznej, świeżo złowionej ryby, za którą w restauracji przy turystycznej promenadzie grubo się przepłaca. Wystarczyło, że trochę się mojej señorze na te ceny pożaliłam. Kazała mi wrócić nazajutrz w porze obiadowej, obiecując specjalnie dla mnie złowioną rybę. Jak powiedziała, tak zrobiła, utwierdzając mnie w przekonaniu, że nawet w Puerto Vallarta znajdę gościnność, z której słynie Meksyk.
Sayulita: niebiańskie plaże i relaks
Głównym mankamentem Puerto Vallarty są nieciekawe jak na meksykańskie standardy plaże ‒ kamieniste i szare. Wystarczy jednak niecała godzina jazdy, by trafić do niewielkiej i niezwykle urokliwej Sayulity. Odkryte jeszcze w latach 60. przez zapalonych surferów, dzięki kolejnym pokoleniom miłośników tego sportu miasteczko zyskało kultowy status, zachowując jednocześnie swój kameralny charakter. Lokalna infrastruktura rozwija się w zgodzie ze środowiskiem naturalnym i krajobrazem. Przytłaczające hotele zastąpiono tu chatami krytymi strzechą, które w środku nie pozostawiają jednak nic do życzenia. Glamping w Sayulicie to standard.
Ciągnące się przez setki metrów plaże to istny raj na ziemi! Pobliskie skały przyciągają egzotyczne ptaki, które leniwie spacerują po plaży. Galopujące wzdłuż wody konie też nikogo tu nie dziwią. Jazda na tych majestatycznych stworzeniach to jeden z najbardziej popularnych miejscowych sportów. Na spragnionych odpoczynku w słońcu czeka natomiast delikatny i gorący piasek oraz gwarantujące sporo rozrywki fale Pacyfiku.
Knajpki i restauracje w Sayulicie ‒ a jest ich tu sporo ‒ często prowadzone są przez tych samych hipisów i surferów, którzy kilka dekad wcześniej odkryli piękno tego miejsca i postanowili się tu osiedlić. Dzięki temu jedzenie jest nie tylko pyszne, ale i niedrogie. Natomiast mało krzykliwa architektura współgra z otoczeniem.
Sayulita to również ulubione miejsce tych, którzy kochają morskie ssaki. Każdego roku, od grudnia do kwietnia, wody zatoki Bahía de Banderas służą za plac zabaw grupom zmierzających na południe humbaków. Przy odrobinie szczęścia i determinacji będzie nam dane doświadczyć jednego z najpiękniejszych objawień przyrody. Wystarczy zapytać tych, którzy ze wzgórz otaczających Sayulitę regularnie podziwiają te zjawiskowe stworzenia. Mnie, niestety, zabrakło szczęścia i czasu – ale to jedynie kolejny powód, by jeszcze kiedyś w to magiczne miejsce wrócić. Natomiast tym, którzy właśnie planują zimową dezercję, polecam wszystkie powyższe miejsca. Każde wyjątkowe na swój sposób, wszystkie piękne i oferujące to, co w Meksyku najlepsze – pyszne jedzenie, gościnność i zasłużony relaks.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.