Znaleziono 0 artykułów
21.01.2020

„Mesjasz”: Potrzeba sensu

21.01.2020
(Fot. materiały prasowe Netflix)

A jeśli żyjemy w czasach ostatecznych? Netflix swoim nowym serialem trafia we współczesne niepokoje. Jego twórca Michael Petroni dostrzegł w mesjanizmie uniwersalną ideę, która łączy wszystkie wielkie religie, kanalizując jedną z sił napędowych ludzkości: nadzieję.

Utrwala stereotypy rasowe na temat muzułmanów. Stanowi duchowe zagrożenie dla chrześcijan. Usprawiedliwia bliskowschodnią politykę Trumpa. Najwyraźniej w serialu „Mesjasz” drzemie mocno wybuchowy potencjał, skoro zdołał wzbudzić tyle kontrowersji.

Opowiada o agentce CIA Evie Geller (Michelle Monaghan), która wpada na trop potencjalnie niebezpiecznego człowieka (Mehdi Dehbi). Wśród muzułmanów zyskał przydomek al-Masih, czyli Mesjasz. Wieść niesie, że mocą cudu obronił jedno z syryjskich miast przed atakiem Państwa Islamskiego. A w każdym razie tak uważa młodziutki Jibril (Sayyid El Alami), chłopiec o prawdopodobnie homoseksualnych skłonnościach, zafascynowany postacią Mesjasza. Mężczyzna wzbudza również zainteresowanie Mossadu, zwłaszcza wtedy, gdy przyprowadza kilka tysięcy podążających za nim wyznawców nad izraelską granicę. Aviram Dahan (Tomer Sisley) przesłuchuje al-Masiha, jednak ten tajemniczo znika z aresztu, by dokonać kolejnego cudu w Jerozolimie pod meczetem Al-Aksa: ratuje postrzelonego przez izraelskich żołnierzy muzułmańskiego chłopca. A następnie jeszcze bardziej tajemniczo objawia się pośród tornada szalejącego w Teksasie, gdzie ratuje z kolei cierpiącą na epilepsję Rebeccę (Stefania LaVie Owen), córkę miejscowego pastora – zmagającego się z kryzysem wiary i kłopotami finansowymi Feliksa (John Ortiz).

(Fot. materiały prasowe Netflix)

Między „Homeland” a „Watchmen”

Między Evą Geller, agentem Mossadu a Mesjaszem rozpięta zostaje sieć intrygi, bazująca na dobrze znanych schematach: agentka CIA jest tak żarliwie oddana swojej pracy, że poświęciła dla niej życie osobiste, agent Mossadu t0 typ autodestrukcyjnego macho, który chleje, rozwodzi się z żoną, a nieprzepracowanych traum używa jako paliwa dla przydatnej w tym zawodzie agresji. Postać al-Masiha wprowadza tu dodatkowo inny porządek: nadprzyrodzonych mocy, ale przecież popkultura ma ten aspekt oswojony dzięki superbohaterom. Z koncepcją zbawcy, w zależności od interpretacji ratującego albo niszczącego ludzkość, flirtowali ostatnio twórcy znakomitych „Watchmenów”.

Bohaterowie „Mesjasza” sypią cytatami ze „Zderzenia cywilizacji” Samuela Huntingtona, Fukuyamowska fraza o „końcu historii” pojawia się w ustach al-Masiha przynajmniej trzykrotnie, zaś fikcyjny cyberterrorysta Oscar Wallace, z którym Mesjasz ma niejasne powiązania, napisał książkę o tytule do złudzenia podobnym do jednego z esejów Noama Chomsky’ego. Te konotacje są czytelne, choć włożone w fabułę w sposób dość toporny, podobnie jak nachalna symbolika: Jibril, którego trudno nie skojarzyć z archaniołem Gabrielem, czy wątek epilepsji jako „świętej choroby”, zsyłanej na ludzi przez bogów, by móc się z nimi komunikować.

(Fot. materiały prasowe Netflix)

A jednak ten przeciętny serial wyrasta ponad przeciętność za sprawą skrajnych reakcji, które budzi. Jordania wystosowała do władz Netfliksa prośbę o nieudostępnianie serialu na jej terenie (choć tam powstała, za zgodą oficjalnych instytucji państwa, znaczna część materiału filmowego). Chrześcijanie i muzułmanie piszą petycje, domagając się bojkotu produkcji, która ich zdaniem godzi w dobre imię ich wiary albo wręcz szerzy bluźnierstwo. Polityczni komentatorzy, zarówno w Stanach, jak i na Bliskim Wschodzie, dopatrują się w „Mesjaszu” chęci usprawiedliwienia prowadzonej przez Donalda Trumpa ofensywnej polityki, której celem jest stworzenie wspólnego frontu z Izraelem przeciwko Iranowi. Poważne działa jak na jeden z tysięcy seriali.

 

A co jeśli?

Słuchając rankiem 3 stycznia doniesień o zleconym przez Donalda Trumpa zabójstwie irańskiego generała Kasema Sulejmaniego i związanym z nim zaognieniu sytuacji na Bliskim Wschodzie, można było przez chwilę łudzić się, że to tylko pełna rozmachu kampania promocyjna nowego serialu Netfliksa. „Mesjasz”, który trafił na platformę streamingową dwa dni wcześniej, opowiada przecież o irańskim agencie. Jego zadaniem jest tu zdestabilizowanie sytuacji wewnętrznej w Stanach Zjednoczonych i zaognienie konfliktu na Bliskim Wschodzie. A może jednak tajemniczy al-Masih to prawdziwy Boży pomazaniec zesłany, by zwiastować koniec historii i nadejście Królestwa Bożego? A może spowity w eschatologiczny mrok mesjasz fałszywy, dajjal, antychryst niosący zgubę ludzkości? Cała maestria serialu stworzonego przez Michaela Petroniego polega na tym, że widz musi sam zdecydować, w którą wersję wierzy.

Australijczyk Petroni w wywiadzie dla magazynu „Collider” mówił, że podstawowym pytaniem, które postawili sobie twórcy „Mesjasza”, było proste: „A co, jeśli?”. A co, jeśli pojawi się mesjasz? A co, jeśli ktoś udający zbawcę zawładnie wyobraźnią tłumów? A co, jeśli stoimy na skraju ostatecznego zderzenia cywilizacji? A co, jeśli koniec świata jest bliski? – W świecie, w którym przyszło nam żyć, wszyscy coraz wyraźniej odczuwamy potrzebę sensu – dodał Petroni. Jego poszukiwanie może przybierać rozmaite formy: religijnego ekstremizmu, ale także zwiększonej podatności na wszelkie idee, które oferują obietnicę ocalenia.

(Fot. materiały prasowe Netflix)

Echa wielkiego powrotu mesjanizmu w polityce słychać nie tylko w Polsce. W rekordowym tempie rosną rzesze zwolenników, żeby nie powiedzieć – wyznawców, rozmaitych idoli: od Grety Thunberg po Donalda Trumpa. W świecie mediów społecznościowych taka akceleracja jest nieunikniona. W „Mesjaszu” Rebecca wrzuca na swoje instagramowe konto wystylizowane fotki al-Masiha i z zadowoleniem patrzy na kolejne miliony obserwatorów.

Mesjanizm wiecznie żywy

„Mesjasz” wpisuje się więc zgrabnie w bieżący kontekst z rosnącym napięciem na Bliskim Wschodzie czy podsyconym pożarami w Australii apokaliptycznym lękiem w związku ze zmianami klimatycznymi na Ziemi. Oba te źródła obaw pojawiają się w serialu: oprócz zamachów terrorystycznych czy próby ukazania życia i śmierci w oblężonym syryjskim mieście mamy szalejące tornado i podszytą mistycznymi znaczeniami wielką powódź, której „pragnie Bóg”.

Jednak tym, co stanowi o sile „Mesjasza”, jest… mesjasz. Powierzenie roli Mehdiemu Dehbi, belgijskiemu aktorowi o arabskich korzeniach, było trafną decyzją: ten podobny do Chrystusa, łagodny i tajemniczy mężczyzna ma potrzebną swojej postaci moc uwodzenia. Broni się też jako koncepcja, wokół której można budować narrację. Mesjanizm jest bowiem obszernym kompleksem idei religijnych, społecznych oraz projektów politycznych (by przywołać nazwisko naszego rodaka Augusta Cieszkowskiego) i niemal niewyczerpanym rezerwuarem emocji, począwszy od chęci zniesienia wszelkiego ucisku aż po religijną ekstazę. Nie bez powodu po ten sam topos sięgnęła Olga Tokarczuk, opisując w „Księgach Jakubowych” Jakuba Franka – kolejnego po Szabetaju Cewim i Baal Szem Towie fałszywego mesjasza judaizmu. Michael Petroni dostrzegł w mesjanizmie uniwersalną ideę, która łączy nie tylko wszystkie wielkie religie, bez względu na to, czy czekają na pierwsze (judaizm, islam), czy powtórne przyjście mesjasza (chrześcijaństwo), ale też kanalizuje jedną z wielkich sił napędowych ludzkości: nadzieję.

Idea mesjańska niesie ze sobą zapowiedź poprawy, polepszenia się losu. Nie musi być to wcale mistyczna nadzieja nastania Królestwa Bożego na Ziemi czy restauracji Królestwa Dawidowego, żywiona przez setki lat przez żydów w diasporze, ani napędzająca świętą wojną islamska nadzieja zbudowania jednego kalifatu obejmującego wszystkie ziemie i wszystkie ludy. Idea mesjańska ma moc wyzwalania w ludziach energii do działania, nawet wtedy, gdy wydaje się, że wszelka nadzieja gaśnie.

Kasia Nowakowska
  1. Kultura
  2. Kino i TV
  3. „Mesjasz”: Potrzeba sensu
Proszę czekać..
Zamknij