Od sierpnia ojciec zatrudniony w Polsce na umowę o pracę będzie mógł wykorzystać dziewięć tygodni urlopu rodzicielskiego. O tym, jak wygląda codzienność taty zajmującego się dziećmi w domu, rozmawiamy z czterema mężczyznami. – Przeprosiłem moją żonę – opowiada jeden z nich. – Przy pierwszej córce wracałem do domu po dziesięciu godzinach i wydawało mi się, że nic się nie tam zmieniało. Dopiero kiedy zostałem sam z drugim dzieckiem, zrozumiałem ile pracy jest przy niemowlaku.
W polskim kodeksie pracy nie ma urlopu tacierzyńskiego, tak tylko nazywa się potocznie urlop macierzyński i rodzicielski, którym od 2013 roku matka może podzielić się z ojcem. Decyduje się na to tylko 1 procent mężczyzn. Ojcom przysługuje też urlop ojcowski, który trwa dwa tygodnie. Mimo że jest on całkowicie płatny, korzysta z niego niewiele ponad połowa uprawnionych.
Fundacja Share the Care, która propaguje partnerski model dzielenia się opieką nad dziećmi, wskazuje, że w Islandii od ponad 20 lat istnieją dla ojców urlopy, których nie mogą przejąć matki. Korzystanie z tego rozwiązania przekłada się na lepszy rozwój społeczny, intelektualny i emocjonalny dziecka oraz sprzyja budowaniu silniejszej więzi z tatą. Już wkrótce podobne prawo będą mieli ojcowie w Polsce. Od sierpnia, zgodnie z dyrektywą work-life-balance, ojciec zatrudniony na umowę o pracę będzie mógł wykorzystać dziewięć tygodni urlopu nietransferowalnego na matkę.
Swoimi doświadczeniami z zajmowania się dziećmi podczas urlopu macierzyńskiego i rodzicielskiego dzieli się z nami czterech mężczyzn.
Tomasz Rusek, dziennikarz, tworzy profil „Tata na macierzyńskim”
Tomek ma dwie córki. Natasza ma 14 lat, Hela – rok i dwa miesiące. Sporo się u niego przez tych kilkanaście lat zmieniło, więc kiedy dowiedział się, że po raz drugi zostanie tatą, postanowił, że będzie to inne ojcostwo. – Z perspektywy czasu mam wrażenie, że przy pierwszym dziecku byłem niezbyt wspierającym ojcem, który za bardzo skupiał się na pracy i pieniądzach. Moje bycie tatą najczęściej polegało na tym, żeby wieczorem córkę wykąpać i spędzać z nią weekendy na zabawie – wspomina.
Tata Tomka był zaangażowany w jego wychowanie, więc od początku wspierał decyzję syna. Tak samo znajomi. – Dla faceta to ważne, żeby mieć wsparcie najbliższych. Czasem na placu zabaw widziałem spojrzenia na zasadzie: „Spoko, tata jest, ale gdzie mama?”. Ale były to raczej pozytywne reakcje – opowiada. Był pierwszym mężczyzną, który w swojej firmie zdecydował się pójść na urlop macierzyński i rodzicielski. – Pracodawca i otoczenie mnie w tym wspierali, ale wiem, że nie każdy ma tyle szczęścia. Znam historie dużych firm, które mówią ojcom, że u nich się pracuje, a nie chodzi na urlopy. Często jest tak, że mężczyzna chciałby pójść na taki urlop, ale się boi, bo finanse, bo pracodawca, a przecież dokładnie tak samo wygląda rzeczywistość matek – mówi.
Urlop macierzyński ustawił mu na nowo priorytety. – Lepiej poznałem samego siebie i wyluzowałem, bo wcześniej bardziej się spinałem. Dziś też inaczej organizuję czas – ten spędzony z córkami jest najważniejszy – opowiada. Urlop dał mu też pewność siebie i otworzył oczy: – Dziś jesteśmy z żoną w stu procentach wymienni w zajmowaniu się dzieckiem. Macierzyński pokazuje też, jak wygląda rzeczywistość matek, bo często się to idealizuje. A to też harówa, zapomnienie na jakiś czas o wszystkim innym. Teraz wiem, że ten, kto siedzi z dzieckiem, marzy o tym, żeby mieć choć chwilę dla siebie.
Problem pojawia się, kiedy Tomek w miejscu publicznym musi przewinąć Helę. – Tylko w IKE-i znalazłem pokój rodzicielski, inne są głównie dla matek z dziećmi w damskiej toalecie. Zresztą cały czas śmieję się, że w papierach mam, że dostawałem zasiłek macierzyński. To też pokazuje sposób naszego myślenia – mówi Tomek.
Jarek Kania, inżynier pomiarowy w branży offshore, autor bloga Ojcowska Strona Mocy
Jarek jest tatą trójki. Pracuje na kontrakcie, więc płatne urlopy go nie obowiązują. Mimo to i tak zdecydował się na przerwę na opiekę nad dziećmi. – Skończył mi się akurat kontrakt, więc umówiłem się z żoną, że tym razem to ona pójdzie do pracy, a ja zostanę w domu – opowiada.
Kiedy urodziła się Róża, jego pierwsza córka, urlopy ojcowskie dopiero wchodziły. – Te pierwsze były tygodniowe, dwutygodniowe pojawiły się w 2010 roku. Wtedy urodziła się Berenika. W pracy, w której byłem na etacie, usłyszałem: „Panie Jarku, ale pan nie musi tego brać”. Zresztą sam przez długi czas żyłem w systemie, w którym kobieta bierze urlop na opiekowanie się dzieckiem. Przy pierwszym i drugim dziecku nawet nie rozważaliśmy tego, że ja mógłbym z nimi zostać – mówi.
Cztery lata później, kiedy najstarsza córka miała sześć lat, a młodsza cztery, pojawiła u się Jarka możliwość przerwy w kontraktach. – Żona wróciła do pracy po wychowawczym, a ja zająłem się dziećmi, żeby mogła zaangażować się w karierę i szybciej wróciła na rynek pracy. Trwało to pół roku. Miałem miękki start, bo nie zajmowałem się wtedy małym dzieckiem – mówi.
Największa zmiana przyszła przy trzeciej córce. To był 2016 rok. – Wszystko, poza karmieniem piersią, wziąłem na siebie. Wtedy też przeprosiłem moją żonę. Przy pierwszej córce wracałem do domu po dziesięciu godzinach i wydawało mi się, że nic się nie tam zmieniało. Dopiero kiedy zostałem sam z Sarą, zrozumiałem, ile pracy jest przy niemowlaku – opowiada. Dziś Jarek uważa, że każdy ojciec powinien zostać sam na sam z dzieckiem co najmniej przez miesiąc. – Lekarz, szczepienia, wizyty, przedszkola… Tych obowiązków jest naprawdę dużo! Dopiero kiedy tego doświadczymy, zaczynamy empatyzować z kobietami na urlopach macierzyńskich – z ich zmęczeniem i frustracjami. Często wydaje nam się, że w pracy mierzymy się z ważnymi sprawami i decyzjami, jesteśmy superważni, ale kiedy zajmujemy się dziećmi, nagle okazuje się, że małe rzeczy potrafią dużo popsuć i rozwalić cały system. Nic się nie stanie, kiedy raz nie pójdziemy do pracy, ale w domu tak to nie działa – tłumaczy Jarek.
Nie spotyka się z negatywnymi reakcjami w związku z tym, że sam często zajmuje się dziewczynkami. Wręcz przeciwnie. – Mam wrażenie, że facet jest traktowany ulgowo. Kiedy chodzę z trójką dzieci na basen, wszyscy mi pomagają i spotykam się z dużą życzliwością. Szkoda, że moja żona tego nie doświadcza – mówi Jarek.
Jędrzej Sarnecki, lekarz
Zuzia i Jędrzej mają dwójkę dzieci – pięcioletniego Jonasza i trzyletnią Asię. Decyzja o podzieleniu się urlopem była dla nich oczywista. – Zuzia jest wykładowczynią i badaczką, sporo podróżuje w związku ze swoją pracą. Jeśli chcemy rozwijać się zawodowo, musimy dzielić się obowiązkami. Dzięki temu, że wziąłem część urlopu macierzyńskiego i rodzicielskiego, mogliśmy razem pojechać na dwa miesiące do Włoch, gdzie Zuzia pracowała, a ja zajmowałem się dziećmi. Połączenie urlopu z wakacjami było dla nas najlepszym rozwiązaniem – opowiada Jędrzej, który najpierw zajmował się Jonaszem, a kilka lat później też Asią. – Zrobiliśmy tak trzy razy, bo część urlopu rodzicielskiego można rozłożyć w czasie i wykorzystać do szóstego roku życia dziecka – dodaje.
Co ciekawe, Jędrzej jako tata na macierzyńskim największe emocje wzbudzał nie w Polsce, ale we Włoszech. – Jeszcze kilka lat temu wielu Włochów nawet nie słyszało o tym, żeby ojciec był na jakimś urlopie z dzieckiem. Już urlop ojcowski, czyli dwa tygodnie, które przysługują ojcom po urodzeniu się dziecka, był dla nich nie do pomyślenia. Teraz, na szczęście, zmienia się to – mówi.
Nie mają dziadków, którzy mogliby im pomóc, bo ci sami jeszcze pracują. Dlatego na co dzień dzielą się opieką nad dziećmi. Być może również z tego powodu Jędrzej nie wspomina urlopu macierzyńskiego jako rewolucji w swoim życiu. – Nie miałem poczucia, że ten czas różnił się jakoś bardzo od tego, jak spędzam czas z dziećmi w Warszawie. Tak funkcjonujemy od lat, więc jest to dla mnie oczywiste. Mam wrażenie, że dopiero potem zaczyna się robić problem, bo przychodzi temat chorób i tego, kto wtedy zostanie z dzieckiem – śmieje się Jędrzej.
Najtrudniejsze były dla Jędrzeja formalności. – Panie w kadrach, zarówno w pracy Zuzi, jak i w mojej, nie wiedziały, jak interpretować przepisy, bo nie mają w tym doświadczenia. Prosiły o różne zaświadczenia, co rodzi problemy i zajmuje dużo czasu. Jak choćby sprawdzenie, czy matka nie wykorzystała jeszcze całego urlopu rodzicielskiego, bo w ZUS-ie nie pojawia się taka informacja. Zresztą pewne pytania do dziś pozostały bez odpowiedzi – podsumowuje.
Jarek Jelinek, zajmuje się marketingiem, mieszka w Szwajcarii
Jarek i Karolina od czterech lat mieszkają w Szwajcarii. Przeprowadzili się tu ze względu na pracę Jarka. Dziś mają trójkę dzieci – dziewięcioletnią Kaję, sześcioletniego Rysia i półrocznego Bodzia. – W październiku zeszłego roku moja firma ogłosiła, że ojcowie mogą skorzystać z płatnego czteromiesięcznego urlopu na opiekę nad dzieckiem. Moja firma jest chyba pierwszą w branży, która oferuje taki benefit dla pracowników. W Szwajcarii to wciąż rzadkość – opowiada Jarek. Zbiegło się to w czasie z narodzinami ich trzeciego dziecka, dlatego jest też pierwszą osobą w firmie, która korzysta z takiego urlopu.
Jarek przyznaje, że z Kają i Rysiem nie miał dużego kontaktu, kiedy byli niemowlakami. – Nie miałem czasu, żeby sobie z nimi poleżeć i po prostu pogugać. Uważałem, że do roku dzieci potrzebują matki, a tata jest od tego, żeby „odbeknąć” czy wsadzić wózek do auta. Z tym małym gościem jest inaczej. Dobrze się poznaliśmy i dobrze nam się razem spędza czas. Zresztą o wiele lepiej dogaduję się dzięki temu z Kają i Ryśkiem. Czuję się fajniejszym tatą i już widzę, że kiedy wrócę do pracy, będę potrafił to z nimi utrzymać – opowiada.
Poza lepszym kontaktem ze starszymi dziećmi zmieniła się też relacja Jarka z Karoliną. – Jesteśmy swoimi przeciwieństwami, co fantastycznie współgra, ale przy jakiejkolwiek różnicy zdań potrafiliśmy być na dwóch zupełnie różnych biegunach. Teraz te bieguny bardzo się do siebie zbliżyły i sprawnie radzimy sobie z konfliktami. Dzięki urlopowi jedziemy wreszcie na miesięczne wakacje. Wsiadamy całą rodziną do kampera i ruszamy przed siebie – nie możemy się już doczekać! To wszystko pozostanie z nami na długo – mówi Jarek.
Spotyka się z pozytywnymi reakcjami otoczenia. – Jestem zaskoczony, jak wielu mężczyzn mówi: „Też bym tak chciał, gdybym miał taką możliwość”. Rodzice i siostra wprost powiedzieli mi, że jestem szczęściarzem. Reakcje współpracowników i dyrektorów też były wspierające, dawały mi odczuć, że nie tylko nie umniejsza to mi jako pracownikowi, ale postrzegane jest jako oznaka dojrzałości – opowiada.
Dziś Jarek sam ze sobą czuje się lepiej, jest spokojniejszy i pozytywnie nastawiony. – Wiem, że pomimo wątpliwości urlop pomoże mi też zawodowo. Ten czas pozwala mi przemyśleć, co tak naprawdę jest dla mnie ważne. Wiem, że wrócę do biura z bardziej pozytywnym nastawieniem, będę naenergetyzowany, bardziej skupiony i po prostu dojrzalszy. Z korzyścią dla firmy, która mi to umożliwiła – z odmienionym, świeższym spojrzeniem, do miejsca, które podczas mojej nieobecności jeszcze bardziej polubiłem, i do firmy, której jestem wdzięczny za umożliwienie mi tych czterech miesięcy zupełnie nowego, rozwijającego doświadczenia – podsumowuje Jarek.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.