Król nowojorskiej mody w swojej najnowszej kolekcji miesza wszystkie elementy uwielbiane przez klientki z Piątej Alei i warszawskiej Marszałkowskiej: preppy mundurki, luksus Hamptons i power dressing z Wall Street.
Work hard, play hard z naciskiem na work to nieodłączny element amerykańskiego snu, a w konsekwencji także kultury korporacyjnej, demokracji neoliberalnej i żarłocznego kapitalizmu. Michael Kors, który zbudował w Nowym Jorku swoje imperium mody, jak mało który projektant kojarzy się z kultem sukcesu. Nie dość, że sam ucieleśnia mit self-made mana, to jeszcze ubrania zawsze były przez niego projektowane w myśl idei dress for success. To właśnie on ubiera kobiety sukcesu, które prosto ze szklanych biurowców Wall Street przenoszą się na drinki w klimacie „Seksu w wielkim mieście”, a weekendy spędzają w Hamptons.
Kolekcje Korsa tchną optymizmem, niezależnie od epoki, w której powstają. A właściwie im mroczniejsze czasy, tym projektant bardziej wierzy w amerykańską potęgę. Przed pokazem opowiadał, że inspiracją była tym razem podróż, którą odbył z mężem Lance’em Le Pere’em na Ellis Island. Jako potomkowie emigrantów chcieli się dowiedzieć, jak ich przodkowie przybyli do Stanów. Z tego poczucia otwartości na obcych, jakim wyróżnia się Nowy Świat, czerpią swój patriotyzm. Nic dziwnego, że mocnym manifestem pokazu był przekreślony napis „Hate” na kaszmirowych swetrach. Nie dla nienawiści, nie dla ksenofobii, nie dla murów.
Reszta sylwetek była w mniejszym stopniu deklaracją polityczną, a w większym – podróżą sentymentalną. Kors sięga po amerykańską modę sportową (tę tendencję dało się już zauważyć u Toma Forda), ale najmocniej odnosi się do lat 40., gdy Amerykanie „zakasywali rękawy”. Wszystko było wtedy możliwe, wystarczyło naprawdę ciężko pracować. Dziś już wiadomo, że nie wszystko i nie dla wszystkich, ale Kors zdaje się motywować swoich klientów niczym coach. Bo przecież w tych ubraniach naprawdę można wejść na sam szczyt.
Na wybiegu oglądaliśmy przełamanie motywów preppy (czyli jak z mundurków bohaterek „Plotkary”) punkiem, a elegancji lat 40. – pełnymi przepychu detalami z lat 80. Do pracy i na koktajl projektant proponuje m.in. czerwoną sukienkę z falbankami w groszki, kreacje w stylu lat 70. z fularami albo figlarne kostiumy z drapowaną na biodrach spódnicą. Do biura klientki Korsa mają się nosić coraz bardziej nowocześnie, ale wciąż w zgodzie z dress code’em. Zakładają więc trencz i wełniane spodnie z wysokim stanem, plisowane spódniczki w zestawie z koszulą w paski i marynarką z mocno zaznaczonymi ramionami, dwurzędowe marynarki, kraciaste kostiumy albo komplety safari.
Do weekendowej walizki pakują dżins, koszule z marynarskimi motywami i męskie dodatki. Na imprezę przeobrażają się w fanki rocka w ramoneskach, sukienkach w cętki i mini w owocowe wzory, a gdy dostają zaproszenie na eleganckie przyjęcie, przywdziewają cekinowe suknie w klimacie lat 80., którymi projektant zamknął pokaz. Choć już mniej donośnie, patriotycznie nie przestawało być do końca pokazu. Motyw amerykańskiej flagi przewijał się w niemal każdej stylizacji, chociażby za sprawą palety barw: bieli, granatu i czerwieni, przetykanych zielenią na rombach, kratach i kotwicach.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.