Michael Kors: Zasługujesz na luksus, codziennie
Twórca najpotężniejszego imperium mody w Ameryce odkrył przepis na dodatek doskonały. Jego nowa biżuteria premium oddaje ducha marki, będąc równie ponadczasową, co codzienną, luksusową, choć dostępną, elegancką, ale stworzoną dla kobiety, która kocha luz. Brzmi jak idealny prezent na święta!
Michael Kors nie osiągnąłby tak spektakularnego sukcesu bez zrozumienia potęgi dodatków. Wykazał się przenikliwością, stawiając na torebki, zegarki i biżuterię. Pojął bowiem, że kobieta, która chce sobie pozwolić na luksus, ale nie może jeszcze skompletować całej garderoby od projektanta, chętnie zainwestuje w dodatki. Znakiem rozpoznawczym imperium Michaela Korsa są więc akcesoria. Aktualnie najgorętszą it-bag jest Whitney, nazywana na Instagramie, „torebką zawsze centrum uwagi”. Dostępna jest w najmodniejszych kolorach sezonu, m.in. burgundzie, w różnych rozmiarach, a także bogato zdobiona. Konkuruje z najsłynniejszymi akcesoriami – shopperkami Mercer Tote i Jet Set Travel, kuferkiem Selma Medium Saffiano Satchel, czy wieczorową na łańcuszku Jet Set Cross Body.
Tego, co unikatowe, poszukuje także w biżuterii. Wie, że kobiety poszukują biżuterii wyrazistej, ale nigdy ostentacyjnej. Eleganckiej, choć nowoczesnej. Takiej, którą można dowolnie personalizować, by każdy element uczynić wyjątkowych. Właśnie taka jest ponadczasowa biżuteria premium Michael Kors. Wyróżniające się jakością naszyjniki, bransoletki, zawieszki, pierścionki i kolczyki zostały wykonane z metali szlachetnych zdobionych cyrkoniami. Wykorzystano srebro, próby 925, z domieszką metali, np. miedzi. Każdy element jest rodowany, dzięki czemu zyskuje trwałość, i złocona 14-karatowym złotem. Oryginalny charakter nadają ręcznie oprawione kamienie: ametyst, akwamaryn, cyrkonia, masa perłowa, turkus, onyks. Ta biżuteria idealnie wpisuje się w trend na łączenie stroju codziennego z wieczorowych. Można ją nosić zarówno do biurowego dress code’u, sportowego stylu weekendowego, jak też na wielkie wyjście do wieczorowej sukni.
W tym sezonie Michael Kors przygotował kilka wyjątkowych kolekcji. Mercer Link wyróżnia się zawieszką w kształcie kłódki, jednym ze znaków rozpoznawczych domu mody, związanym także z zapachem Signature. Nieprzypadkowo w nazwie znów pojawia się Mercer. Michael Kors, który całe swoje życie związał z Nowym Jorkiem, zaczął od sklepu na przedmieściach, a potem przeniósł się do SoHo. I właśnie tam, przy Mercer Street, udało mu się zbudować imperium. To musiało być przeznaczenie, bo litera „M” od zawsze była dla projektanta inspiracją. – Jest w niej coś architektonicznego – twierdzi.
Dla miłośniczek koloru idealna będzie linia Kors Color. Półszlachetne kamienie zostały tu połączone z dubletami (wykonane z dwóch kawałków kwarcu z barwionym środkiem wiążącym między nimi w celu uszlachetnienia barwy kamienia), ciętymi ręcznie z naturalnego kwarcu, w żywych i ciepłych kolorach. Najnowsza kolekcja nosi miano Love, a jej hasło przewodnie: „Na dzień, na jutro, na zawsze”, nawiązuje nie tylko do najpiękniejszego z uczuć, ale także samej biżuterii. Z pomocą naszyjników z motywem serca można jednak nie tylko wyznać miłość, ale też ofiarować wyjątkową biżuterię ulubionej przyjaciółce, mamie albo siostrze. Z takiego prezentu pod choinką nie można się nie ucieszyć! Zwieńczeniem kolekcji jest Custom Kors. Fantazyjne charmsy i wymienne zawieszki dają możliwość customizacji i personalizacji. A przecież zgodnie z zasadą, którą Michael Kors kieruje się od pierwszych dni istnienia swojego imperium, najważniejszy jest indywidualny styl. Inspirowany trendami, ale zależny przede wszystkim od osobowości, samopoczucia i urody każdej kobiety.
Michaelowi Korsowi udała się sztuka niebywale trudna, żeby nie powiedzieć, niemożliwa. Zbudował imperium warte miliard dolarów, łącząc sukces finansowy z renomą jednego z najzdolniejszych projektantów swojego pokolenia. Jego sekret? Rozumie kobiety, jak nikt inny. Wie, że to klientki decydują o powodzeniu jego projektów. Pamięta o tym, czego naprawdę pragną te, które noszą jego ubrania. Nie tylko gwiazdy, a już na pewno nie wyłącznie supermodelki. Dziewczyny ceniące luksus na równi z wygodą. Takie, które chcą błyszczeć, ale nigdy za cenę dobrego samopoczucia. Dlatego Michael Kors projektując, naprawdę myśli o sylwetce, nie zapomina o tym, żeby materiały były przyjemne w dotyku, najważniejsze jest dla niego to, żeby w kaszmirowych swetrach, wełnianych płaszczach i jedwabnych sukienkach naprawdę dało się chodzić.
Skuteczność Kors zawdzięcza nie tylko perfekcyjnie projektowanym produktom. Sprzedając ubrania i dodatki, tak naprawdę lansuje styl życia, do którego aspirują jego wierne klientki. Wystarczy spojrzeć na kampanie reklamowe, najczęściej autorstwa Mario Testino z ulubionymi modelkami mistrza na zdjęciach – Carolyn Murphy, Jourdan Dunn, czy Andreea Diaconu, żeby zrozumieć, że jego moda najlepiej pasuje dziewczynom, które żyją na luzie i w zgodzie ze sobą, niezależnie od tego, czy aktualnie spędzają wakacje na jachcie, czy robią karierę w wielkim mieście. Nic dziwnego, że na jego pokazach wszystkie modelki są uśmiechnięte. Trudno nie lubić jet set life. Nieprzypadkowo Kors nazwał swój największy bestseller, shopperkę, właśnie Jet Set. Sam stara się żyć tak samo – intensywnie, radośnie, bez presji.
Michael Kors urodził się jako Karl Anderson Jr. 9 sierpnia 1959 roku na Long Island niedaleko Nowego Jorku. Jego mama, eks-modelka Joan Hamburger, miała żydowskie pochodzenie, ojciec był Szwedem. Joan wyszła za mąż za Billa Korsa, gdy syn miał pięć lat. Od razu przejął nazwisko ojczyma. Już wtedy wykazywał zainteresowanie modą, stylizując jej suknię ślubną. Nic dziwnego, skoro cała rodzina uwielbiała się ubierać. Zapytany o dziadka, Kors określał go mianem dandysa. – Podczas gdy jego koledzy spędzali soboty na meczach bejsbola, on chodził na przymiarki u krawca. A ja razem z nim – wspomina Kors. Babcia też była kolorowym ptakiem. – Lubiła nadruki, wzory, zdobienia. Gdy jechała na Florydę na pięć dni, pakowała sześć peruk i cztery futra – opowiada. Za to mama pokazała mu Nowy Jork od podszewki. – Pakowała mnie do taksówki i podróżowałem sam po mieście – wspomina Kors ze śmiechem. Projektant, który dziś słynie z dowcipu, już jako dziecko śmiał się tak dużo, że nazywano go „Chuckles” („Chichotek”).
Wiadomo było, że prędzej, czy później Kors zajmie się modą zawodowo. W wieku 19 lat rzucił studia na FIT, żeby pracować na cały etat w Lothar’s, popularnym nowojorskim butiku. W tym samym czasie zaczął projektować, już pod własnym nazwiskiem. Miał zaledwie 23 lata, gdy przekonał Annę Wintour, jeszcze nie redaktor naczelną amerykańskiego „Vogue’a”, ale już ważną postacią branży, żeby obejrzała jego kolekcję. Zasiada w pierwszych rzędach na jego pokazach do dzisiaj. Oboje są ludźmi instytucjami, którzy doskonale rozumieją, że Amerykanki chcą wyglądać szykownie, ale naturalnie. – Pamiętam, gdy po raz pierwszy zobaczyłem Lauren Hutton, moją muzę, podczas przymiarek. Wcześniej kobiety mówiły mi, że zazdroszczą jej, że potrafi wyjść z domu tak po prostu, bez makijażu, w kucyku. A ona nad tym naturalnym lookiem pracowała – tłumaczy Kors. Bezpretensjonalnymi perfekcjonistkami są także inne gwiazdy, które kochają Korsa. Michelle Obama włożyła jego czarną sukienkę, by pozować do pierwszego oficjalnego portretu w roli Pierwszej Damy. Cenią go także Blake Lively, Angelina Jolie, Gwyneth Paltrow – każda z nich jest zupełnie inna, ale łączy je pewność siebie.
Pewność siebie to także jedna z najważniejszych cech samego Korsa. Nie jest neurotyczny, nie podważa tego, co robi. Nie uważa, że modą zbawi świat. Ma za to ambicję, żeby jego ubrania i dodatki były ponadczasowe. Jego patentem na innowację jest pozostawanie wiernym sobie. Ta konsekwencja przyniosła mu miliardowe zyski wszystkich trzech linii – wybiegowej Michael Kors collection, Kors Michael Kors i bardziej dostępnej Michael Michael Kors, nagrodę CFDA za całokształt osiągnięć w 2010 roku, także sławę telewizyjną w „Project Runway”.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.