„Człowiek przy zdrowych zmysłach nie może się wyrzec zgubnych rozkoszy”, pisze w „Między posiłkami. Apetyt na Paryż” A. J. Liebling, słynny dziennikarz „New Yorkera”, dla którego joie de vivre oznaczało więcej niż styl życia. Przedwojenne miasto miłości opisuje, przywołując anegdoty o jego dawnej codzienności, opisując najlepsze francuskie potrawy i restauracje.
„Proustowska magdalenka zmieniła się w legendę. […] Proust zjadł ciastko, smak wywołał wspomnienia, powstała książka [..] Wystarczy pomyśleć, co Proust stworzył z tak skromnej podniety i ile świat stracił przez jego wątły apetyt. Na tuzinie ostryg z Gardiners Island, misce zupy z omułków, paru przegrzebkach, trzech smażonych krabach, kilku garściach świeżej kukurydzy, filecie z miecznika, paru homarach i kaczce z Long Island mógłby napisać arcydzieło”, pisze A. J. Liebling. Jeden z najsłynniejszych amerykańskich dziennikarzy w „Między posiłkami. Apetyt na Paryż” zabiera czytelników w podróż do przedwojennego Paryża, przywołuje słodycz świeżych winogron, soczystość tradycyjnego plate de côte de boeuf (danie z wołowych żeberek), świeżość tamtejszych owoców morza i osobliwy zapach najznakomitszych lokalnych serów. Liebling z życia czerpał pełnymi garściami. „Pisał podobnie jak jadł – obficie i z rozkoszą” – podkreśla wydawczyni i tłumaczka jego książki Anna Arno. Zatapiał się w słowach, które wystukiwał na maszynie, często nie zważając, że za oknem świta.
A. J. Liebling: „By dobrze pisać o jedzeniu, trzeba mieć porządny apetyt”
Odbierał rzeczywistość każdym zmysłem, nawet do najtrudniejszych tematów dodając odrobinę lekkości, opisując przyziemne przyjemności. Także jako korespondent wojenny nie mógł odmówić sobie, by w relacji dodać informację o tym, który skorupiak jest bardziej mięsisty, a który wyróżnia się aromatem. To on współtworzył lekki, ale błyskotliwy ton „New Yorkera”, dla którego pracował od 1935 r. Był jedną z postaci, na jakich Wes Anderson wzorował postać Arthura Howitzera (granego przez Billa Murraya) w „Kurierze Francuskim z Liberty, Kansas Evening Sun”.
To, że Liebling kochał jeść, wypływa z każdej strony książki. Utrzymywał, że „by dobrze pisać o jedzeniu, trzeba mieć porządny apetyt […] Drugi warunek zakładał, że swój konsumpcyjny trening odbywasz wówczas, kiedy stać cię na rachunek, ale nie masz na tyle, by jego wysokość była ci obojętna […] Ktoś, kto już jako nastolatek był bogaty, właściwie był skazany na pozostanie dyletantem przy stole. Nie dlatego, że wszyscy milionerzy to głupcy, ale dlatego, że nic ich nie zmusza do eksperymentowania. Nauka jedzenia, tak jak psychoanaliza, może przynieść klientowi korzyść, tylko jeśli jest świadomy kosztów”.
Liebling wychowywał się w prestiżowej manhattańskiej dzielnicy Upper East Side, a jego dobrze usytuowana rodzina europejskich emigrantów spełniła amerykański sen. Faktem jest jednak, że gdy w latach 20. wyruszył w podróż do Francji, by kontynuować studia na Sorbonie, ojciec zaproponował mu ograniczone kieszonkowe. „Działo się to w latach 1926-1927. Byłem, można tak to ująć, studentem Sorbony i wykorzystywałem okoliczności na poznawanie tego, co mnie ciekawiło. Niebawem jednym z głównych tematów moich studiów stało się jedzenie”.
Choć wychował się w Stanach, pociągał go europejski sentymentalizm. Doskonale rozumiał i zauważał różnice między amerykańską a francuską wrażliwością. Zachwycał się starymi operetkami, na które – tak jak on – przychodziły pary staruszków z wnukami. „Ta żywa retrospektywa teatralna to coś, co nigdy nie było dostępne w Nowym Jorku, z wyjątkiem przeglądów filmowych. Nowojorski teatr zawsze odrzucał przeszłość”. W Paryżu z kolei „przeszłość płynęła równolegle do teraźniejszości”. Przyglądając się przedstawieniom, myślał o Henrim de Toulouse-Lautrecu i o tym, jak na niego musiały te spektakle działać 25 lat wcześniej.
Liebling polecał restauracje, w których jedzą księża i prostytutki
Historię francuskiej kultury Liebling maluje opowieściami o paryskich restauracjach i kuchni. „W Wielkim słowniku kulinarnym Alexandre Dumas ojciec napisał: „Wyższość kuchni francuskiej, pierwszej spośród wszystkich, polega na wybitności francuskiego bulionu. Jego wyjątkowość wynika z pewnego rodzaju intuicji, którą moim zdaniem są obdarzeni nie nasi kucharze, lecz nasze kobiety z ludu”. […] Jak twierdzi Dumas, na naprawdę dobry pot-au-feu trzeba było wziąć świeży kawał wołowiny – „dwanaście do piętnastu funtów rostbefu” – i gotować go siedem godzin w bulionie, który perkotał przez siedem godzin poprzedniego dnia. […] Utyskuje, że już w jego czasach, pisał to w 1869 r., pośpiech zaczynał psuć kuchnię”, podkreśla autor „Między posiłkami”, zaznaczając jednocześnie, że z czasem tego rodzaju niedopatrzenia były coraz większe, na czym mocno ucierpiała jedna z najlepszych kuchni na świecie. „Kiedy weźmiemy pod uwagę miliony kombinacji potraw i win do wypróbowania, łatwo zrozumiemy, że życie jest zbyt krótkie, żeby się trzymać dogmatów”, pisze Liebling, z humorem przekazując czytelnikowi dobre rady dotyczące stołowania się w Paryżu. „Jeśli trafisz na restaurację, gdzie często widzisz księży jedzących w towarzystwie księży albo dziwki z dziwkami, możesz mieć pewność, że to właściwe miejsce. To są dwie grupy ludzi lubiących dobrze zjeść, w dodatku zależy im na posiłku przystającym do wysokości rachunku. Ale jeśli zobaczysz księdza, który je ze świeckim, nie możesz być równie pewny stosunku ceny do jakości”.
Autor książki „Między posiłkami. Apetyt na Paryż” nie był fanem diet
„Są ludzie, dla których wino to po prostu sos z procentami, choć mogą mieć podniebienie wrażliwe na mięso albo ciasta”, dziwi się Liebling. Dla niego była to nieodłączna część celebracji posiłków. Doskonale znał się na winach, ale rajskim eliksirem nazywał calvados. „Każdy Normandczyk wie, że biblijne jabłko ma symboliczne znaczenie; oznacza destylowany cydr, który zakręci w głowie każdej kobiecie”. Butelkę calvadosu zabierał na wywiady. Uważał, że najlepiej rozwiązuje język rozmówców.
Denerwowało go, że lata 20. stały się dekadą flapperek, czyli chłopczyc, bo wiązało się to z modą na katorżnicze diety. Z sentymentem pisze o popularnej w poprzednim stuleciu aktorce Lillian Russell, która „kształtami nie zachęcała swoich naśladowczyń do postów”. „Popularny deser Lillian Russell, nazwany tak na jej cześć, to połówka melona wypełniona niemal litrem lodów. Gdyby dziś jakieś danie zostało ochrzczone nazwiskiem słynnej aktorki, składałoby się z czterech tabletek luminalu i pół szklanki koktajlu odchudzającego”. Nie był fanem mody na „zasadniczo płaską sylwetkę, na której pozoruje się wypiętrzenie piersiowe, kiedy wymagają tego projekty Balenciagi”.
Nie lubił odmawiać sobie przyjemności. Jak podkreśla Anna Arno, „zajmował całą szerokość chodnika, ale przy tym miał wdzięk, umiał być zalotny. Sporo romansował, w arkana erotycznej sztuki wprowadzały go paryskie prostytutki”. Czerpał z życia pełnymi garściami, czego niewątpliwym dowodem jest „Między posiłkami. Apetyt na Paryż” – podróż w czasie do miasta poskładanego z anegdot dotyczących jego dawnej codzienności.
„Między posiłkami. Apetyt na Paryż”, A. J. Liebling, tłumaczenie Anna Arno, wydawnictwo Próby
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.