Mieszkanie na Starej Ochocie znalazła przypadkiem, przeglądając z mężem ogłoszenia. Karolina Kuklińska, artystka, założycielka marki Yope, zachwyciła się starymi mosiężnymi klamkami, oknami skrzynkowymi, klatką schodową, historią budynku. Zależało jej, żeby podczas remontu zachować tak dużo oryginalnych elementów, ile się da. Starannie dobierała meble, dodatki, obrazy. Perełki designu wyszukiwała w sklepach ze starociami, kupowała na aukcjach.
Kolonia Staszica w zamyśle architektów miała stać się osiedlem ogrodem. Najpierw powstały parterowe domy szeregowe z okazałymi trójkątnymi szczytami, przedogródkami i ogrodami między budynkami. Kolejne budynki projektowano już w stylu barokowych i klasycystycznych dworków. Jako ostatni element Kolonii Staszica powstała kamienica przy ulicy Filtrowej. Właśnie tutaj mieszka Karolina Kuklińska. – Drzewa, których konary zaglądają mi w okna, pamiętają jeszcze te przedwojenne czasy – mówi. – Historia związana z tym miejscem miała dla mnie decydujące znaczenie, kiedy postanowiłam zamieszkać na Ochocie.
Korzenie i tradycja
Karolina pochodzi z Pomorza. Urodziła się i mieszkała na wsi – w wielopokoleniowej rodzinie, w starym przedwojennym domu z ogródkiem. – Nasz dom zawsze był pełen ludzi, bo mam pięcioro rodzeństwa, i to mi zostało, do dziś lubię życie w stadzie, na wspólnej przestrzeni, którą dzielę z mężem i córkami – mówi. – Lata mojego dzieciństwa, już po upadku komunizmu, to były czasy zachwytu nad wszystkim, co nowe, kolorowe i błyszczące. Wszyscy marzyli o dużych telewizorach i nowoczesnych, identycznych meblach z sieciówki. Ja byłam inna. Od skarbów z Pewexu wolałam te, które wisiały na ścianach u moich dziadków.
Już jako dziewczynka dziwiła się, dlaczego jej rodzina tak łatwo pozbywa się rzeczy, wyrzuca stare, piękne meble po prababci. Zapamiętała, jak bolał ją widok wystawionego na śmietnik porąbanego na kawałki szezlonga prababci. Pochylała się nad każdym śladem przeszłości. Oglądając buty prababci, wyobrażała sobie, kto i kiedy je zrobił. A do Warszawy przywiozła ze sobą m.in. stary włącznik do światła z jej piwnicy.
– Design to dla mnie coś więcej niż fajne meble – mówi. – To przede wszystkim historia miejsc i przedmiotów. Dlatego tak zachwyciła mnie kamienica, w której dziś mieszkamy. Zbudowano ją w 1929 r., jej klatka schodowa przypomina mi kościół – jest szeroka, wyłożona kamieniem, z monumentalnymi sklepieniami i bocznym wejściem dla służby.
Przedwojenna podłoga i stare kaloryfery
Męża, Pawła, poznała w szkole w Słupsku, do której z rodzinnej wsi dojeżdżała codziennie autobusem ponad godzinę. Razem przeprowadzili się do Warszawy. Swoje pierwsze warszawskie mieszkanie kupili 15 lat temu, na Mokotowie przy ulicy Dąbrowskiego. – To też była stara kamienica w klimatycznej okolicy, z głębokimi korzeniami i historią, blisko parku, z fajną lokalną społecznością – wspomina. – Do dziś to dla mnie najważniejsze wyznaczniki miejsca, w którym mogę żyć. Nie jestem fanką nowoczesnych osiedli.
Kiedy urodziły się ich córki, Franka i Klara, w mieszkaniu zrobiło się ciasno. Zaczęli rozglądać się za czymś większym. Mieszkanie, a właściwie dwa mieszkania obok siebie na Starej Ochocie, znaleźli przypadkiem, przeglądając ogłoszenia. – Na zdjęciach wyglądało to fatalnie – ruina, nieremontowana przez ponad 50 lat. Pawlacze, boazerie, mnóstwo gratów – mówi Karolina. – Ale kiedy pojechałam je obejrzeć i dowiedziałam się, że mieszka w nich wciąż ta sama rodzina, co przed wojną, natychmiast je pokochałam. A potem zobaczyłam okna skrzynkowe, stare mosiężne klamki i już wiedziałam, że muszę tu zamieszkać.
Podczas remontu starali się zachować, ile się da. Zebrali z obu mieszkań całą przedwojenną podłogę i położyli ją na nowo. Ocalili stare kaloryfery, a klamki i uchwyty przełożyli do nowych drzwi. Okien nie udało się uratować, ale zamówili identyczne, tyle że nowe.
– Pamiętam, jak podczas remontu ulicy zerwano asfalt, a pod nim ukazał się przedwojenny bruk – mówi. – Do dziś nie mogę zrozumieć, dlaczego się go zakrywa?
Jadalnia, czyli pracownia
Na prawo od wejścia do mieszkania znajduje się otwarta kuchnia z dużym stołem. – Bo sercem domu jest kuchenny stół – mówi. – To wokół niego toczy się całe nasze życie. Długo go wybierałam, w końcu zdecydowałam się na projekt z lat 50. duńskiego designera Petera Hvidta.
W kuchni uwagę zwraca też ogromna profesjonalna kuchenka na sześć palników brytyjskiej firmy Falcon. – Kiedy wszyscy ekscytowali się kuchniami indukcyjnymi, ja postanowiłam trzymać się tradycyjnej, gazowej, i nie żałuję! – mówi Karolina. – Dziś mnóstwo koleżanek mi jej zazdrości!
Przy okrągłym kuchennym stole ciężko jest pracować, dlatego Karolina zdecydowała się na drugi stół, który stoi w jadalni, również na prawo od wejścia do mieszkania. O tym stole długo marzyła – to projekt Jeana Prouvé z lat 40. (Vitra), a wokół niego stoją krzesła tego samego projektanta. – Przy tym stole pracuję, a moje córki rysują, malują, odrabiają lekcje. I chociaż teoretycznie pokój ten powinien być jadalnią, nazywamy go naszą pracownią – mówi.
Nad stołem wisi kolorowy wielkanocny pająk, który Karolina kupiła na świątecznej wystawie w Muzeum Etnografii. Odwiedza ją od lat, to też element rodzinnej tradycji.
Wazony i dwa stoły
Karolina skończyła ASP na wydziale Projektowania Ubioru, pracowała też jako stylistka, więc miłość do dobrego wzornictwa rosła w niej wraz z latami. Stare, klimatyczne wnętrza swojego mieszkania wypełniła eklektycznymi perełkami designu. Ma też słabość do ceramiki. – Jestem zbieraczką wazonów. Gdzie nie pojadę, zawsze znajdę jakiś wazon – śmieje się. – Dlatego każdy ma swoją historię. Moje dwa ostatnie nabytki przywiozłam z loppis, sklepu ze starociami w Kopenhadze, i Huty Szkła w Czechach. Na stole w naszej pracowni stoi z kolei wazon mojego przyjaciela Marcina Kuberny (Grôpk).
Wazony Malwiny Konopackiej Karolina kupuje od dawna – na pierwszy z nich długo odkładała pieniądze, nie było jej jeszcze na niego stać. Dziś stoi w jej biurze. A w mieszkaniu dwa kolejne – jeden z nich jest dla niej szczególnie wyjątkowy, bo został zaprojektowany specjalnie do wnętrza butiku Yope. Drugi z kolei ma tak odważne połączenie kolorów, że z miejsca się w nim zakochała.
Ikony designu i róż
Meble często kupuje na aukcjach. W ten sposób udało jej się upolować ikonę stylu lat 80., czyli stojący w pracowni czarny fotel Ekstrem projektu Terje Ekstrøma, czarną skórzaną kanapę Togo w salonie i kuchenny stół Petera Hvidta.
A duńska komoda z lat 60. w salonie i brązowy skórzany fotel stojący w pracowni to pierwsze designerskie skarby Karoliny. Fotel kupiła lata temu w sklepie ze starociami w Jeleniej Górze. – Nie wiedziałam nawet, co to jest. Po prostu mi się spodobał i musiałam go mieć. Dopiero później okazało się, że to niezwykle rzadko pojawiający się na rynku, poszukiwany przez kolekcjonerów Falcon Chair norweskiego projektanta Sigurda Ressella – mówi.
W salonie uwagę przykuwa francuska ikona stylu lat 70., kanapa Togo projektu Michela Ducaroya dla firmy Ligne Roset. – Uwielbiam ją, jest skórzana, więc bardzo praktyczna, jeśli ma się małe dzieci. Żałuję tylko, że stała się ostatnio tak modna. Staram się jednak otaczać rzeczami, które nie są oczywistym popularnym wyborem.
Najcenniejszym meblem w mieszkaniu Karoliny jest chyba stolik w salonie, zaprojektowany w 1928 r. dla firmy Cassina przez Charlotte Perriand, czołową projektantkę modernizmu. Ale żeby przełamać jego „powagę”, Karolina połączyła go z różowym dywanem ze sklepu przyjaciółki Anny Szczęsny (RugStories). – Kocham róż! – mówi.
Nad komodą w salonie wiszą zasłony, a za nimi jest tylko biała ściana, na której rodzina Karoliny wyświetla filmy. Lampy – podłogowa i stojąca na komodzie – to model Moragas, zaprojektowany w 1957 r. przez katalońskiego architekta Antoniego de Moragasa Gallissy dla firmy Santa & Cole.
Szklane rozsuwane drzwi między salonem a pracownią to pomysł Karoliny – efekt jej podróży do Japonii.
Jednorożec, Tygrys i Córka rolnika
W pracowni ważną rolę odgrywa regał zaprojektowany przez Katarzynę Baumiller, która projektowała wnętrza mieszkania Karoliny. – Ten regał to w zasadzie fragment bryły mieszkania – mówi. – Jest dwustronny, dostępny z pokoju dziecięcego i pracowni, dzieli przestrzeń, ale też w jakimś sensie łączy.
Na ścianach wiszą obrazy i zdjęcia. Każde ma swoją historię. Portret Pawła i Karoliny w ciąży z 11-letnią dziś Franką, zdjęcie z serii „Imago” i „Bogini” – to dzieła przyjaciółki Karoliny, fotografki Zuzy Krajewskiej. – Mój przyjaciel Michał Suchora prowadzi galerię BWA Warszawa, w której kupuję sztukę. Mam do niego stuprocentowe zaufanie – mówi Karolina.
Michał Suchora jest kuratorem Zuzy Krajewskiej, Konrada Żukowskiego („Jednorożec” w pracowni) i Ewy Ciepielewskiej („Tygrys” w pracowni). Z jego galerii pochodzą też wiszące w salonie obrazy Małgorzaty Mycek – „Sweet Home” i „Córka rolnika”. – Te dwa obrazy są mi szczególnie bliskie, bo czuję z Mycek wspólnotę doświadczenia – mówi Karolina. – Ona też wychowała się na wsi, jest córką rolnika. W sztuce przełamuje sielankową wizję wsi, pokazuje ją taką, jaką jest dziś naprawdę. Mam wrażenie, że w jej obrazach mogę odnaleźć własną historię – ja też wyrwałam się z tego świata, żeby sama decydować o tym, kim jestem, z kim żyję, jak wyglądam. Jej sztuka to dla mnie manifest wolności.
Chociaż na zdjęciach mieszkanie Karoliny wydaje się pełne porządku i harmonii, to na co dzień wygląda zupełnie inaczej. – Kiedy moje córki zobaczyły przygotowania do sesji dla „Vogue’a”, powiedziały tylko: Mamo, ale ten dom to jakiś nie nasz, dlaczego on tak dziwnie wygląda?! I to prawda! Zazwyczaj dużo więcej tu życia – panuje chaos, bałagan i pełna wolność – mówi Karolina. – Wszędzie walają się kredki, farby, na stole w kuchni zawsze jakieś resztki jedzenia. Bo design jest po to, żeby w nim normalnie żyć.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.