Miała 14 lat, gdy po raz pierwszy sięgnęła po alkohol. Piła, żeby zagłuszyć poczucie, że jest niewystarczająco dobra. Kiedy Mika Urbaniak, wokalistka i córka ikon jazzu Urszuli Dudziak i Michała Urbaniaka, odbyła terapię odwykową, zdiagnozowano u niej chorobę afektywną dwubiegunową. Dziś opowiada o swoich przeżyciach, żeby dać innym nadzieję na zmianę. – Jak papuga powtarzam ludziom, żeby nie wstydzili się swoich uczuć, mówili o nich na głos i prosili o pomoc – mówi Mika Urbaniak.
Pamiętam nasze pierwsze spotkanie. Był rok 1998, miałaś 18 lat i przyleciałaś do Polski z Nowego Jorku, gdzie się wychowałaś. Zrobiłaś na mnie wtedy ogromne wrażenie. Śpiewałaś hipnotyzującym głosem, nosiłaś dresy, nie malowałaś się i miałaś ten słynny amerykański luz.
Niesamowite, że taką mnie pamiętasz, ale prawda o mnie z tamtych czasów jest trochę inna. W oczach innych byłam wyluzowaną Miką, a tak naprawdę byłam bardzo zagubiona, nie wiedziałam, kim jestem i czego chcę od życia. Być może było we mnie trochę tego amerykańskiego luzu, ale przede wszystkim miałam mnóstwo kompleksów i problemów. Największy – z alkoholem.
Kiedy pojawił się w twoim życiu?
Bardzo wcześnie. Pierwszy raz upiłam się, gdy miałam 14 lat, na imprezie w Central Parku. Od poniedziałku do piątku uczyłam się w katolickiej szkole, w każdy weekend imprezowałam razem z moją starszą siostrą Kasią i jej znajomymi. Oni się upijali, więc ja też. Zależało mi, żeby mnie lubili i akceptowali, bo bardzo chciałam być częścią jakiejś społeczności. W szkole nie mogłam na to liczyć. Tam wytykano mnie palcami tylko dlatego, że moi rodzice są Polakami.
Rodzice widzieli, co przeżywasz?
Chyba nie. Jak wiele nastolatek, ukrywałam, że piję. Mama bardzo przejmowała się, gdy nie wracałyśmy z Kasią o umówionej godzinie, ale była całkowicie bezradna, bo żadna z nas jej nie słuchała.
Wiem, że mamie nie było łatwo, bo sama w tamtym czasie walczyła o przetrwanie. Straciła miłość swojego życia, Jerzego Kosińskiego. Żeby zarobić na życie, wyjeżdżała w trasy i czasem nie było jej w domu tygodniami. A kiedy sama próbujesz nie utonąć, wszystko inne schodzi na drugi plan. Kiedy przyjechałam do Polski, piłam dalej. Zajęta pracą mama nie była w stanie mnie upilnować.
Co ci dawał alkohol?
Siłę, odwagę i wolność od kompleksów. Tylko alkohol sprawiał, że czułam się dobrze w swojej skórze. Gdy się napiłam, byłam taka, jaką chciałam być w marzeniach. Jakbym wkładała kostium i miała supermoc.
„Zawsze byłam nie taka, nie dość dobra, nie dość ładna, nie dość mądra. Byłam pewna, że nie zasługuję na dobre życie. Inni tak, ja nie” – to słowa z twojej książki.
Wiele czynników złożyło się na to, w jaki sposób myślałam o sobie. Jednym z nich na pewno był rozwód rodziców i to, że ich problemy stały się dla mnie ważniejsze od tego, z czym mierzyłam się poza tym, jako nastolatka. W naszej rodzinie nie rozmawiało się o uczuciach. Nikt mnie nie pytał, co się dzieje w szkole. Moje problemy były niewidzialne, a ja czułam się samotna. Pamiętam, że w tamtym czasie napisałam w pamiętniku: „Szkoda, że nie mam z kim pogadać”. Mimo wszystko czułam ogromną miłość moich bliskich. Może tylko zabrakło ich uważności.
Alkohol był obecny w twoim życiu przez lata. Decyzję, że musisz zmienić swoje życie, podjęłaś pod wpływem impulsu czy to był proces?
Powiedziałabym, że to był mocny kop. Któregoś dnia na imprezie wypiłam tyle, że urwał mi się film. Nie wiem, co się ze mną wtedy działo, nie pamiętam niczego z tamtej nocy. Znaleziono mnie pod szpitalem – do dziś nie wiem, kto mnie tam przywiózł. Nie miałam przy sobie nic, nawet ubrań. Byłam cała w siniakach, miałam na ciele rany, na głowie guz, a we krwi taką dawkę alkoholu, że nie powinnam żyć. Tak naprawdę zostałam zmuszona do podjęcia leczenia. Gdy leżałam w szpitalu, mama postawiła mi ultimatum – albo idę na odwyk, albo wyprowadzam się z jej domu. Znalazła terapeutę uzależnień i on jej powiedział, że to będzie najlepsze wyjście. Poszłam więc na odwyk dla niej. Później codziennie chodziłam na spotkaniach AA. Gdy zobaczyłam, że jest wokół mnie więcej osób z problemem alkoholowym, poczułam się pewniej. Zaczęłam walczyć o siebie dla samej siebie. Ale kiedy wróciłam po odwyku do domu, popłakałam się ze strachu.
Czego się bałaś?
Funkcjonowania bez alkoholu i tego, czy dam sobie radę. Na odwyku nieraz słyszałam, że jeśli się z tym nie uporam, zapiję się na śmierć.
Rok po odwyku zdiagnozowano u ciebie chorobę afektywną dwubiegunową. Jak przyjęłaś diagnozę?
Byłam zrozpaczona, wystraszona i bezradna. Wcześniej uważałam, że jestem depresyjną osobą, która nie radzi sobie w życiu. Obwiniałam się o to, że jestem słaba, ale uważałam, że taki po prostu mam charakter. Kiedy usłyszałam diagnozę, z jednej strony czułam ulgę, że jest wreszcie odpowiedź na stany depresyjne i maniakalne, z którymi zmagałam się od 19. roku życia. Z drugiej strony nie docierało do mnie, że jestem chora psychicznie. Bardzo długo nie potrafiłam tego zaakceptować. Nie chciałam pójść do specjalisty. Byłam przeciwna leczeniu farmakologicznemu. Dziś uważam, że i terapii, i leków potrzebowałam już jako nastolatka.
Myślisz, że gdybyś zaczęła leczyć się wcześniej, twoje życie wyglądałoby teraz inaczej?
Staram się myśleć pozytywnie. Miewam jednak gorsze dni i wtedy nachodzą mnie myśli, że gdybym poprosiła o profesjonalną pomoc wcześniej, oszczędziłabym sobie wiele cierpienia. Przez chorobę straciłam bardzo dużo czasu, który mogłam poświecić śpiewaniu. Może mogłam wydać więcej płyt? Zagrać więcej koncertów? A może właśnie tak miało być, jak się stało.
Kto przez te wszystkie lata był dla ciebie największym wsparciem?
Cała rodzina próbowała mi pomóc. Moja siostra Kasia codziennie dzwoniła z Nowego Jorku, wysyłała mi książki, a kiedy przylatywała do Polski, dużo rozmawiałyśmy na różne tematy. Mama szukała różnych metod leczenia. Gdy trafiałam na nieodpowiedniego lekarza, to ona mnie mobilizowała, żeby się nie poddawać i szukać pomocy u następnego. Była niesamowitym motorem. Moja matka i mój partner Victor nigdy się nie poddali. Mogę sobie wyobrazić, co przeżywali, patrząc, jak cierpię, i wiedząc, że nie potrafią mi pomóc. O tym, co przeżyli, mogłaby powstać oddzielna książka.
To prawda, że zanim Victor pojawił się w twoim życiu, wymyśliłaś go sobie?
Tak, pisałam na kartkach prośby do aniołów i wkładałam je do specjalnego pudełka. Prosiłam, żeby zesłały mi świetnego faceta, który będzie mnie kochał. To, że Victor pojawił się w moim życiu, było cudem. Drugim cudem jest to, że nigdy z nas nie zrezygnował. Jest ze mną, choć mógł uciec już dawno temu, bo to, co razem przeżyliśmy, na pewno nie było łatwe. Jego mama żyła z chorobą dwubiegunową, ale nigdy się nie leczyła. Być może postanowił ratować mnie, bo nie zdołał uratować mamy? A może widział, że jego pomoc ma sens? Victor jest moim aniołem stróżem. Jest wszystkim, co najlepsze w moim życiu.
Mówi się, że na Manhattanie, gdzie się wychowałaś, każdy ma swojego terapeutę. W Polsce osoby chorujące na depresję, chorujące psychicznie lub zmagające się z problemem alkoholowym wciąż są stygmatyzowane. Czy opowiedzenie publicznie swojej historii było dla ciebie trudne?
Publiczne mówienie o chorobie jest trudne, ale trudniejsze było przyznanie się przed samą sobą. I choroba psychiczna, i choroba alkoholowa to trudne tematy, do których nie chce się wracać. Postanowiłam o nich mówić, bo chciałabym, żeby moja historia nie poszła na marne. W chorobach psychicznych i w depresji najbardziej niebezpieczne są myśli samobójcze. Chciałabym, żeby chorujący nie tracili nadziei i uwierzyli, że można im pomóc. Jak papuga powtarzam ludziom, żeby nie wstydzili się swoich uczuć, mówili o nich na głos i prosili o pomoc. Będę o tym mówić do końca życia, bo uważam to za mój obowiązek. Jeśli będę tą kropelką w oceanie, który przyczyni się do tego, że choć jedna osoba podejmie leczenie, będę szczęśliwa.
W książce napisałaś, że kiedyś chciałaś dążyć do czegoś wielkiego. Co jest twoim celem dzisiaj?
Maluję obrazy, tworzę muzykę – w tym roku ukaże się moja nowa płyta, na której śpiewam o tym, co przeżyłam. Pracuję też nad podcastem dla młodych ludzi, którzy czują się samotni i chcą, żeby ktoś im dał szansę opowiedzenia o swoich problemach. Piszą do mnie nastolatki, które czują presję, żeby mieć w szkole same piątki, żeby dostać się na dobre studiach, a potem mieć dobrą pracę. Pogoń za sukcesem jest toksyczna. Kiedyś, rzeczywiście, sama stawiałam sobie poprzeczkę bardzo, bardzo wysoko i to mnie przytłaczało. Presja odniesienia wielkiego sukcesu, którym udowodniłabym, że dorównuję moim rodzicom, na pewno przyczyniła się do problemów w moim życiu. Wydawało mi się, że będę szczęśliwa, kiedy będę taka elokwentna jak moja siostra i kiedy osiągnę tyle, co moi rodzice. Byłam sfrustrowana, że nie jestem tak dobra jak oni. Dziś wiem, że nie muszę być jak inni. Wystarczy, że będę sobą.
Nakładem wydawnictwa Znak Literanova ukazała się książka „Będzie lepiej. Mika Urbaniak szczerze o uzależnieniu, chorobie i miłości”, rozmowa Magdaleny Adaszewskiej z Miką Urbaniak.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.