Znaleziono 0 artykułów
26.02.2022

Mikołaj Golachowski: Na widok Antarktyki ludzie płaczą

Fot. Mikołaj Golachowski

Łzy na widok Antarktyki wyciska wzruszenie, na szczęście. I oby tak zostało, bo konsekwencje zmian klimatycznych dotykają także ten szczególny obszar. O nich i o życiu na stacji badawczej rozmawiamy z doktorem nauk przyrodniczych Mikołajem Golachowskim, biologiem, od 20 lat przewodnikiem turystycznym w Antarktyce i uczestnikiem czterech wypraw na Polską Stację Antarktyczną im. Henryka Arctowskiego, którą założono dokładnie 45 lat temu.

Do Antarktyki Mikołaj Golachowski przypłynął czochrać słonie morskie. Dosłownie. – Szczoteczką do czesania kotów zamocowaną na kiju pobierałem do badań ich próby DNA – mówi biolog. – Na początku takie małe, niedawno urodzone słoniki morskie były zaniepokojone, ale gdy zorientowały się, że to nie tylko nie robi im nic złego, ale wręcz przeciwnie, jest całkiem przyjemne, już się odwracały i pokazywały, gdzie jeszcze podrapać – opowiada. 

Swoje badania prowadził jako uczestnik 27. wyprawy na Polską Stację Antarktyczną im. Henryka Arctowskiego. Był 2002 rok. – Wymyśliłem sobie, że pojadę na rok na Antarktydę. Przemyśleć swoje sprawy i zastanowić się, co dalej. Właśnie kończyłem jakiś etap w swoim życiu, robiłem doktorat i wiedziałem już, że później nie zostanę na uniwersytecie. Antarktyda miała być taką jednorazową przygodą.

Polska Stacja Antarktyczna im. Henryka Arctowskiego jest jak ambasada Polski w Antarktyce

Kierowana przez Instytut Biochemii i Biofizyki PAN polska całoroczna stacja naukowo-badawcza, popularnie zwana Arctowskim, jest położona na Wyspie Króla Jerzego w archipelagu Szetlandów Południowych, 120 km od brzegów Antarktydy i 14 tysięcy kilometrów od Polski. Jej dokładną lokalizację wybrał Stanisław Rakusa-Suszczewski, kierownik wyprawy założycielskiej – tak, by było to „miejsce jako najbardziej odpowiednie dla przyszłych naszych badań ekologicznych, najbardziej kompleksowych” – jak opowiadał w Polskim Radiu. Na początku 1977 roku dwoma statkami na wyspę przypłynęły materiały budowlane, blacha, domy, amfibie, kutry, spychacze i dźwigi. W ciągu 57 dni, pracując po 18 godzin na dobę, 75-osobowa ekipa postawiła stację, która, otwarta 26 lutego 1977 roku, służy badaczom do dziś. Obecnie to 14 budynków, a naukowcy prowadzą badania z takich dziedzin jak m.in. oceanografia, geologia, meteorologia czy klimatologia.

Kiedy powstawał główny budynek, tzw. samolot, usytuowano go kilkanaście metrów od brzegu morza. Dziś, w wyniku podnoszącego się poziomu oceanów, to już zaledwie metr. Trudne warunki atmosferyczne nie pozostały też bez wpływu na stan stacji, dlatego kilka lat temu podjęto decyzję o budowie nowego Arctowskiego. Jego projekt przygotowała w 2015 roku pracownia Kuryłowicz & Associates: ma mieć układ trójdzielny, a rzut budynku ma przypominać trójramienną gwiazdę. Oddanie stacji planowane jest na 2024 rok. Pod koniec 2021 roku, jak ponad 40 lat wcześniej, dwa statki wypłynęły w 40-dniowy rejs z Gdyni na Wyspę Króla Jerzego. Na pokładzie znalazło się, bagatela, 500 ton ładunku.

Kuryłowicz & Associates

Życie na Arctowskim: Właściwie o nic nie trzeba się martwić

Życiem na stacji rządzi rutyna. – O 8 rano jest śniadanie, w zimie często przesuwane na 9, na którym trzeba się stawić, bo wszyscy muszą wiedzieć, że żyjesz, ustala się też wtedy plan dnia. Obowiązkowy jest również obiad, a kolacja – już nie. Między posiłkami jest czas na pracę: część osób rozchodzi się do warsztatów i do laboratoriów, inni wychodzą w teren. Ci akurat zimą mają więcej czasu wolnego, bo trudno jest badać skały, kiedy są pod kilkumetrową warstwą śniegu – opowiada biolog.

Grupa zimująca na stacji, czyli ta, która przyjeżdża na Arctowskiego na cały rok, liczy od 8 do 10 osób. Więcej jest latem – wtedy na stacji może być nawet do około 40 polarników. Kiedy nie ma się ochoty na integrację, rozwiązaniem jest świetnie wyposażona biblioteka, na stacji jest też internet. – Na Antarktydzie powstaje bardzo dużo wierszy i obrazów. Sporo ludzi odkrywa w sobie różne talenty, czasem niespodziewane, i część z nich być może lepiej żeby pozostała nieodkryta – śmieje się Golachowski. – Oczywiście dużo ludzi bardzo przeżywa samotność, oddalenie od bliskich. Pod wieloma względami jest tam jednak dużo łatwiej niż gdzie indziej, dlatego że mamy zapewniony wikt i opierunek, właściwie o nic się nie musimy martwić. Polityka może się dziać gdzieś na świecie, a nas to nie dotyczy w żaden sposób.

Internet na stacji założono w 2008 roku. Wcześniej komunikacja ze światem odbywała się tylko za pomocą telefonu satelitarnego. – Mogliśmy korzystać z niego bez ograniczeń. Przydział wynosił dziewięć minut miesięcznie, a za wszystko, co ponad to, trzeba było zapłacić, i to dosyć drogo, bo półtora dolara za minutę. Ponieważ moja ostatnia wyprawa na Arctowskim kończyła się na 10 dni przed zainstalowaniem internetu, jestem ostatnim polskim polarnikiem, którego rachunek telefoniczny był wyższy od pensji – opowiada biolog. 

Fot. Getty Images

Golachowski cztery razy brał udział w wyprawach. – Moja pierwsza wyprawa, całoroczna, miała numer 27., potem wróciłem do Antarktyki z 30. i 31. na lato oraz z 32. znów na cały rok – mówi. Takich powracających osób jak on jest więcej. – Wydaje mi się, że nawet więcej niż tych, którzy kończą przygodę z Arctowskim po jednym wyjeździe. Antarktyka silnie uzależnia – przyznaje. Sam wraca tam co roku już od 20 lat. Odkąd ma córkę – na dwa miesiące, wcześniej nawet na trzy, cztery. – Kiedy jestem tam, tęsknię za córką, a jak jestem tu, tęsknię za Antarktyką. W pewnym stopniu myślami cały czas tam jestem – mówi.

Antarktyka: Najpiękniejsze miejsce na Ziemi

– Wyprawa jest fantastycznym doświadczeniem, dzięki któremu można się bardzo dużo o sobie dowiedzieć, jednak jeżeli chodzi o miejsca, to poznaje się je dokładnie, ale tylko jedno. Poza tym mam taką osobowość, że lepiej się czuję jako nauczyciel niż jako naukowiec, wolę wiedzę poszerzać, niż pogłębiać. Do tego uwielbiam pracować w terenie i opowiadać (mówiłem już o rachunku telefonicznym?), więc zostałem przewodnikiem i pływam z wycieczkami po Antarktyce na statkach turystycznych – wyjaśnia Golachowski. 

Fot. Getty Images

Choć przyjeżdża tam od tak dawna, Antarktyka wciąż robi na nim wrażenie. Na przykład pingwiny. – Przez te lata widziałem ich z bardzo bliska dosłownie miliony, ale za każdym razem, kiedy jakiegoś zobaczę, muszę się uśmiechnąć – mówi. Wzruszają też krajobrazy. – Przy Półwyspie Antarktycznym to wystające prosto z morza, bardzo strzeliste góry, pokryte lodowcami. Wszystko tam wygląda jak jedna wielka pocztówka. Falklandy są z kolei dosyć płaskie, tam jest klimat właściwie umiarkowany. No i Georgia Południowa, która zdaniem wielu ludzi jest najpiękniejszym miejscem na Ziemi. Są góry, ale jest też dosyć zielono, są gigantyczne kolonie, czy to słoni morskich, czy to uchatek, czy pingwinów królewskich. Georgia Południowa to wręcz przesycenie zmysłów. Za każdym razem, kiedy tam jestem, później przynajmniej jeden dzień muszę to przetrawić, tak jest oszałamiająca – opowiada. – Turyści też płaczą tam co chwilę – dodaje ze śmiechem, by uniknąć patosu.

Badania w Antarktyce dają wyraźne dowody zmian klimatycznych

– Czy widzę wpływ zmian klimatycznych na Antarktykę? Nie da się nie zauważyć, że czoło lodowca, który obserwuję od 20 lat, cofnęło się w tym czasie o jakieś półtora kilometra. Jednak jako nawet były naukowiec muszę zaznaczyć, że cokolwiek widzę, o niczym nie świadczy. To obserwacja wyłącznie anegdotyczna. Dowody na zmiany klimatu mamy z innych źródeł – z bardzo konkretnych, trwających po kilkadziesiąt lat badań temperatury i lodowców. Potrafimy wiercić otwory w lodzie i analizować atmosferę sprzed dziesiątek czy setek tysięcy lat.

Golachowski opowiada, że od paru lat naukowcy obserwują na Antarktydzie inwazję krabów królewskich z Patagonii. Wody Antarktyki były dla nich dotychczas za zimne, natomiast od siedmiu, ośmiu lat temperatura na tyle się podniosła, że kraby królewskie pojawiły się na szelfie antarktycznym i zjadają wszystko, co tam żyje. – Nie wiadomo dokładnie, jaki to będzie miało wpływ, ale raczej zły niż dobry – nie pozostawia złudzeń ekolog.

Fot. Getty Images

– Mamy też systematyczne badania populacji pingwinów i widzimy, że niektóre gatunki zmniejszają liczebność, a inne przeciwnie – zwiększają – opowiada Golachowski. W Antarktyce są trzy dominujące gatunki pingwinów: pingwiny białookie, zwane pingwinami Adeli, pingwiny maskowe i pingwiny białobrewe. Jak tłumaczy biolog, białookie i maskowe potrzebują dużo lodu, ponieważ kryl, skorupiak, który stanowi ich podstawowe pożywienie, pod nim zimuje. Ich populacje w okolicy Półwyspu Antarktycznego w ciągu tych 20 lat systematycznie spadają. 

Przyczyn tego jest kilka: w związku ze zmianami klimatu robi się cieplej i w okolicach Półwyspu Antarktycznego coraz częściej pada deszcz. – Wcześniej to była rzadkość, zimą nie padało wcale, a latem może raz albo dwa. Teraz w lecie deszcz pada przynajmniej równie często, co śnieg. A pisklaki pingwinów mają puch, który jest bardzo dobry, jeśli chodzi o ochronę przed śniegiem, ale nie jest wodoszczelny, więc zwierzęta marzną i umierają z wychłodzenia – wyjaśnia biolog.

Druga kwestia to fakt, że, jak mówi Golachowski, prawdopodobnie kryla jest coraz mniej. – Kryl potrzebuje lodu, a i reaguje na wzrost kwasowości oceanów, co zaburza ich rozmnażanie. Jest to związane z działalnością człowieka i emisją dwutlenku węgla. Wszyscy wiemy o efekcie cieplarnianym, ale drugim problemem z nim związanym jest właśnie wzrost kwasowości oceanów. A na Antarktydzie wszyscy są od kryla zależni: albo go jedzą, albo zjadają kogoś, kto go je – tłumaczy. Łatwo sobie wyobrazić, co się stanie, jeśli kryla zabraknie. – Dlatego jeśli mogę mieć apel: proszę, nie kupujcie żadnych produktów z kryla, suplementów diety – mówi Golachowski. – Zwierzęta na Antarktydzie potrzebują go dużo bardziej niż my.

Katarzyna Rycko
  1. Styl życia
  2. Społeczeństwo
  3. Mikołaj Golachowski: Na widok Antarktyki ludzie płaczą
Proszę czekać..
Zamknij