Nie trzeba szukać pretekstu, żeby wybrać się do Krakowa. Jednak do listy powodów, dla których warto odwiedzić to miasto, z pewnością należy dopisać restauracje i bary, do których chce się wracać. Małgosia Minta wybrała dla nas najciekawsze z nich. I radzi, żeby wizytę pod Wawelem zacząć od kawy oraz szakszuki z miseczką domowych pikli, a zwieńczyć ją baskijską ucztą i biodynamicznym winem.
Kawa. To pierwsze, czego potrzebujesz w Krakowie. Na szczęście, w stolicy Małopolski dobra kawa jest pierwszą rzeczą, która czeka na przyjezdnych, opuszczających dworzec – jeśli nie liczyć straganików z obwarzankami, nierozerwalnie wpisanych w krajobraz miasta.
Wesoła Cafe (Rakowicka 17) to jedna z najlepszych kawiarni w Krakowie. Swoim gościom proponuje ziarna wypalane w butikowych palarniach oraz alternatywne metody parzenia kawy – czyli wszystko, czego potrzebuje współczesny kawosz. Można się rozsiąść z laptopem lub gazetą przy jednym ze stolików wtulonych w ceglany mur, można przystanąć przy szerokim parapecie na szybką czarną. Zgodnie z dewizą zdobiącą jedną ze ścian – lepiej pić kawę niż nie. A tu napijecie się tej dobrej.
Po dawce kofeiny spokojnie można ruszyć w miasto. I choć stereotypowo Kraków jest miastem, gdzie życie zaczyna się dopiero w okolicach południa, stolica Małopolski nie pozostawia rannych ptaszków na lodzie. Przynajmniej nie robi tak Ranny Ptaszek (Augustiańska 5). Działająca niespełna rok śniadaniownia to dzieło matki i córki, które – bo inaczej chyba byłoby to niemożliwe – lubią rano dobrze zjeść. Miejsca tu raptem na dwa stoliki i kilka wysokich hokerów, ustawionych pod wysokim parapetem okna. Do tego: kolory, które urzekłyby Wesa Andersona, stemplowany dekor na ścianie, rząd kubków na haczykach, porcelanowe ptaszki podarowane przez gości na ladzie baru. Jest kameralnie, ale nie duszno, a eklektyczna zbieranina detali (nie wiem, czy chętniej zabrałabym stad umywalkę, czy żyrandol) tworzy przyjemną dla oka całość, tak inną od „hipsetryzujących” wnętrz z kserokopiarki. I podobnie jest z jedzeniem.
Menu to studium przypadku jajka – może być podane w szakszuce na słodkich pomidorach podbitych kuminem, posadzone obok duszonej ciecierzycy i węgierskiej kiełbaski, może być ukryte w kanapce sabih z bakłażanem, tahiną i bogatą salsą z pikli i mango albo też zaserwowane na sznytce „Kocham poniedziałki” z hummusem i szpinakiem. Dla tych, co wolą dużo i zdrowo – miski dobroci (np. z kolorowym ryżem, cynamonowa dynią, pestkami i czerwona kapustą z rodzynkami i sosem z tahiny). Ale jeśli mam coś radzić, pójdźcie w sabih i w szakszukę, smutni nie wyjdziecie.
Drugie, sprawdzone miejsce na śniadanie pod Wawelem mieści się nieopodal, kusząc przechodniów szeroką witryną, odsłaniającą poczynania pracujących w środku piekarzy. Massolit Bakery (Smoleńsk 17) to piekarnia, która wypączkowała ze starszej stażem księgarnio-kawiarni (Massolit Books, Felicjanek 4), popularnej wśród krakusów za sprawą wybornej selekcji anglojęzycznych publikacji i amerykańskiej prasy. Za to w ascetycznych, białych wnętrzach piekarni czeka na nas coś dla ciała, nie dla ducha – pieczone na miejscu, na nowojorską modłę, bajgle (nie należy mylić ich z obwarzankami!). Podawane są najprościej, z serkiem Philadelphia albo z hummusem, ale też klasycznie – z marynowanym łososiem i kaparami. W menu również pełne jabłek, zdobione falbanką paje, czekoladowe ciasta, nowojorskie serniki, chałki oraz żydowskie drobne ciasteczka.
Massolit niedawno otworzył swoją kolejną filię, Massolit Cooks (Józefa 25) na Kazimierzu (można wpaść tam na śniadanie, na lunch i dla cieszącego oko wnętrza, z charakterystycznym okrągłym oknem w jednej ze starzonych ścian). Nieopodal mieści się jedno z bardziej klimatycznych miejsc na przeczekanie, posiedzenia i spowolnienie – kawiarnia Cheder (Józefa 36). Nie pomylicie jej z żadną inną, bo zapach kardamonu łaskocze nos już po uchyleniu drzwi. Miejsce sprawia wrażenie istniejącego od zawsze, nie ma tu modnych mosiądzów, monster i tegorocznych pantonów. Jest kameralnie, bohemicznie, „kazimiersko” – dla złaknionych tego rodzaju Krakowa oraz starożydowskiej atmosfery. A kawa z kardamonem jest tu po prostu bardzo dobra.
Pora na konkret. I Karakter (Brzozowa 17). Nazwa jest adekwatna, bo to miejsce z osobowością, kręgosłupem i – dosłownie – mięsem. Założony przez twórców lubianego, czerpiącego silnie z klasycznej kuchni francuskiej Bistro Zazie lokal szybko zdobył grono wiernych fanów, którzy stracili głowy i serca dla podawanych tutaj prostych dań, zwłaszcza tych opartych na podrobach: ozorków jagnięcych z polentą barwioną sepią, szpiku z pieca, zupy krem z wędzonej słoniny i palonych ziemniaków, grasicy na maśle (podawanej np. z ravioli z groszkiem i grzybami), wreszcie tatara i steków. Spuścizną po starszym bracie jest funkcjonująca obok głównego menu karta potraw z muli (np. z fenkułem i pastisem albo zielonym curry), a całość uzupełnia karta win, w tym win naturalnych i biodynamicznych.
Jeśli szukacie miejsc, które są „jakieś”, to obowiązkowo musicie też odwiedzić Euskadi (Brodzińskiego 4). Opatrzone niepozornym szyldem, niewielkie – ale to, co robi tutejszy szef kuchni, jest warte przeprawy przez rzekę. Euskadi, zgodnie z nazwą, całe jest o kuchni Kraju Basków, którą reprezentuje feeria niewielkich, często zmieniających się w karcie dań. Najlepiej zamówić je en masse, a potem dzielić się nimi z towarzyszami konsumpcji przy butelce albarinho lub verdejo. Nawet najmniejsze czy najprostsze przekąski – papryczki z musem z bacalao i sosem z sepii, krewetki z niepodrabialną szynką serrano czy idealnie wysmażona, wciąż jedynie lekko ścięta w środku tortilla z ziemniakami – są wykonane z uwagą, z wysokiej jakości składników, np. z ryb i owoców morza ściąganych prosto z giełdy rybnej we Włoszech czy sezonowanych mięs. Do miejscowych hitów należy ośmiornica z ziemniakami (polpo de gallega) oraz – jakkolwiek banalnie to brzmi – sałatka z buraków z karmelizowanymi orzechami i serem pleśniowym, którą „robi” sprowadzany przez szefa kuchni ocet.
Podobnie jak Euskadi postawiło na kuchnię konkretnego regionu, tak w Krakowie przybywa miejsc, które wybierają wąską specjalizację. Należą do nich: działający od dawna Hummus Amamamusi (Meiselsa 4 ), z wyborem idealnie kręconych hummusów; Meat’n’Go (Dolnych Młynów 10 ), czyli bar „mięsny”, którego specjalnością są kanapki Reuben, z peklowanymi policzkami wołowymi czy pulled porkiem; Handelek – barek z kanapkami-sznytkami do zabrania na wynos; Ramen People (Dajwór 19) z krótką listą serwowanych ramenów (uwaga, miejsce jest mikroskopijne, raptem na 6-7 gości!); Ka Udon bar (Rakowicka 14), gdzie nie tylko zjecie przygotowane z miłością japońskie kluski oraz chrupkie tempury (całe menu jest wegetariańskie!), ale też napijecie się fajnych win. Poniekąd w kategorię wpisuje się też Zaczyn (Barska 4) – formalnie piekarnia, ale taka, w której zjecie też kanapki na firmowym chlebie, pieczonym na zakwasie (chleby szybko się wyprzedają, więc taka kanapka z tahiną i sycylijskimi pomarańczami albo z pastą z fasoli i rozmarynową oliwą będzie należytą nagrodą za wczesną pobudkę).
Dzień emocji i smaków zakończcie w Mercy Brown (Straszewskiego 28) lub Sababie (Szeroka 2), przy świetnych koktajlach, a jeśli wolicie wino – w Krako Slow Wines (Lipowa 6F) albo Żonglerce (Syrokomli 20). Zajmująca róg starej kamienicy Żonglerka (nazwa wzięła się od neonu, który kiedyś zdobił budynek) otwiera się rano (zamówcie tost z awokado i batatem oraz szklankę soku z granatów) i zamyka wieczorem (wtedy stosowniejsze będzie wino – a tutaj podawane są tylko wina naturalne – oraz deska polskich, rzemieślniczych serów z dodatkami). To jedno z tych miejsc, które chciałoby się schować do walizki i zabrać ze sobą do domu, tak, by mieć je zawsze pod bokiem. Ale chyba trzeba będzie po prostu do niego wracać.
Za pomoc w realizacji materiału dziękujemy hotelowi Puro Kraków.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.
Wczytaj więcej