Moda inspiruje się sztuką, a sztuką modą. Projektanci regularnie bywają w galeriach, a malarze tworzą dla marek. Te dwa światy nieustannie się przenikają. Kto na tym korzysta? Jaką wartość dodaną to wprowadza? Kogo promują domy mody?
W wyłapywaniu współczesnych artystów, którzy czują modę, mają ją w swoim DNA, prym wiedzie Kim Jones, dyrektor artystyczny Dior Homme i Fendi. Do współpracy na różnych etapach powstawania swoich kolekcji udało mu się namówić Amoako Boafo, Petera Doiga, Daniela Arshama, Raymonda Pettibon, Alexa Foxtona. Boafo, urodzony w Ghanie, wyedukowany w Wiedniu i Londynie, i Peter Doig, Szkot, który zapuścił korzenie w Trynidadzie, dali z siebie chyba najwięcej: gotowe prace przetłumaczyli na język swetrów i koszul, całym sylwetkom zaszczepili swój esprit, nasycili kolorystyką, w przypadku Boafo wakacyjną, jak drink z parasolką i kostkami lodu, u Doiga bliżej depresji. Nawet gdy Doig pokazuje młodego pływaka w kąpielówkach, które mogą być z kolekcji Thoma Browne’a, sięgają po pępek („Red Man”, 2017) zamiast podniecenia człowiek czuje chłód, jakby obserwowane ciało należało nie tylko do minionej epoki, ale w ogóle do innego wymiaru. W „Dwóch drzewach” z 2017 roku woda i rośliny dominują, opanowują całe tło, pierwszy plan dzielą na trzy prostokąty, a i tak nasze oczy skupiają się na trzech młodych mężczyznach: jeden w stroju hokeisty, w kasku i z kijem w ręku, drugi w spodniach Gucci i pewnie też nie najtańszym sweatshircie, trzeci w koszulce w romby jak te opatentowane przez Pringle, więc to może być dzianina. Co oni robią o tej porze dnia w tym miejscu? Dealerzy czy artyści? Dziewięćdziesiąt procent współczesnych malarzy pomaga sobie zdjęciami, zrobionymi samemu, znalezionymi w prywatnym archiwum, z gazet i magazynów mody.
Współczesne portrety ikon stylu same wyznaczają trendy w modzie
Sławnych ludzi, których portretuje Amerykanka Elizabeth Peyton zazwyczaj poznaje najpierw tylko na papierze, osobiście dopiero po wykonaniu swojej pracy lub wcale. Klasyczne pozowanie praktykują dziś naprawdę nieliczni, na pewno David Hockney, autor chyba najbardziej nielubianego wizerunku Harry’ego Stylesa. Koneserzy z TikToka i Insta uznali, że Harry’ego prędzej rozpoznaliby po kardiganie w paski, szerokich dżinsach i sznurze pereł na szyi, z namalowanej przez Hockneya twarzy idol przypomina starszego o 10 lat brata, brzydszego barat, chociaż podobno tak mówić o ludziach dziś już nie wolno. Nie chcę się sprzeczać, ale czy nie na tym właśnie polega portretowanie, na oglądaniu ludzi oczami innego człowieka, odkrywaniu w nich tego, co sami przegapiliśmy?
Na życzenie magazynu „T” Amoako Boafo odtworzył proces tworzenia obrazu pt. „Zielona torebka”, rok 2021. Zaczęło się od zdjęcia znajomej znajomych, Amoako odwzorował sylwetkę, włosy, wyraz twarz, bijącą z niej pewność siebie, dziewczyna panuje nad przestrzenią w swoim bezpośrednim sąsiedztwie, artysta lubi takich ludzi i to wrażenie. Pozmieniał natomiast kolory: bluza w punkcie wyjścia nie była lawendowa, torebka lazurowa, a ściana jadowicie różowa. Pomysł na ścianę podsunął Paul Smith, jego butik w Los Angeles jest przebojem Instagrama właśnie dlatego, że front architekt kazał zamalować ulubionym kolorem milenialsów. Tik Tok tym razem skowyczał ze szczęścia.
Projektantka Veronique Branquinho podjęła współpracę z malarzem Michaëlem Borremansem
Belgia jest na tyle małym krajem, że mieszkający w niej artyści wolą się zaprzyjaźnić oraz wyświadczać sobie nawzajem drobne przysługi. Gdy pod koniec 2003 roku Veronique Branquinho postanowiła ubierać także mężczyzn, do promocji zamiast modeli zaprosiła wszystkich znajomych, którzy wyglądają, czyli wszystkich. Wiedziała, że nie musi się krępować, kreatywni ludzie są zdolni do wszystkiego. Dla Veronique malarz Luc Tuymans spuścił spodnie do kostek, jego slipy są mocną białą plamą sesji opublikowanej w magazynie „A Magazine Curated by”, jednak więcej na znajomości z projektantką skorzystał Michaël Borremans, też malarz. W prezentowanej w paryskim hotelu Intercontinental kolekcji prét-â-porter na wiosnę 2004 roku po sekwencji bluzek i sukienek typu satynowa halka, czarnych, beżowych i popielatych, Branquinho pokazała 10 wariacji na temat krwistej czerwieni, w tym przepiękne spódnice, plisowane w połowie, w trzech czwartych i raz na 100 procent. Prawie takie same spódnice, tylko że w barwach mokrego betonu, wkrótce wypłynęły w całej serii obrazów Borremansa, pod nieowijającym niczego w bawełnę tytułem „The Skirt”. Na tym nie koniec, „Anioł” z 2013 roku i o rok młodszy „Chleb” też wyglądają jak z portfolio Branquinho, która wtedy akurat przechodziła kryzys, bardziej finansowy niż osobowości. Tak samo jak Richter Borremans lubi patrzeć na kobiece sylwetki od tyłu i jak Tuymans do malowania nie przebiera się, pracuje w wyjściowym garniturze, co ma wpływ na dyscyplinę pracy, zwłaszcza sposób prowadzenia pędzla. W 2010 roku rezydujący w Brugii malarz odkrył w sobie gen Velázqueza i przyjął zlecenie rodziny królewskiej z Brukseli na serię obrazów o tematyce rojalistycznej. Zachował się jak rasowy socjalista, zamiast mocodawców sportretował etatowych pracowników pałacu – kamerdynerów, lokajów, szambelanów – na co dzień paradujących w liberiach i mundurach, chociaż profesjonalizm w ich przypadku ocenia się po tym, jak bardzo człowieka nie widać.
Cały tekst znajdziecie w podwójnym, styczniowo-lutowym wydaniu magazynu „Vogue Polska”. Do kupienia w salonach prasowych i online z wygodną dostawą do domu.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.