Świat usłyszał o niej dzięki świetnie przyjętym horrorom. W filmie „Saint Maud” zagrała bogobojną pielęgniarkę, która musi się zmierzyć z siłami zła. A w przebojowym serialu Netfliksa „Drakula” wampirzycę mającą zdolność czytania w myślach tytułowego bohatera. Teraz Morfydd Clark zobaczymy w jednej z najgłośniejszych produkcji tego roku. We „Władcy Pierścieni: Pierścieniach Władzy” wciela się w wojowniczą elficę.
Rola w „Pierścieniach Władzy” to dla niej nietypowe aktorskie wyzwanie. Morfydd Clark musiała nie tylko wiarygodnie zagrać osobę różniącą się od niej pod względem charakteru i emocjonalności, lecz także przedstawicielkę innej rasy. Jej Galadriela jest przedstawicielką elfów, wywodzi się z królewskiego rodu plemienia Ñoldorów. Poznamy ją, gdy przemierza świat Śródziemia, chcąc pomścić śmierć swojego brata. Wymachuje mieczem, skacze z dużych wysokości, wspina się na groźnie wyglądające wzniesienia.
– Przygotowanie do roli było niezwykle wymagające – mówi na spotkaniu z dziennikarzami, w którym uczestniczyłem. – Musiałam się podszkolić w pływaniu, wspinaczce, władaniu bronią, żeby na każdym kroku nie było konieczności zastępowania mnie kaskaderami. Bardzo mi się ten trening przydał, bo wcielałam się w postać, która jest znacznie silniejsza niż ludzie. Dzięki opanowanym nowym umiejętnościom czułam się potężniejsza – opowiada.
O rolę walczyła długo. Casting był wymagający, przeciągał się. Najpierw musiała pokazać, co potrafi w Londynie. Potem zaproszono ją do kolejnego etapu, który odbywał się w Los Angeles. Czuła, że dobrze jej poszło, ale twórcy wciąż mieli wątpliwości. Poprosili, by pojechała do Norwegii, gdzie odegrała dwie sceny ze swoimi ekranowymi partnerami tak, że wreszcie udało jej się wszystkich do siebie przekonać.
Odczuwać postać pomógł jej także wymyślony przez J.R.R. Tolkiena język, którym posługują się elfy. – Pamiętam, jak mój ojciec czytał mi „Hobbita”, gdy byłam mała. Opowiadał, że wymyślając go, Tolkien bazował na języku walijskim, co powodowało, że czułam się bardzo dumna! – mówi aktorka, która urodziła się w Szwecji, ale w wieku dwóch lat jej rodzina zabrała ją do ojczystej Walii.
Na potrzeby zdjęć wymyślonego przez Tolkiena języka uczyli się tylko aktorzy, którzy grali elfów, co powodowało, że czuli się ze sobą bardziej związani jako grupa. Mieli swoje słówka, odzywki, żarty. Odróżniali się od reszty, co bardzo podobało się Juanowi Antonio Bayonie, reżyserowi pierwszych odcinków serialu. Dla Clark spotkanie z nim było stresujące. Filmy Hiszpana odegrały w jej życiu dużą rolę.
– Kiedy premierę miał „Sierociniec”, przeniosłam telewizor z salonu do mojego pokoju i zapraszałam do siebie przyjaciół, żeby zobaczyli go kolejny raz ze mną. Sama bałam się oglądać – śmieje się. – A teraz spotkanie z Juanem było wspaniałe. Ma nieposkromioną wyobraźnię i wielką ambicję, ale przy tym potrafi się wygłupiać, jest pogodny w pracy – dodaje. Ekipa wspomina, że reżyser na planie zjawiał się z wielkim bezprzewodowym głośnikiem, z którego w przerwie między ujęciami katował aktorów muzyką filmową.
Krytycy nazywają „Pierścienie Władzy” najbardziej feministyczną adaptacją Tolkiena
Przystępując do pracy, Bayon i Clark musieli odpowiedzieć sobie na pytanie, w jaki sposób odnieść się do postaci Galadrieli, którą w trylogiach „Władca Pierścieni” i „Hobbit” zagrała Cate Blanchett. Pytam Morfydd Clark, jak do tego podeszli. – Musiałam mieć w głowie jej rolę, ale nie mogłam budować na tej podstawie swojej postaci. Zamiast tego, wróciłam do książek Tolkiena. To na ich podstawie budowałam moją bohaterkę i odpowiadałam sobie na pytanie, co to znaczy żyć w Śródziemiu w czasie, w którym dzieje się akcja naszego serialu. Codziennie wieczorem odpalałam audiobook i zatapiałam się w tamtym świecie – odpowiada.
Trudność polegała na tym, że Clark nie gra młodej Galadrieli, tylko jej młodszą wersję niż ta w wykonaniu Blanchett. – Trudno było mi myśleć, że skoro ona ma tysiące lat, to może wykazywać się naiwnością – tłumaczy aktorka. – Pomyślałam natomiast, że powinna ją charakteryzować arogancja. To z niej biorą się potknięcia i pomyłki, które popełnia – dodaje. Efekt jest taki, że krytycy już nazywają „Pierścienie Władzy” najbardziej feministyczną adaptacją Tolkiena.
– W oryginalnej trylogii występują niesamowite kobiece postacie. U nas jest ich po prostu więcej. Ale to nie tak, że nagle wypełniamy Śródziemie kobietami w ponad 50 procentach. Balans jest zachowany – tłumaczy. I opowiada, jak w przeszłości zazdrościła swoim kolegom po fachu, że mogą zanurzać się w niesamowite światy wykreowane w filmach fantasy, gatunku, który nadal pozostaje silnie zmaskulinizowany.
– Też chciałam siodłać konia, brać broń w rękę i ruszać do boju. To świetna zabawa! Jestem wdzięczna, że twórcy „Pierścieni Władzy” pozwolili mi się o tym przekonać – mówi. O tym, co to znaczy grać w produkcji z tak dużym budżetem (to najdroższy serial w historii Amazona), przekonała się, gdy stanęła na planie pierwszego dnia, a dookoła niej plątały się tabuny ludzi, których imion nawet nie znała. Zapanowanie nad tym chaosem wydawało jej się niemożliwe. Każdy miał jakieś pytanie, nie był pewien, czy wszystko dobrze zrozumiał. Spodziewała się, że to ona stanie się oczkiem w głowie reżyserów, a okazało się, że wymaga się od niej profesjonalizmu.
Morfydd Clark: Charakteryzacja sprawiła, że czułam się, jakbym dostała nową twarz
Największym wyzwaniem okazało się zachowanie przez długi czas charakteryzacji, której nakładanie trwało nawet kilka godzin. Fryzjerki układały jej fryzurę, plastycy naklejali uszy, a makijażystki wybielały skórę. Na początku transformacja w elfkę była dla Clark fascynująca, do czasu gdy okazało się, że makijaż trzeba powtarzać kilkakrotnie w ciągu dnia.
– Najgorzej było, gdy kręciliśmy sceny, w jakich dużo się ruszam. Wystarczyło, że tylko trochę się spociłam i od razu musiałam wracać na poprawki. Ale kiedy wszystko było już gotowe i patrzyłam w lustro, czułam się, jakbym dostała nową twarz, drapałam moje nowe uszy, dotykałam ich. Niesamowite uczucie! – opowiada.
Pełna zaskoczeń dla Clark okazała się także praca z branżą filmową niewielkiego kraju. – Okazało się, że w Nowej Zelandii w środowisku filmowym wszyscy się znają. Gdy pojawiałam się w zespole makijażystów i mówiłam o kimś z ekipy kaskaderów, dokładnie wiedzieli, o kogo chodzi. Opowiadali o sobie nawzajem, żartowali. W krajach, w których produkcja liczy więcej osób, nie doświadcza się tak rodzinnej atmosfery. A to bardzo ważne, gdy jest się daleko od bliskich, od rodzinnego domu – opowiada.
Tęsknić nie miała jednak za bardzo kiedy. Gdy kręcili, praca trwała od rana do nocy. A gdy miała dzień wolny, korzystała z atrakcji, które oferuje Nowa Zelandia. – Surfowałam, opłynęłam przepiękną Wyspę Południową – wspomina. – Nadal trudno mi uwierzyć, że jestem szczęściarą, która dostała taką możliwość!
Serial „Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy” można oglądać na Amazon Prime Video
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.