Od połowy czerwca na Rynku Starego Miasta można oglądać nową wystawę stałą Muzeum Warszawy. Wyboru kilku tysięcy spośród ponad 300 tysięcy eksponatów dokonał zespół ekspertów pod kierownictwem dr Jarosława Trybusia. Kurator, varsavianista, historyk sztuki opowiada nam o aurze rzeczy, zadaniach muzeum i prawdziwej Warszawie.
W Muzeum przedmioty są blisko zwiedzającego. Obcuje się z nimi w intymnym dystansie. Można ich niemal dotknąć albo naprawdę musnąć dłonią, jak chociażby w Gabinecie Detali Architektonicznych.
To poczucie bliskości, to jedno z naszych założeń. Chciałbym, żeby wszystkie przedmioty na wystawie były na wyciągnięcie ręki. To niestety niemożliwe ze względów konserwatorskich i prawnych. Ale oddzielamy od zwiedzającego tylko te najdelikatniejsze przedmioty, reszta jest blisko.
Ze zbiorów Muzeum liczących ponad 300 tysięcy eksponatów wybrał pan ze swoim zespołem 7352. To subiektywna selekcja?
Rządzi tym wyborem subiektywna racjonalność zasadzająca się na wiedzy kuratorów, ale także na emocjach. Wybrać siedem tysięcy było trudno, ale znacznie więcej energii poświęciliśmy na wytypowanie trzech przedmiotów wiodących w każdym gabinecie. Prostym kluczem jest typowanie najcenniejszych albo najstarszych. Ale chciałem osiągnąć inny efekt, dlatego poprosiłem współkuratorów, żeby wskazali te przedmioty, które wynieśliby z pożaru. I nagle decyzja stała się prosta.
Najcenniejsze, najstarsze, największe – taką selekcję robią inne muzea. W Muzeum Warszawy często wygrywają przedmioty najdziwniejsze...
Wyjątkowe. W Muzeum nie ma rozpraszaczy w postaci zbędnych gadżetów, dlatego same przedmioty mają prowadzić zwiedzającego. Za tymi najważniejszymi stoją ludzie i ich historie, bo same rzeczy mają ograniczone możliwości obrony. Mają za to swój powab.
Benjaminowską aurę roztaczaną przez oryginał?
Tak, przedmioty nas przyciągają – skądś je znamy, są dziwne albo akurat pada na nie światło. Przyciągnięci zaczynamy wchodzić głębiej w świat rzeczy. Wszystkie przedmioty w Muzeum to oryginały, choć nie wszystkie są unikatowe. Co ciekawe, przedmioty masowo produkowane, np. chusta ze Światowego Festiwalu Młodzieży i Studentów z 1955 roku, pocztówki, naczynia, najtrudniej było odnaleźć, bo ludzie nie szanują tego, co powstaje w dużej ilości.
Warszawa z wystawy wydaje się być pozbawiona politycznego ciężaru. Próżno tu szukać patriotyzmu w wersji pop.
Wierzę, że spokój zwycięży. Nie chcemy w muzeum zachowywać się jak rozstająca się para, która pali wszystkie wspólne zdjęcia albo wycina małżonka z kadru. Dlatego niezależnie od poglądów politycznych pokazujemy portrety Dmowskiego i Bieruta. Należą do historii tego miasta. Odcisnęli na nim piętno. To nie znaczy, że ich wywyższamy. Muzeum nie jest kościołem. Powieszenie portretu nie oznacza, że traktujemy kogoś jak świętego.
W Muzeum Warszawa nie ukrywa swojej przeszłości?
Warszawa ma wiele płaszczyzn, wiele perspektyw, wiele historii. Muzeum to nie szkoła. Prowadzimy działalność edukacyjną, ale wystawy nie traktujemy jak podręcznika historii. Ostatnio te funkcje są mieszane, ale sądzę, że należy je twardo rozdzielać.
Urodził się pan w Bydgoszczy, a nie w Warszawie. Perspektywa przybysza pomogła panu stworzyć wystawę?
Wydaje mi się, że spojrzenie z zewnątrz może mieć walor twórczy.
Ale ta Warszawa, do której przeprowadził się pan kilkanaście lat temu, po studiach, już nie istnieje.
To miasto zmieniło się wprost niesamowicie. Piętnaście lat temu miasto było bez życia, infrastruktura była w słabym stanie, nie za wiele się tu działo. Dziś wszystko się zmieniło – gastronomia, jakość infrastruktury miejskiej, budownictwo. Warszawa wyprzedziła inne miasta o kilka długości.
Muzeum mieści się na Starym Mieście, gdzie warszawiacy raczej nie bywają.
To miejsce jest dla warszawiaków trudne. Czas to zmienić. Przywróćmy Stare Miasto warszawiakom. Ja już się do niego przekonałem.
Warszawiacy krytykują Stare Miasto za to, że nie jest „autentyczne”.
Gdyby było autentyczne, czyli nie zniszczone w czasie wojny i nie odbudowane po niej, nie byłoby naszym warszawskim Starym Miastem. Jego największą wartością jest właśnie to, że zostało odtworzone. Dodajmy, że wcześniej była to biedna dzielnica.
Lepiej wystrzegać się więc przed sentymentalizowania przeszłości?
Absolutnie! Stare Miasto w swoim pierwotnym kształcie było podobne do wielu innych starych miast w Polsce i Europie. Dopiero odbudowane zyskało unikatowy charakter. Pieczołowita rekonstrukcja zakładała także poprawki. Kolumna Zygmunta została przesunięta, zmieniły się proporcje niektórych budynków. Powojenne bryły są idealnie harmonijne. Nie mówiąc już o spektakularnym widoku, który zmienia się z każdym krokiem.
Czas porzucić mrzonki o tym, jakim światowym miastem była Warszawa przed wojną?
Myśli pani, że warszawiacy dalej tak o swoim mieście fantazjują? Tęskni się zazwyczaj za czasami dziadków. Tych, którzy dobrze pamiętają Warszawę przedwojenną, jest coraz mniej. Teraz cieplej myśli się o tej powojennej. Wzrasta też świadomość na temat tego, że rola Warszawy na mapie Europy przed wojną wcale nie była tak ważna. Ale najważniejszym czynnikiem jest zadowolenie z tego, jak jest teraz. W Warszawie nigdy nie było tak dobrze jak w 2018 roku. Rozkwitamy.
A jaka będzie przyszłość miasta?
Na wykładach mówię, że moderniści mieli wizję przyszłości. Na naszych oczach ta przyszłość przestała istnieć, bo brakuje nadziei, że przyszłość będzie lepsza od teraźniejszości. Zaczęliśmy się przyszłości bać.
Jakie przedmioty współczesne, z 2018 roku, mogłyby trafić do Muzeum?
Chcielibyśmy rozwijać Gabinet Ubiorów, wzbogacając go o projekty współczesnych warszawskich projektantów. Wzmocnienia wymaga też kolekcja opakowań firm warszawskich, ostatnio dołożyliśmy tam puszki piwa Królewskiego z rysunkami dzielnic Warszawy. W Hotelu Europejskim wznowiła działalność legendarna cukiernia Loursa, więc z pewnością trafi do nas pudełko stamtąd. Powiększamy kolekcje warszawskich sreber, galanterii patriotycznej, fotografii.
Właśnie, muzeum nie eksponuje jednej epoki ani jednej opcji politycznej, stara się zachować neutralność. Niewiele tu przedmiotów z powstania warszawskiego – kilka ubrań, zdjęcie wybuchu w Prudentialu...
Naprawdę chce pani wymieniać wszystkie przedmioty z powstania? Jest ich tu więcej niż na pierwszy rzut oka się wydaje. Ale jeśli pani ich nie dostrzega, to najlepszy dowód na to, że muzeum na każdego działa inaczej. Widzimy to, co wiemy. Kto skupi się na powstaniu, znajdzie je w każdym gabinecie. Mówiła pani, że podobał się pani Gabinet Detali Architektonicznych. A skąd one się wzięły? Ano stąd, że ktoś wysadził budynki w powietrze.
Prywatnie dla pana przedmioty też mają ogromne znaczenie?
Nie jestem bardzo przywiązany do przedmiotów. Ale wczuwając się w instytucję, definiuję jej powinności. Muzeum obowiązuje przyzwoitość wobec tych, którzy rzeczy zgromadzili, przechowywali, konserwowali. Nie mówiąc już o tym, że rzeczy warszawskie mają większą wagę niż w innych miejscach, bo cudem ocalały z wojennej pożogi.
W pana domu rodzinnym przywiązuje się wagę do rzeczy?
Tak, szczególnie do tych ocalałych z wojny. W domu rodziców jest wiele przedmiotów z historiami, mniej lub bardziej mglistymi.
Muzeum jest niejako przeniesieniem koncepcji kolekcji rodzinnej na skalę miasta. Ma pan swój ulubiony przedmiot w muzeum?
Wracam wciąż do klamki z syreną. Dość zwyczajnej, niezbyt ładnej. To przedmiot związany z powstaniem. Ocalił go od zniszczenia woźny, wynosząc go razem z fragmentem podłogi i jedenastoma łyżeczkami z Pałacu Jabłonowskich. Bo chciał, żeby coś przetrwało. Bo klamki dotykały ważne dłonie. Bo miał szacunek do przedmiotu. Klamka opowiada więc o przywiązaniu do herbu, przywiązaniu do autorytetu, przywiązaniu do przeszłości. Znaczenie ma to, kto przedmiot wytworzył, w czyjej był kolekcji, ale też to, kto przedmiot pokochał.
Przy całym nasyceniu przedmiotami jest to też muzeum o braku? Widzę to chociażby w Gabinecie Pocztówek, na których widnieją obiekty dawno już nieistniejące.
Brak i nieistnienie wielu miejsc, budynków to jeden z wyróżników Warszawy. Nasze kolekcje są również dziurawe. Jak dzieje tego miasta.
I to, czym miała być, a nigdy się nie stała.
Tak, i dlatego będziemy poszerzać Gabinet Rysunków Architektonicznych, w którym pokazujemy również plany niezrealizowanych budynków. Dodam, że tylko nasze Muzeum pokazuje rysunki architektoniczne w ramach wystawy stałej.
A jak to wysycenie przedmiotami ma się do współczesnego zmęczenia nadprodukcją, konsumpcji, niezdolności do utylizacji masowo produkowanych przedmiotów?
Z racji tego, że dziś przedmioty są powtarzalne, możliwe, że za kilkadziesiąt lat nic po nas nie pozostanie. Bo nikt nie będzie szanować rzeczy na tyle, żeby je zachować.
Jest pan dumny z muzeum?
Tak, poświęciłem mu już pięć lat. Było warto. Teraz przed nami kolejne wyzwanie – przekonać wszystkich warszawiaków i ich gości, żeby zechcieli wpaść na Stare Miasto i odwiedzić nasz skarbiec, czy jak kto woli lamus miasta – Muzeum Warszawy. Przechowujemy rzeczy, ale robimy to przecież dla ludzi.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.