Twórcy MISBHV, Natalia Maczek i Tomek Wirski zadebiutowali w Paryżu, pokazując nie tylko markę, ale również swoją wizję współczesnego świata.
Spotykamy się na tydzień przed paryskim pokazem MISBHV. Natalia Maczek i Tomek Wirski mieli przyjechać do Warszawy na jeden dzień, a na rozmowę ze mną przewidzieli godzinę. Szybko okazuje się jednak, że plany ulegają zmianie. Duet musi wracać do Krakowa, a mój czas kurczy się do 20 minut, które spędzamy w taksówce na lotnisko. Po drodze odbieramy jeszcze paczkę z prototypami torebek. Natalia i Tomek nie są spięci, raczej zmobilizowani. W takim trybie działają od miesięcy. Ich pierwszy pokaz w Paryżu będzie ukoronowaniem dekady w branży.
Kilka lat temu dokonali niemal niemożliwego, pokazując się na tygodniu mody w Nowym Jorku. Wydawałoby się – ziszczenie marzeń każdego projektanta. W końcu młoda polska marka dostała aprobatę branży. Ale to nie był ich port. Lepiej odnajdują się w Paryżu. Atmosfera miasta, dziedzictwo najstarszych domów mody i estetyka obecnych tu marek były dla nich prawdziwym wyzwaniem. Teraz uda im się stać częścią mikrokosmosu PFW.
Gdy pytam, czy od dawna planowali zdobycie Paryża, Tomek protestuje:
– To nie jest efekt wykalkulowanej strategii, lecz raczej przejaw postawy bliskiej nam od początku: podążamy za intuicją i marzeniami. Zaczynaliśmy, jak większość, od najprostszych produktów: T-shirtu i bluzy. Nigdy nie baliśmy się dużych marzeń i wyzwań, więc dziś jesteśmy gotowi produkować kilkadziesiąt modeli butów we Włoszech. Rozwinęliśmy pełne linie męskie i damskie, eksplorujemy najbardziej zaawansowane na świecie tkaniny techniczne i wreszcie, kilka lat później, czujemy, że mamy wystarczająco dużo do powiedzenia, by pokazać się w Paryżu. Gdzie będziemy za pół roku, tego sami jeszcze nie wiemy.
Wbrew zapewnieniom Tomka, kolejne kroki duetu układają się w przemyślaną strategię. Po Nowym Jorku wrócili do Warszawy. Ostatnią kolekcję – „Polish Jazz” – w której czerpali z mody lat 60., polskiej szkoły plakatu czy muzyki Komedy, pokazali z rozmachem w Pałacu Kultury i Nauki. Był to – co zresztą często podkreślają w wywiadach ‒ hołd złożony polskiej publiczności. Bez niej nic by się dla marki nie wydarzyło. To zaznaczenie swojej tożsamości, która we współczesnej branży jest na wagę złota, bo daje wiarygodność. Taki pokaz to także test zdolności organizacyjnych ‒ próba generalna przed wielką premierą.
„Midnight Cowboy”, bo tak zatytułowali paryską kolekcję, uruchamia skojarzenia z filmem albo imprezowym kostiumem przewijającym się przez dekady. Kowbojska koszula, buty kowbojki, pasek z dużą klamrą – te motywy przełamane są charakterystycznym już dla marki activewearem. Obok beżowej szachownicy z logo MISBHV pojawiły się fluorescencyjne zielenie i fiolety, które zawsze łączone są z czernią.
Wprawne oko odnajdzie w kolekcji ich ubrania sprzed lat. Ale nie są to autocytaty, tylko upcykling. – Sięgamy też do projektów z archiwów, które przetwarzamy w zupełnie nowe produkty, np. skórzany trencz zmieniliśmy w spódnicę – mówi Natalia.
Te wszystkie pozornie niezwiązane ze sobą motywy i działania łączą się w jeden konsekwentny projekt.
– Żyjemy w czasach niepokoju ekonomicznego, ekologicznego i społecznego. Niskie poczucie własnej wartości to po części wina mediów społecznościowych. Cierpimy w ciszy i samotności, a to czyni z nas łakomy kąsek dla polityków, którzy grają na tych naszych niepewnościach jak na pianinie. Ci sami politycy, zakładnicy mas, nie robią dziś nic, by ratować naszą planetę dla przyszłych pokoleń – tłumaczą twórcy MISBHV.
– Podczas pracy nad nową kolekcją te nastroje mogły popchnąć nas w ciemną stronę. Staraliśmy się jednak wracać myślami do momentów, gdy patrzyliśmy w przyszłość z optymizmem – mówi Tomek. Na liście inspiracji wymienia „The 14 Hour Technicolor Dream”, czyli koncert wieńczący rewolucję psychodeliczną w Londynie i imprezę klubu Megatripolis, który w latach 90. nawiązywał do kultury lat 60. – Oba wydarzenia łączyło wiele, ale przede wszystkim próba nadania nowego kontekstu atmosferze czasów, często za pośrednictwem podróży wewnętrznych, medytacji czy psychodelików – rozwija Wirski.
Ten wątek czytelny jest w projektach koszulek zabarwionych metodą tie dye czy w grafikach na torebkach. – Wracamy również do współpracy z artystami. W ostatniej kolekcji był to Rosław Szaybo, teraz odkryliśmy wyjątkowego młodego malarza – Sławka Pawszaka. Poznał nas wspólny przyjaciel, kurator i właściciel galerii BWA ‒ Michał Suchora. Miał intuicję, twierdząc, że mówimy tym samym językiem, więc na pewno się dogadamy. We wrześniu byłam po raz pierwszy w jego pracowni i bardzo emocjonalnie odebrałam jego twórczość. Uderzyły mnie siła i aktualność jego prac. I chociaż Sławek w ogóle nie jest związany ze światem mody, podjęliśmy współpracę. Najpierw kupiliśmy od niego jedną pracę. A ponieważ szybko złapaliśmy porozumienie, oddaliśmy mu do przetworzenia torebki i akcesoria. Poprosiliśmy też, by ozdobił odzież – mówi Natalia.
Sławek był na widowni wśród 300 gości paryskiego pokazu. Należy już do rodziny, podobnie jak Sita Abellan, która zagrała na afterparty, czy Dominik Sadoch i Emilia Nawarecka, którzy chodzili na wybiegu. Ale mimo mocnej grupy przyjaciół wspierającej duet w pierwszych rzędach i na backstage’u ten show – w przeciwieństwie do warszawskiego – był dedykowany przede wszystkim prasie i buyerom. Kolejne tygodnie i miesiące pokażą, jak Paryż ocenił debiutantów.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.