Niektóre pracę nad autorskimi markami łączą z funkcją influencerek. Inne porzuciły dawną profesję, by w stu procentach skupić się na roli dyrektorek kreatywnych, projektantek i bizneswoman. Tworzą brandy, bez których nie wyobrażamy już sobie kalendarza tygodni mody w Mediolanie lub Paryżu, albo rozwijają mniejsze koncepty, które dopiero torują sobie drogę do wielkiego sukcesu. Minimalistyczne, w nurcie zrównoważonej mody albo francuskiego je ne sais quai – te ubrania i dodatki chcą mieć dziś wszyscy.
Attico: Przepych po włosku
Gilda i Giorgia. Ekscentryczna maksymalistka i introwertyczna romantyczka. Ze zderzenia osobowości i estetyk stworzyły koncept, który potrzebował zaledwie kilku sezonów, by stać się jedną z najciekawszych młodych marek w branży high fashion. Taką, którą kochają gwiazdy, która inspiruje innych projektantów, a wzdychają do niej zwykłe śmiertelniczki.
Historię Attico (nazwa marki z włoskiego oznacza tyle, co poddasze), można by zacząć słowami: „na początku był szlafrok…”. A właściwie szlafrokowa sukienka, której różne interpretacje stanowiły trzon debiutanckiej kolekcji Gildy Ambrosio i Giorgii Tordini. Dziewczyny zaprezentowały ją w lutym 2016 r. Już wtedy były jednymi z najbardziej kolorowych i rozpoznawanych włoskich influencerek.
Fasony, desenie i detale do tej pory zarezerwowane na wieczór Włoszki przeniosły na ulice. I z łatwością namówiły do tego samego swoje fanki (konto marki na Instagramie obserwuje dziś ponad 421 tys. osób). Proponowały klapki na obcasie z odczepianą, błyszczącą opaską na kostkę. Pokazywały, jak kopertową sukienkę z cekinów nosić nie tylko na wielkie okazje, lecz także na co dzień w połączeniu z dżinsami i T-shirtem. Spódnice z lureksu zestawiały z grubymi swetrami. Dzięki temu nikomu nigdy nie przeszło przez myśl, by nazwać ich projekty niepraktycznymi zachciankami. Owszem, były drogie. Ale ich stylizacyjne możliwości były na tyle duże, że mogły stanowić przykład luksusowej inwestycji.
Dziś nikt nie wyobraża sobie tygodnia mody w Mediolanie bez prezentacji Attico, które często – nawiązując do nazwy marki – odbywają się w luksusowych apartamentach albo na tarasach.
Totême: Prostota zawsze się obroni
Kozaki! Garnitury! Płaszcze! Sukienki! Totême to świątynia minimalistek – tych zagorzałych, głoszących pochwałę czystej formy, i tych okazjonalnych, które w prostocie upatrują wielofunkcyjności.
Marka powstała w 2014 r. w Nowym Jorku, gdzie akurat wtedy mieszkali jej założyciele – małżeństwo Elin Kling i Karl Lidman. On – były model z nieprzeciętną smykałką do biznesu, i ona – najbardziej znana szwedzka blogerka, stylistka, redaktorka naczelna magazynu „StyleBy”, który powołała do życia w 2011 r., i pierwsza influencerka, która zaprojektowała autorską kolekcję dla H&M. Gdy Kling zakładała autorskiego bloga w 2007 r., termin influencer nie istniał. Ba! Nie istniał nawet Instagram! Szwedka najpierw przetarła więc szlaki innym zafascynowanym modą dziewczynom, które miały potem zaistnieć w sieci i stać się jednymi z najbardziej opiniotwórczych osób w branży. Później pokazała im, że bycie ekspertką od mody i inspirowanie innych swoim wyczuciem stylu nie musi być jedynym sposobem na życie.
Kling i Lidman zdecydowali, że chcą tworzyć markę wyrafinowaną, ale jednocześnie przyjazną portfelom potencjalnych klientek. Oczywiście bez rezygnowania z wysokiej jakości. W procesie kreowania estetyki Totême pomocne okazały się też dla duetu osobiste doświadczenia Kling, która wielokrotnie mówiła o swoim strategicznym podejściu do ubioru. Jego przejawem było m.in. tworzenie modnych i wielofunkcyjnych uniformów, które szybko stały się osią jej minimalistycznego stylu. Ideę tej modowej uniformizacji Kling kontynuuje w autorskiej marce, proponując gotowe zestawy na co dzień, na wieczór i na wakacyjne wypady za miasto.
Rouje: Trés Parisienne
Nietknięta podkładem cera, czerwone usta, nierówno przycięta grzywka i urok, który idealnie odzwierciedla francuskie je ne sais quoi. Estetyka Jeanne Damas bazuje na wszystkim, co z reguły utożsamia się z typowo paryskim stylem. Niektórzy powiedzą nawet, że jest stereotypowa. Damas tą stereotypowością się jednak bawi, czyniąc z niej oś swojej autorskiej marki.
Rouje, które przez pierwsze lata działalności funkcjonowało wyłącznie w internecie (było jedną z pierwszych marek reprezentujących model direct-to-consumer), dziś jest też dostępne we flagowym butiku w Paryżu. Nie ogranicza się już wyłącznie do ubrań i dodatków. Dzięki poszerzeniu portfolio brandu najpierw o kosmetyki do makijażu, a potem o restaurację (działa w tym samym miejscu, co butik – na paryskim Montorgueil), Rouje jest dziś filozofią i społecznością. Pełną kobiet z różnych zakątków świata, które dzięki noszeniu podkreślających pupę dżinsów, espadryli i krótkich kardiganów chcą poczuć się jak stylowa (i stereotypowa) paryżanka.
Musier: Retro w nowoczesnym wydaniu
- Chciałam stworzyć markę ponadczasową, ale jednocześnie dla nowoczesnych kobiet – takich, które są zawsze w ruchu i na bieżąco śledzą to, co dzieje się w modzie – mówi o autorskiej marce Musier francuska influencerka Anne Laure Mais-Moreau.
Podczas gdy Rouje bawi się stereotypową francuskością, Musier równie chętnie co z garderoby paryżanek czerpie inspiracje z minimalizmu, konceptualizmu i mody z przełomu lat 90. i 2000. Choć marka Anne Laure Mais-Moreau ma zaledwie dwa lata, dysponuje już pokaźną liczbą fanów, która stanowi przedłużenie bazy, jaką na Instagramie przez lata zbudowała influencerka.
Musier skradło serca klientek nie tylko przystępnymi jak na markę z wyższej półki cenami, lecz także zróżnicowaną ofertą. Mais-Mureau nie zamyka jej w sztywnych ramach i nie czyni więźniem jednej estetyki. Proponuje zarówno dziewczęce sukienki w kwiaty i Mary Janes w stylu retro, jak i oversize’owe garnitury czy satynowe spódnice maksi, które nosi się z krótkimi topami. Póki co Musier działa jedynie w internecie, ale Anne Laure ma już w planach otwarcie pop-upu marki. Chce ruszyć na podbój Stanów Zjednoczonych.
Loulou Studio: W stronę równowagi
Zostajemy we Francji – to tu powstała i działa Loulou Studio, czyli marka założona przez influencerkę i gwiazdę mody ulicznej Chloé Harrouche. Loulou Studio, którego nazwa została zainspirowana instagramowym pseudonimem Chloé, Loulou de Saison, nie zrodziło się z szeroko zakrojonego biznesplanu, a z osobistych potrzeb swojej założycielki. Francuzka po kilku latach obecności w branży zauważyła bowiem, że coraz trudniej było jej znaleźć ponadczasowe, klasyczne ubrania uszyte z wysokiej jakości tkanin i utrzymane w przystępnych cenach. Postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i wykorzystując doświadczenie, jakie zdobyła wcześniej w pracy konsultantki mody, powołała do życia koncept, którego osią byłyby minimalizm, rzemiosło i łatwe w noszeniu formy.
Na początku w ofercie Loulou Studio dominowały basikowe topy i swetry. Dziś linia jest znacznie szersza. W nowej kolekcji marki znajdziemy oversize’owe trencze, sukienki, garnitury i bermudy utrzymane w bardzo spokojnej i naturalnej kolorystyce. Loulou Studio jest też marką odpowiedzialną. Tkaniny pozyskuje od lokalnych wytwórców (kaszmir pochodzi z Mongolii, a wełna z Portugalii), ostatnio włączyła się też w walkę z negatywnymi skutkami pandemii, przeznaczając 20 proc. z każdego zakupu na fundusz Światowej Organizacji Zdrowia.
Rotate Birger Christensen: Tańce, hulanki, swawole
Jeanette Madsen i Thora Valdimars są nierozłączne – w życiu, na zdjęciach mody ulicznej i w pracy. Poznały się, gdy obie pracowały jako stylistki dla duńskiego magazynu „Costume”. Dziś prowadzą wspólnie markę Rotate, która działa pod szyldem concept store’u z Kopenhagi, Birger Christensen.
W Rotate nie znajdziecie minimalistycznych form. Dziewczyny bawią się przeskalowanymi detalami, zdobieniami i fasonami zaczerpniętymi z mody lat 70. i 80. Zaczynały od sukienek – model mini z różowego żakardu i ogromnymi bufami szybko stał się przedmiotem kultu, a one na własnym przykładzie pokazywały, jak wielki drzemie w nim stylizacyjny potencjał. Raz fotografowały sukienkę w towarzystwie równie ozdobnych butów na obcasie. Kiedy indziej z czarnymi, kryjącymi rajstopami. Przekonywały, że świetnie sprawdzi się w połączeniu ze zwyczajnymi japonkami. Marka Madsen i Valdimars miała być celebracją wyrazistej mody, która nie ogranicza się do wielkich okazji i wieczornych wyjść. Imprezę w Rotate można wyprawić sobie nawet w poniedziałek.
Siłą marki Dunek od początku były też ceny. Mimo obecności na najbardziej luksusowych platformach (m.in. Net-a-Porter, Moda Operandi czy Mytheresa), ich projekty kosztują maksymalnie 1500 zł. A ich grono już od przyszłego sezonu poszerzy się o kolejne. Dziewczyny w sezonie jesień-zima 2020-21 idą bowiem o krok dalej i oprócz sukienek proponują także spodnie, krótkie marynarki i dopasowane topy.
Envelope1976: Samoświadomość i wiedza
Połączenie najlepszej jakości skandynawskiego minimalizmu ze zrównoważonym podejściem do mody. Envelope1976 to dzieło norweskiej stylistki i influencerki Celine Aagaard („Envelope” to nazwa jej bloga, a 1976 – rok urodzenia). Marka zadebiutowała podczas tygodnia mody w Oslo w 2018 r., a dziś można ją kupić m.in. na Net-a-Porter.
Źródłem inspiracji dla Aagaard są podróże, moda z przeszłości i styl innych wyrazistych kobiet, np. Mary-Kate i Ashley Olsen. Estetyka Envelope1976 jest więc bardzo podobna do tej, którą amerykańskie bliźniaczki realizują w The Row. Pułap cenowy projektów Aagaard jest jednak kilkukrotnie niższy (za sukienkę zapłacimy ok.1500 zł, podczas gdy za model z metką The Row nawet 16 tys. zł). I to bez uszczerbku na wysokiej jakości!
Zanim Aagaard ruszyła z Envelope1976, wspólnie ze swoją biznesową partnerką Pią Nordskaug przemierzyła niemal cały świat w poszukiwaniu lokalnych wytwórców tkanin, rzemieślników i producentów, z którymi mogłaby współpracować i realizować zasady zrównoważonej produkcji. Udało się, a siłą projektów Norweżki są dziś nie tylko naturalne tkaniny (cupro, alpaka z recyklingu), lecz także wielofunkcyjność. Wychodząc z założenia, że ubrania nie powinny być jednosezonowym zakupem, a raczej inwestycją na wiele lat i różne okazje, Aagaard proponuje modele, które można stylizować na nieskończenie wiele sposobów.
Veclaim: Na własnych zasadach
Sukces marki kostiumów kąpielowych Moiess dał Jessice Mercedes Kirschner odwagę do tego, by wystartować z ready-to-wear. O debiucie Veclaim pisaliśmy jako pierwsi w grudniu 2018 r. – Własna marka to dla mnie droga do wolności artystycznej – mówiła wtedy Kirschner. I marzenie, które spełniła w stu procentach samodzielnie. Dziś, po ponad półtorarocznej obecności na rynku, blogerka wciąż gra w Veclaim pierwsze skrzypce. Odpowiada za strategię marki i projekty, występuje w kampaniach, pakuje paczki PR-owe. Jest jeszcze bliżej swoich obserwatorów niż wcześniej.
Ubrania z metką Veclaim są z jednej strony wynikiem inspiracji założycielki, a z drugiej, reakcją na zapotrzebowanie rynku. Jessica jest bardzo elastyczną bizneswoman. Gdy ogłoszono kwarantannę, błyskawicznie zmieniła plany produkcyjne i zamiast sukienek wypuściła linię T-shirtów i dresów. W najnowszej kolekcji „Veclaim Valley” także znajdziemy bawełniane komplety, ale towarzyszą im hipisowskie dzwony i sukienki w drobną łączkę.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.