„Pierwszym obowiązkiem jest bycie człowiekiem”. Słowa wypowiedziane przez Agnieszkę Holland, gdy odbierała Nagrodę Specjalną Jury za „Zieloną granicę”, o sytuacji osób uchodźczych stanowią najlepsze podsumowanie tegorocznej, 80. edycji Festiwalu Filmowego w Wenecji. Doskonale uzupełnia je drugi z polskich filmów w Konkursie Głównym – „Kobieta z…” Małgorzaty Szumowskiej i Michała Englerta, opowiadający historię transpłciowej Anieli.
Kryzys. To słowo odmieniane było na Lido na wszystkie możliwe sposoby i we wszystkich możliwych językach. Kryzys humanitarny, kryzys migracyjny, kryzys klimatyczny i wreszcie wewnętrzny kryzys branży filmowej, który spowodował niemałe zamieszanie u organizatorów 80. Festiwalu Filmowego w Wenecji.
80. Festiwal Filmowy w Wenecji w cieniu strajku aktorów i scenarzystów
Do strajku scenarzystów na dzień przed rozpoczęciem weneckiego święta kina dołączyli amerykańscy aktorzy. Wspólnie walczą o godziwe tantiemy, głównie ze streamingu, i prawne regulacje dotyczące ingerowania w ich pracę sztucznej inteligencji, która już pisze własne scenariusze. W dniu ogłoszenia programu festiwalu jego dyrektor artystyczny Alberto Barbera dowiedział się, że – po pierwsze – nie przyjedzie do Wenecji prawie żaden z amerykańskich aktorów grających w filmach pokazanych podczas wydarzenia, bo mają formalny zakaz brania udziału w imprezach je promujących. Po drugie, dokładnie z tych samych powodów producenci „Challengers”w reżyserii Luki Guadagnina, który miał otwierać tegoroczny festiwal, wycofują swój film i przekładają jego premierę na kwiecień przyszłego roku.
Paradoksalnie strajk w branży filmowej pomógł głośniej wybrzmieć tematom podnoszonym w produkcjach, bo nie przyćmił ich blask czerwonego dywanu, na którym w tym roku brakowało wielu gwiazd. Wenecka impreza zyskała również wizerunkowo, bo powszechnie mówi się, że tegoroczna, 80. edycja była jedną z najlepszych od lat. Komentarzem do całej kryzysowej sytuacji branży filmowej niech będą słowa Petera Sarsgaarda, który za rolę w filmie „Memory” Michela Franco odebrał Puchar Volpiego dla najlepszego aktora: – Apeluję do człowieczeństwa członków Alliance of Motion Picture and Television Producers [organizacja zrzeszająca właścicieli i producentów największych platform streamingowych i telewizyjnych w Ameryce – przyp. A.B.], aby przyszłość ich własnych dzieci szumiała rojem ludzkości. Jego wypowiedź jest świetnym uzupełnieniem słów Agnieszki Holland i śmiało może być kierowana nie tylko do członków AMPTP, ale do wszystkich ludzi.
Triumf świetnego kina z „Biednymi istotami” Giorgosa Lanthimosa na czele
Sytuacje kryzysowe mają to do siebie, że w naturalny sposób wyzwalają potencjał kreacyjny. I w tym sensie zdecydowana większość – a przede wszystkim filmy nagrodzone przez weneckie jury pod przewodnictwem Damiena Chazelle’a – poszukiwała własnego artystycznego języka, który poniesie temat. Wszystkie się obroniły.
„Biedne istoty” Giorgosa Lanthimosa – nagrodzone Złotym Lwem w Konkursie Głównym 80. Festiwalu Filmowego w Wenecji – to ubrany w szaloną barokową formę manifest kobiecej wolności. Sam opis fabuły już budzi zdumienie: oto chirurg wizjoner (ucharakteryzowany na Frankensteina Willem Dafoe) wyławia z rzeki ciało ciężarnej kobiety i przeszczepia jej mózg płodu, który nosiła. Dalej rzecz ma się o tym, jak „córka Frankensteina” (Emma Stone) dojrzewa i staje się kobietą. Przez ekran przetaczają się jamniki z szyją i głową gęsi, ateńskie buduary i paryskie burdele, a w nich postaci rodem z obrazów Bruegla. Forma jednak nie przykrywa treści. Wszystkie te zabiegi pozwalają Lanthimosowi stworzyć triumfalny portret kobiecości. Marnie na tym tle wypada tzw. męski gatunek.
Mężczyźni zresztą wypadają blado w wielu filmach prezentowanych w Konkursie Głównym i choć ich tytuły sugerują wielkość: „Ferrari”, „Maestro”, „Enea”, „El Conde”, „Comandante”, to w większości portretują ludzi małych. Toksycznych, zakochanych w sobie i własnym geniuszu, którzy nie potrafią unieść własnego sukcesu (Enzo Ferrari w wykonaniu Adama Drivera czy Elvis Presley w interpretacji Jacoba Elordiego) i kompromitują się na każdym polu. Na ich tle świetnie wypadają mężczyźni ujawniający własne słabości: seryjny morderca (Michael Fassbender) z filmu „The Killer” (reż. David Fincher), który w wewnętrznym monologu rozprawia się z własnym życiem w trakcie pozbawiania życia innych, czy Ludvig von Kahlen (Mads Mikkelsen) z filmu Nikolaja Arcela „Bastarden. The promised land”, który źle obstawił cele w życiu, a gdy sobie to uświadamia, porzuca idée fixe, która doprowadziła do katastrofy wielu jego bliskich, i wybiera miłość, bo wie, że bez wsparcia drugiego człowieka będzie nikim.
Z przykrością muszę stwierdzić, że kompletnie zmarnowano potencjał dwóch filmów, które miały szansę świetnie opowiedzieć o kobietach: „Priscilla” Sofii Coppoli i „Maestro” Bradleya Coopera. Losy Priscilli Presley i Felicii Montealegre zostały sprowadzone do wspólnego mianownika „pokochała geniusza” i w ten sposób zbanalizowano to, co najpiękniejszego przydarza się nam w życiu – miłość. Nic nie broni realizatorów, którzy nie potrafili tych historii opowiedzieć tak, byśmy zrozumieli motywacje obu kobiet.
Filmowcy mówili w Wenecji jednym głosem: prawo człowieka do godnego życia jest niepodważalne i dotyczy wszystkich ludzi
Reżyserzy co prawda nie są od tego, by dawać recepty na rozwiązanie wszystkich problemów świata, ale mogą je wskazywać. Fakt, że produkcje o tej tematyce trafiają do szerokiej publiczności, napawa optymizmem i cieszy podwójnie, gdy te filmy dostają nagrody na mainstreamowych festiwalach.
„Zielona granica” Agnieszki Holland (Nagroda Specjalna Jury) to głęboko humanitarny obraz, bo – choć demaskuje okropne polityczne mechanizmy, które prowadzą do kryzysów i wojen – pokazuje także, jak pięknie potrafimy stawiać im czoła. Bo prawdziwymi bohaterami są ci, którzy próbują przeżyć, a nie ci, którzy próbują ich tego życia pozbawić.
Oprócz Holland temat kryzysu uchodźczego podejmuje również Matteo Garrone w „Ja, kapitan” (Srebrny Lew dla najlepszego reżysera oraz Nagroda Marcella Mastroianniego dla najlepszego młodego aktora przyznana Seydou Sarrowi). Oboje do opowiedzenia swoich historii wybierają paradokumentalną formułę. Holland ubiera ją dodatkowo w biel i czerń, produkcja Garronego przybiera formułę materiałów zbliżonych do tych z serwisów informacyjnych. Oba zabiegi są równie skuteczne. Pierwszy daje nam esencję i skupienie na historii, a nie detalu kostiumów czy światła o zmierzchu lub mroku nocy panującym w lesie. Drugi pozwala widowni przyzwyczajonej do newsowej narracji obcować z czymś, co już jest jej znane. W obu przypadkach forma to zasługa operatorów: Tomasza Naumiuka i Paolo Carnery i to właśnie dzięki niej bronią się artystycznym decyzjami. Oba są kinem, a nie publicystką.
Drugi z polskich tytułów zakwalifikowanych do Konkursu Głównego również dotyka kwestii praw człowieka. „Kobieta z…” Małgorzaty Szumowskiej i Michała Englerta to poruszająca historia transpłciowej Anieli Wesoły (wybitna rola Małgorzaty Hajewskiej-Krzysztofik), jej dążenia do uzgodnienia płci wbrew okrutnemu systemowi i otoczeniu.
Idźcie do kin na filmy Agnieszki Holland, Małgorzaty Szumowskiej i Michała Englerta, Giorgosa Lanthimosa, Matteo Garronego. Zobaczycie tam pięknych ludzi.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.