Podsumowujemy 81. Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Wenecji. Kto zdobył Złote Lwy? Które filmy naprawdę warto zobaczyć? Co łączy twórców wyróżnionych tytułów?
Kiedy jeszcze przed galą i werdyktem jury zastanawiałem się, jak o tym festiwalu opowiedzieć, myślałem, że słowem kluczem okaże się „ryzyko”. Todd Phillips, twórca „Jokera”, który w 2019 roku wyjechał z Lido ze Złotym Lwem, postanowił wrócić z jego kontynuacją. Nie była to pewnie łatwa decyzja, bo tamten film stał się kultową produkcją, zdobył dwa Oscary, zarobił miliard dolarów, pogodził krytyków i publiczność. Najbardziej oczekiwana produkcja tegorocznego festiwalu – „Joker: Folie à deux” z Lady Gagą i Joaquinem Phoenixem – to spektakularna klapa. Nie będę się nad Toddem Phillipsem znęcał, zrobili to już inni. Ten przypadek pokazuje, że pazerność nie jest najlepszym doradcą.
Zwycięzcy festiwalu filmowego w Wenecji wykazali się odwagą, tworząc tytuły nieoczywiste
Zaryzykowali twórcy i producenci „The Brutalist”, proponując widzom trzyipółgodzinny seans. Opłaciło się – reżyser Brady Corbet otrzymał Srebrnego Lwa za reżyserię (jedną z producentek filmu została Klaudia Śmieja-Rostworowska, która stoi m.in. za sukcesem „Silent Twins” Agnieszki Smoczyńskiej). Ryzyko nakręcenia animowanej wersji „Sanatorium pod klepsydrą” Brunona Schulza podjęła inna polska producentka, Izabela Kiszka-Hoflik, i też wygrała. Produkcja w reżyserii braci Timothy’ego i Stephena Quayów prezentowana była w sekcji Giornate degli Autori i otrzymała specjalne wyróżnienie Musa Cinema & Arts Award.
Angelina Jolie też postąpiła odważnie, godząc się na zagranie ikony Marii Callas. Nie spodziewała się chyba porównań nieszczęśliwych losów śpiewaczki operowej do jej życia.
Ryzyko z pewnością podjął Luka Guadagnino, specjalista od awangardy i autorskiego kina, do którego zaprasza gwiazdy. I ten patent działa. Dwa lata temu Guadagnino dostał Srebrne Lwy za „Do ostatniej kości” z Timothéem Chalametem i Taylor Russell, a w ubiegłym roku z pewnością wyjechałby z Wenecji z nagrodą za „Challengers” z Zendayą, Joshem O’Connorem i Mikiem Faistem, ale z powodu strajku scenarzystów i aktorów w Hollywood film został z konkursu wycofany.
Ostatnie werdykty pokazywały, że Wenecja właśnie autorskie kino lubi najbardziej – w ubiegłym roku nagrodzono „Biedne istoty” Giorgosa Lanthimosa, a dwa lata temu dokument Laury Poitras „Całe to piękno i krew”. Guadagnino postanowił zaryzykować i przywieźć do Wenecji oryginalną adaptację równie oryginalnej powieści. Zaryzykował też doborem obsady, zatrudniając do głównej roli w „Queer” byłego agenta 007. Daniel Craig rolą amerykańskiego emigranta na wiecznej bani, szlajającego się po gejowskich barach Mexico City lat 50., skutecznie zerwał z wizerunkiem aktora jednej roli. I nie chodzi tu wyłącznie o odważne sceny seksu, lecz o zbudowanie wspaniałej roli boomersa, który ucieka przed samym sobą i miłością życia, bo nie jest pewien intencji ani własnych, ani tego młodego chłopaka, na którego punkcie zwariował. Aby uciec od własnych demonów, uzależnienia od alkoholu oraz dowiedzieć się, czy jego wybranek rzeczywiście jest queerowy, zabiera go w głąb ekwadorskiej dżungli, aby za pomocą szamańskich mocy i ayahuaski wyciągnąć z niego prawdę. Powieść Williama S. Burroughsa, na podstawie której powstał film „Queer”, ze względów obyczajowych musiała na wydanie czekać aż cztery dekady. Craig i Guadagnino nagród nie dostali, ale dla mnie stali się artystycznym duetem roku.
Puchar Volpiego dla Najlepszej Aktorki otrzymała Nicole Kidman za rolę dojrzałej kobiety, która wikła się w romans z niedojrzałym i wiekowo, i emocjonalnie chłopakiem, w „Babygirl” w reżyserii Haliny Reijn. Bohaterka grana przez Kidman uwalnia ciało z potrzasku wieloletniego małżeństwa i życia w monogamicznym związku. To nie tyle film o pożądaniu i fantazjach erotycznych, co studium wieloletniego związku. Być związaną przez kogoś to nie to samo co związać się z kimś.
Kino wciąż nie jest zbyt łaskawe dla kobiet w dojrzałym wieku, ale w Wenecji Nicole Kidman, Julianne Moore i Tilda Swinton pokazały, że to ich czas. Kidman nie mogła osobiście odebrać nagrody, bo kiedy przyleciała do Wenecji na galę, dowiedziała się, że zmarła jej matka. Halina Reijn w imieniu aktorki odczytała ze sceny krótki list: „Dzisiaj przyleciałam do Wenecji, żeby po chwili dowiedzieć się, że moja odważna i piękna mama, Janelle Ann Kidman, właśnie odeszła. Jestem w szoku i muszę wracać do mojej rodziny, ale ta nagroda jest dla niej. Ona mnie ukształtowała, prowadziła, ona mnie stworzyła. Jestem ogromnie wdzięczna, że za pośrednictwem Haliny mogę wypowiedzieć jej imię. Zderzenie życia i sztuki bywa bardzo bolesne. Moje serce jest rozdarte”, napisała Nicole Kidman.
Film „W pokoju obok” Pedra Almodóvara zdobył Złotego Lwa na weneckim festiwalu
Miało być o ryzyku, które prowadzi do triumfu życia, będzie o triumfie śmierci. Miało być o lęku, będzie o odwadze. Miało być o triumfie dyktatu, będzie o triumfie woli. Miało być o awangardzie, będzie o klasyce. Miało być o triumfie jednostki, będzie o triumfie rodziny. Przyzwyczailiśmy się, że ma być na skróty, a będzie pod górkę. Oglądanie filmów nagrodzonych w Wenecji jest uwalniające, budujące i dające nadzieję. W czasach, w których rządzi nami lęk, a świat pogrążą się w agonii, ocalić nas może bliskość – rodziny, partnera, partnerki, przyjaciół – i uważność na siebie nawzajem i na codzienność, na to, co dobre i piękne dokoła. Jest w filmie „W pokoju obok” niepozorna, ale świetna scena. Martha (Tilda Swinton), Ingrid (Julianne Moore) i Damian (John Turturro) pracowali kiedyś dla tego samego magazynu, obie kobiety były też w różnych okresach związane z Damianem. Dziś mówią o nim: „fajny kochanek, tylko trochę nudziarz”. Przyjaźń jednak przetrwała. Dziś, kiedy spotykają się po latach, Ingrid wspiera Marthę w jej chorobie i decyzji o eutanazji, którą podjęła, a Damian wspiera Ingrid, która zgodziła się towarzyszyć Marcie. Kiedy Ingrid i Damian spotykają się w tajemnicy przed Marthą, Damian wygłasza tyradę o tym, że świat jest zły – wojny, przemoc, kryzys klimatyczny. Ingrid reaguje na to jednym zdaniem – Ale przecież żyjemy. Ta dość oczywista konstatacja w kontekście tego, co przechodzi Martha, działa na Damiana jak kubeł zimnej wody. Przebodźcowani, koncentrujemy się na sprawach, które fakt, determinują nasze życie, ale poświęcamy im zbyt wiele miejsca, czasu i zbyt wiele uwagi i przestajemy zauważać, że najważniejsze dzieje się obok nas i w nas. Almodovar bardzo stanowczo mówi nam – zatrzymajcie się, spójrzcie w siebie, przekierujcie uwagę z problemów globalnego świata na siebie, bo nie zmienicie go, tak to nie działa. Zadbajcie o siebie i swoich najbliższych, o ich i swoją godność, abyście mogli z tego „strasznego” świata odejść na własnych warunkach. – Towarzyszenie drugiej osobie w ostatnich chwilach jej życia jest wielką umiejętnością. Wymaga szacunku, tolerancji, delikatności. Empatii, której dzisiaj tak brakuje rządom w wielu krajach. To nie jest odezwa polityczna. To apel o człowieczeństwo. O prawo każdego człowieka do życia i umierania bez cierpienia – mówił Pedro Almodóvar i trudno się pod tym apelem nie podpisać. Powstało piękne, ważne, uważne kino, zrealizowane bardzo prostymi środkami. Ale w tym wypadku prostota realizacji to nie zarzut, a klucz do tego pokoju.
Filmy wyróżnione na 81. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji skupiały się na człowieku i dawały nadzieję
Podobnie jest z kolejnymi tytułami nagrodzonymi przez weneckie jury, „Vermiglio”, „The Brutalist”, „Kwiecień”, „I’m Still Here” czy „The Quiet Son”. Te wszystkie filmy, choć bardzo różnymi środkami i narzędziami poprowadzone, to klasycznie opowiedziane historie. W ich centrum ma być człowiek. Czyżby wszyscy wzięli sobie do serca słowa Agnieszki Holland z ubiegłego roku, kiedy odbierała Nagrodę Specjalną Jury za film „Zielona granica”? Powiedziała wówczas ze sceny: – Pierwszym obowiązkiem jest bycie człowiekiem. Dotyczy to ginekolożki z „Kwietnia” w reżyserii Dei Kulumbegashvili (Nagroda Specjalna Jury – lekarka na gruzińskiej prowincji pomaga pacjentkom, które znalazły się w potrzasku wiary, patriarchatu, braku edukacji i tzw. „państwa prawa”, w którym oba te pojęcia zawodzą). Dotyczy to zaginionego bohatera „I’m still here” (Nagroda za Najlepszy Scenariusz dla Murilo Hausera i Heitora Loregi), którego w czasie junty wojskowej w Brazylii państwo zwyczajnie porywa. O godność jednostki upomina się też włoska reżyserka Maura Delpero. Jej film „Vermiglio” (Srebrny Lew – Nagroda Główna Jury), przypominający „Białą wstążkę” Michaela Hanekego, portretuje małą włoską społeczność w ostatnim roku II wojny światowej.
O tym, jak kruche jest „urządzanie świata innym na własną modłę”, przekonuje się ojciec dwudziestolatka, który angażuje się w skrajnie prawicowy ruch, a ideologia zmienia jego zachowanie i wpływa na demontaż rodzinnych relacji. Za rolę ojca i jego walkę o syna i rodzinę Vincent Lindon otrzymał Puchar Volpiego dla Najlepszego Aktora, ten film to „Cichy syn” sióstr Muriel i Delphine Coulin.
I na koniec biografia fikcyjnego węgierskiego architekta, który trafia po II wojnie światowej do Ameryki, by tam szukać nowego życia. I wszystko nawet by się powiodło, gdyby nie fakt, że Laszlo Tóth jest Żydem. „The Brutalist” Brady’ego Corbeta, to film pełny – kino z rozmachem godnym największych mistrzów. Może najbliżej mu do „Aż poleje się krew” z 2007 roku w reżyserii Paula Thomasa Andersona. Walka o przetrwanie, jaką Laszlo Tóth (Adrien Brody) toczy z amerykańskim biznesmenem (Guy Pearce), który zleca architektowi projekt budowy centrum pamięci imienia jego matki, to moralitet. Nie wystarczy przeżyć wojny, trzeba ją jeszcze wygrać, aby móc żyć.
Isabelle Huppert: Kino jest w świetnej formie
– Kino jest w świetnej formie – tak zaczęła swoją mowę na gali zamknięcia festiwalu w Wenecji przewodnicząca jury Isabelle Huppert. Po obejrzeniu tych wszystkich filmów nasuwa mi się jeszcze jeden wniosek – człowiek też jest w świetnej formie. Bez względu na okoliczności, które go zbudowały, i traumy, które nosi w sobie, jeśli potrafi dostrzec drugiego człowieka, jest dla nas nadzieja.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.