Znaleziono 0 artykułów
02.08.2024

Najważniejsze książki pierwszej połowy 2024 roku, które musisz przeczytać

02.08.2024
(Fot. Focus Films/Courtesy Everett Collection)

Które książki wydane w pierwszym półroczu 2024 we mnie zostały? Które uważam za ważne? To subiektywny wybór, rzecz jasna. Bo zależy od czasu lektury, moich potrzeb w danych okresie, nastroju.

Zauważam, że ostatnio ciągnie mnie do prozy o pamięci, śmierci, żałobie, traumie, wykluczeniu i samotności. Ale co sprawia, że książkę przechowuję na moim „dysku twardym”?

Tu od razu przywołam pierwszą z mojej top ósemki – „Słabszych” uwielbianej przeze mnie pisarki Sigrid Nunez (przekład Dobromiła Jankowska, wydawnictwo Pauza). Autorka od takich oto słów niemalże zaczyna : „Liczy się to, czego doświadczasz podczas lektury, uczucia, jakie wywołuje dana historia, pytania, jakie przychodzą ci do głowy, a nie opisane w niej fikcyjne wydarzenia”. Podzielam tę refleksję. A co do Nunez, to łykam wszystko, co napisze, cenię ją za „niekwiecisty” język, za wiedzę literacką, nienapuszony intelektualizm, za powściągliwość i poczucie humoru. „Słabsi” to pełna komizmu historia o relacji dwójki obcych sobie osób: starszej samotnej pisarki i młodego chłopaka z zamożnej rodziny, odrzuconego przez własne środowisko, a także o przyjaźni bohaterki z papugą, którą opiekuje się podczas pandemii (co przypomina relację bohaterki i psa z mojej ulubionej książki Nunez „Przyjaciel”).

Książki, od których nie można się oderwać ani o nich zapomnieć

Dwie z najważniejszych dla mnie powieści przeczytałam za jednym posiedzeniem, bo nie potrafiłam ich porzucić w trakcie, a też bardzo chciałam je mieć już za sobą, by móc odetchnąć.

Pierwsza to „Ja, która nie poznałam mężczyzn” Jacqueline Harpman (przekład Katarzyna Marczewska, wydawnictwo ArtRage) – dystopijna, postapokaliptyczna opowieść o kobietach zamkniętych w piwnicy na długie lata. Nie pamiętały już, dlaczego i jak zostały uwięzione, majaczyły w ich głowach skrawki dawnego życia, rodzinnego, zawodowego, za to dziewczynka, która znalazła się z nimi w tej dziwnej podziemnej celi, nie znała innej przeszłości; to ona jest narratorką, to ona – gdy się uwolnią, wyjdą na powierzchnię i będą się błąkać po wyludnionej planecie – będzie każdą po kolei grzebać, z racji wieku przeżyje wszystkie i zostanie sama. Powieść Harpman – jak napisałam w swojej recenzji – to metafora, echo po Zagładzie, próba opisania eksterminacji milionów niewinnych istot ludzkich, pozbawienia ich godności, prawa do intymności, do podejmowania decyzji, w końcu do życia, zamykając ich w obozach koncentracyjnych. To również rodzaj przypowieści feministycznej o roli kobiety w społeczności, ale i o roli mężczyzny, który ma władzę i używa jej wedle uznania. To opowieść o pamięci, o nieposiadaniu wspomnień albo chęci ich wyparcia. I w końcu o iluzji wolności. 

Drugą książką, po której czułam się jak przejechana walcem, ale też gotowałam się ze złości, są „Wściekłe suki”, debiut meksykańskiej autorki Dahlii de la Cerdy (przekład Katarzyna Okrasko, wydawnictwo Filtry). Ta lektura mną zawładnęła, monologi młodziutkich bohaterek upokorzonych i skrzywdzonych przez mężczyzn porażają, ich nienawiść i potrzeba zemsty są zaraźliwe. Pisarka w gorzkiej pigułce oddaje brutalną rzeczywistość swego kraju, w którym kobietobójstwo stało się epidemią.

Wyjątkową literaturą, niepozwalającą o sobie zapomnieć, jest zbiór trzech tekstów prozatorskich Annie Ernaux zatytułowany „Ciała” (przekład Agata Kozak, wydawnictwo Czarne). Została we mnie przede wszystkim pierwsza proza z tego tomu: „Zdarzenie”. To intymna historia, którą pisarka nosiła w sobie przez trzy dekady, zanim uznała, że potrafi ją wreszcie przelać na papier. Ernaux odtworzyła trzy traumatyczne miesiące ze swego życia, kiedy jako niespełna dwudziestolatka zaszła w niechcianą ciążę i usiłowała się jej pozbyć w kraju, w którym obowiązywał całkowity zakaz aborcji, za jej wykonanie kobiecie groziło więzienie, a lekarzowi przynajmniej odebranie licencji zawodowej. Bohaterka szukała pomocy wszędzie, odbijała się od ściany, aż trafiła do pokątnej specjalistki. Ernaux, jak w całym swoim pisarstwie, za cel stawia sobie zapisanie doświadczenia, bo to, co zapisane, staje się publiczne, powszechne i już nie jest tylko jednostkowym przeżyciem. Ernaux pozwala się przeglądać w swoim życiu innym kobietom. Wręcz je do tego zachęca. „Zdarzenie” to proza, w której mogą przeglądać się dziś Polki, którym politycy odebrali prawo do wyboru i decydowania o własnym ciele i życiu.

Cztery tytuły polskie, trzy autorki, jeden autor

Zacznę od autobiograficznej prozy Elizy Kąckiej – „Wczoraj byłaś zła na zielono” (Karakter). „To próba biografii uczestniczącej. Towarzyszę dziecku, które stosunkowo mało ze świata mi odsłania, jego sposób postrzegania świata pozostaje dla mnie tajemnicą” – powiedziała mi autorka w audycji podcastowej. To książka o dwóch różnych językach, które próbują się spotkać. O rozumieniu słów, gestów, o ich wieloznaczności. Zbudowana została jak literacki esej, podzielony na krótsze i dłuższe rozdziały, w których Kącka opisuje relację z córką będącą w spektrum, a także relację ich obu ze światem zewnętrznym – często okrutnym i kategorycznie oceniającym.

Kolejną lekturą, której fragmenty ciągle przemykają mi przez głowę, jest wspaniały debiut, czyli powieść Marty Hermanowicz „Koniec” (ArtRage). Malwina, główna bohaterka, dźwiga na barkach, a może raczej niesie w całym ciele, losy swojej rodziny. Własne dzieciństwo i nastoletniość w Nowej Soli na tak zwanych ziemiach odzyskanych przeplata z dzieciństwem, młodością babki Lotki na Wołyniu. Hermanowicz przeprowadza nas z jednego świata w drugi, z drugiego w pierwszy – płynnie. Malwina śni przeszłość babki, za dnia mierzy się z własną wrogo nastawioną do niej rzeczywistością. Malwina kolekcjonuje umarłych w klaserze, sama też najbardziej chciałaby nie być. To książka nie tylko o dziedziczonej traumie i niemożności wyzwolenia się z niej, ale też doskonały, acz gorzki i niewygodny w oglądaniu portret Polski.

Do tej pory wymieniłam książki napisane przez kobiety. Nie płcią jednak kierowałam się przy wyborze najważniejszych dla mnie tytułów w pierwszym półroczu. Tak wyszło. I tu pojawia się wyjątek, potwierdzający tę niezamierzoną regułę: Andrzej Stasiuk i jego „Rzeka dzieciństwa” (Czarne). Cud natury przeplata się ze złem, w pejzaż dzieciństwa wdziera się wojna, przez rzekę, w której się bawiło i kąpało, przeprawiają się uchodźcy. W nowej książce pisarz podróżuje wzdłuż Bugu – z krainy matki do krainy ojca – aż do jego źródeł i opowiada, co widzi. Stasiuka wielbię za jego wyjątkowy zmysł obserwacji, wielozmysłowe wyczucie krajobrazu, szorstkość języka, niewykluczającą wrażliwości oraz za umiejętność wskazywania zła i dobra bez wydawania wyroków.

A na koniec książka, która nie tylko jest jedną z ważniejszych dla mnie w ostatnim półroczu, lecz także trafi na półkę tych formujących i najważniejszych: „Sublokatorka” Hanny Krall. Wydanie jej w tym roku przez Znak ma wymiar symboliczny, bo do Znaku złożyła ją pisarka 40 lat temu, ale publikację zatrzymała cenzura. „Sublokatorka” ukazała się więc po raz pierwszy w Paryżu w 1985 roku, potem miała już w Polsce jeszcze dwa wydania w 1989 i w 2017. Teraz wróciła do „domu”, można by powiedzieć. To autobiograficzna powieść, wielowarstwowa. Odczytując ją dosłownie, tytułowa Sublokatorka (pisana wielką literą), Marta, to 6-letnia dziewczynka (alter ego pisarki) trwająca – bo trudno to nazwać życiem – w szafie u dobrej rodziny w czasie wojny; w tym samym domu mieszka jej rówieśniczka Maria – reprezentująca gospodarzy. Każda będzie się latami, dekadami rozprawiać ze swoją traumą. „Sublokatorstwo jest określonym układem między sublokatorem a gospodarzem. Kontrakt ten, choć niejednokrotnie niewidoczny, nie posiada jasnych (!) wytycznych, co nie tylko więzi i ogranicza, lecz przede wszystkim narzuca pozycję podległości. Sublokator nie może istnieć bez gospodarza – inaczej byłby nim sam” – celnie definiuje zjawisko Natalia Judzińska w tekście na końcu książki, nazwanym „Zamiast posłowia”. Dziś w naszym kraju, w naszych domach mamy wielu sublokatorów – jakimi jesteśmy gospodarzami, gospodyniami? To pytanie towarzyszyło mi podczas lektury. Ale „Sublokatorka” to przede wszystkim przypowieść o jasności i ciemności, o bieli i czerni. O tym, że w zależności od sytuacji, roli, można być raz jasnym, raz ciemnym. Bo zawsze ktoś będzie znajdować się w jeszcze większej czerni, a wtedy osoba w ciemności może wydać się jasna. Czy istnieje terapia dla tych naznaczonych ciemnością, sposób na wydostanie się z czerni? Na pozbycie się tak mocno zakorzenionego strachu? Ciągle nie znam odpowiedzi, choć książka już się skończyła.

Jeśli miałabym uporządkować mój subiektywny wybór tytułów według ich ważności, dziś lista by wyglądała tak (jutro kolejność może się zmienić):

  1. Hanna Krall, „Sublokatorka”, wydawnictwo Znak
  2. Marta Hermanowicz, „Koniec”, wydawnictwo ArtRage
  3. Dahlia dela Cerda, „Wściekłe suki”, wydawnictwo Filtry
  4. Eliza Kącka „Wczoraj byłaś zła na zielono”, wydawnictwo Karakter
  5. Annie Ernaux, „Ciała”, wydawnictwo Czarne
  6. Andrzej Stasiuk, „Rzeka dzieciństwa”, wydawnictwo Czarne
  7. Sigrid Nunez, „Słabsi”, wydawnictwo Pauza
  8. Jacqueline Harpman, „Ja, która nie poznałam mężczyzn”, wydawnictwo ArtRage
Maria Fredro-Smoleńska
  1. Kultura
  2. Książki
  3. Najważniejsze książki pierwszej połowy 2024 roku, które musisz przeczytać
Proszę czekać..
Zamknij