Znaleziono 0 artykułów
29.11.2024

15 najważniejszych książek 2024 roku, które warto przeczytać

29.11.2024
(Fot. Focus Films/Courtesy Everett Collection)

Które książki wydane w 2024 we mnie zostały? Które uważam za ważne? To subiektywny wybór, rzecz jasna. Bo zależy od czasu lektury, moich potrzeb w danym okresie czy nastroju.

Układając listę najważniejszych książek 2024 roku, nie zamknę się w zwyczajowej dziesiątce, chciałabym wyróżnić 15 tytułów. Pierwsze miejsce zajmuje „Mleczarz” Anny Burns, drugie zbiór opowiadań „Ty, krwawe dzieciństwo” Michelego Mariego. Poza konkurencją pozostają „Sublokatorka” Hanny Krall i tom poezji „Poltergeist” Urszuli Honek. Pozostałych tytułów nie będę układać w żadnej kolejności. Po prostu są ważne, na równi.

W kategorii literatura obcojęzyczna wybrałam 8 tytułów.

„Ciała”, „Mleczarz” i „Pieśń prorocza”, czyli najważniejsze książki 2024 roku w kategorii literatura obca

„Słabsi”, Sigrid Nunez

„Słabsi”, Sigrid Nunez, wydawnictwo Pauza (Fot. Materiały prasowe)

„Słabsi” uwielbianej przeze mnie pisarki Sigrid Nunez (przekład Dobromiła Jankowska, wyd. Pauza) to jedna z nich. Autorka niemalże zaczyna od takich oto słów: „Liczy się to, czego doświadczasz podczas lektury, uczucia, jakie wywołuje dana historia, pytania, jakie przychodzą ci do głowy, a nie opisane w niej fikcyjne wydarzenia”. Podzielam tę refleksję. A co do Nunez, to łykam wszystko, co napisze, cenię ją za „niekwiecisty” język, za wiedzę literacką, nienapuszony intelektualizm, za powściągliwość i poczucie humoru. „Słabsi” to pełna komizmu historia o relacji dwójki obcych sobie osób: starszej samotnej pisarki i młodego chłopaka z zamożnej rodziny, odrzuconego przez własne środowisko, a także o przyjaźni bohaterki z papugą, którą się opiekuje podczas pandemii (przypomina relację bohaterki i psa z mojej ulubionej książki Nunez „Przyjaciel”).

„Ja, która nie poznałam mężczyzn”, Jacqueline Harpman

„Ja, która nie poznałam mężczyzn”, Jacqueline Harpman, wydawnictwo ArtRage  (Fot. Materiały prasowe)

„Ja, która nie poznałam mężczyzn” Jacqueline Harpman (przekład Katarzyna Marczewska, wyd. ArtRage) – dystopijna, postapokaliptyczna opowieść o kobietach zamkniętych w piwnicy na długie lata. Nie pamiętały już, dlaczego i jak zostały uwięzione, majaczyły w ich głowach skrawki dawnego życia, rodzinnego, zawodowego, za to dziewczynka, która też z nimi się znalazła w tej dziwnej podziemnej celi, nie znała innej przeszłości; to ona jest narratorką, to ona – gdy się uwolnią, wyjdą na powierzchnię i będą się błąkać po wyludnionej planecie – będzie każdą grzebać po kolei, z racji wieku przeżyje wszystkie i zostanie sama. Powieść Harpman – jak napisałam w swojej recenzji w marcu – to metafora, echo po Zagładzie, próba opisania eksterminacji milionów niewinnych istot ludzkich, pozbawienia ich godności, prawa do intymności, do podejmowania decyzji, w końcu do życia, zamykając ich w obozach koncentracyjnych. To również rodzaj przypowieści feministycznej o roli kobiety w społeczności, ale i o roli mężczyzny, który ma władzę i używa jej wedle uznania. To opowieść o pamięci, o nieposiadaniu wspomnień albo chęci ich wyparcia. I w końcu o iluzji wolności. 

„Wściekłe suki”, Dahlia de la Cerda

„Wściekłe suki”, Dahlia de la Cerda, Wydawnictwo Filtry / (Fot. Materiały prasowe)

„Wściekłe suki”, debiut meksykańskiej autorki Dahlii de la Cerdy (przekład Katarzyna Okrasko, wyd. Filtry). Ta lektura mną zawładnęła, monologi młodziutkich bohaterek upokorzonych i skrzywdzonych przez mężczyzn porażają, ich nienawiść i potrzeba zemsty są zaraźliwe. Pisarka w gorzkiej pigułce oddaje brutalną rzeczywistość swego kraju, w którym kobietobójstwo stało się epidemią.

„Ciała”, Annie Ernaux

„Ciała”, Annie Ernaux, Wydawnictwo Czarne (Fot. Materiały prasowe)

„Ciała” – zbiór trzech tekstów Annie Ernaux (przekład Agata Kozak, wyd. Czarne) – to wyjątkowa literatura niepozwalająca o sobie zapomnieć. Została we mnie przede wszystkim pierwsza proza z tego tomu: „Zdarzenie”. To intymna historia, którą pisarka nosiła w sobie przez trzy dekady, zanim uznała, że potrafi ją wreszcie przelać na papier. Ernaux odtworzyła trzy traumatyczne miesiące ze swego życia, kiedy jako niespełna dwudziestolatka zaszła w niechcianą ciążę i usiłowała się jej pozbyć w kraju, w którym obowiązywał całkowity zakaz aborcji, za jej wykonanie kobiecie groziło więzienie, a lekarzowi przynajmniej odebranie licencji zawodowej. Bohaterka szukała pomocy wszędzie, odbijała się od ściany, aż trafiła do pokątnej specjalistki. Ernaux, jak w całym swoim pisarstwie, za cel stawia sobie zapisanie doświadczenia, bo to, co zapisane, staje się publiczne, powszechne i jest już nie tylko jednostkowym przeżyciem. Ernaux pozwala się przeglądać w swoim życiu innym kobietom. Wręcz je do tego zachęca. „Zdarzenie” to proza, w której mogą przeglądać się dziś Polki, którym politycy odebrali prawo do wyboru i decydowania o własnym ciele i życiu.

„Pieśń prorocza”, Paul Lynch

„Pieśń prorocza”, Paul Lynch, Wydawnictwo Marginesy / (Fot. Materiały prasowe)

„Pieśń prorocza” Paula Lyncha w 2023 roku otrzymała Nagrodę Bookera (wyd. Marginesy). Czekałam na polski przekład, a że jego autorką jest Kaja Gucio, to się zawieść nie mogłam. Książka wstrząsa i przeraża, bo to opowieść o złu, o terrorze, o upadku społeczeństwa, o utracie wolności, o tyraniach dzisiejszych czasów przez pryzmat Irlandii, przez pryzmat rodziny. Lynch próbował zajrzeć w kulisy współczesnego chaosu, jak sam powiedział. Irlandia się rozpada, pożera ją totalitaryzm – to makroskala, w mikroskali w domach rozgrywają się dramaty. Larry zostaje niespodziewanie aresztowany. Eilish, jego żona, naukowczyni i matka czwórki dzieci, stara się ocalić rodzinę i ten cel stanie się dla niej nadrzędny. Dystopijna ponurość w mistrzowskim wydaniu.

„Mleczarz”, Anna Burns

„Mleczarz”, Anna Burns, Wydawnictwo ArtRage / (Fot. Materiały prasowe)

W Północnej Irlandii rozgrywa się również akcja powieści „Mleczarz” Anny Burns (wyd. Art. Rage, przekład Aga Zano), laureatki z kolei The Man Booker Prize w 2018 roku. Ale to zupełnie inna książka. Na polskie tłumaczenie trzeba było czekać aż sześć lat, ale jest, i to jakie! I się nim cieszmy, i upajajmy. Bo zarówno książka, jak i przekład to prawdziwe wydarzenie literackie. Narratorka opowiada o wydarzeniach, które miały miejsce w Belfaście, w latach 70., w czasie Kłopotów – konfliktu między republikanami a lojalistami, największych podziałów, „ich strona to zrobiła”, „nasza strona to zrobiła”, „ich religia za to odpowiada”, „nasza religia za to odpowiada”. W epoce bomb, karabinów, śmierci i okaleczeń. Ona miała wówczas 18 lat, żyła w środku tego bagna, otoczona licznym rodzeństwem, napastującym ją szwagrem i prześladującym tytułowym Mleczarzem. Miała gdzieś sytuację polityczną, rozgrywki społeczne, liczyły się dla niej książki, powieściowy świat XIX-wieczny, w który uciekała od ram, w które została wtłoczona; z pracy wracała na piechotę, maszerowała z otwartą książką w ręku, zanurzona w lekturze i tylko to się liczyło. Mleczarz wchodził jej w drogę, planował niby przypadkowe spotkania. Ludzie gadali. Język, którym gadali, był zawoalowany, nikt nie mówił niczego wprost, lepiej nie nazywać rzeczy po imieniu. A co ona mogła powiedzieć? Patriarchat i strach zamykały usta. Każde zdanie Burns to skarb. Pozwolę sobie na jeden cytat oddający atmosferę zarówno powieści, jak i języka (plus przekładu): „Pierwsze, co poczułam, to znowu dreszcz, który przeleciał mi po kręgosłupie; ten pełzacz, wstrząsacz, wzdrygający wewnętrzny przemykiwacz sunący od kości ogonowej do nóg”.

„Ty, krwawe dzieciństwo”, Michele Mari

„Ty, krwawe dzieciństwo”, Michele Mari, Wydawnictwo Czarne (Fot. Materiały prasowe)

Podobnie jak fragmenty „Mleczarza”, tak też ciągle w głowie tkwią mi zdania z opowiadań wybitnego włoskiego współczesnego autora Michelego Mariego, których polski przekład ukazał się w tym roku w zbiorze zatytułowanym „Ty, krwawe dzieciństwo” (wyd. Czarne, przekład Katarzyna Skórska). Przytoczę samą siebie, bo o książce pisałam niedawno: Gdy wchodzi się do świata Mariego, to jakby przechodziło się na drugą stronę lustra, tego z „Alicji w Krainie Czarów”. I nie tylko dlatego, że wchodzi się w świat dzieciństwa autora, ale dlatego też, że przekracza się próg literatury, której dziś już ze świecą szukać. W jego opowiadaniach wszystko odbywa się powoli, z wielką gracją, bez pominięcia żadnego szczegółu. Mari wręcz ma obsesję detalu, który również rozbiera na jeszcze drobniejsze elementy. Sięgają do obrazów z dzieciństwa, przywołuje udrękę z nim związaną, ale i odkrycia, które uformowały jego późniejsze życie. Pielęgnuje te obrazy jak największy skarb, bo to, co przyszło później, było już pozbawione czystych, pierwotnych dylematów, emocji, wyobrażeń i oczekiwań, poczucia sprawczości.

„Wesołe pożegnanie”, Ludmiła Ulicka

„Wesołe pożegnanie”, Ludmiła Ulicka, Wydawnictwo Filtry / (Fot. Materiały prasowe)

W tym roku co niektórzy wydawcy obstawiali, że Literacka Nagroda Nobla przypadnie Ludmile Ulickiej, rosyjskiej pisarce, żyjącej na obczyźnie od czasu agresji Rosji na Ukrainę. Nobel poszedł do Koreanki Han Kang, ale my dzięki tym zakładom możemy cieszyć się prozą Rosjanki. Bowiem w jednym czasie ukazały się po polsku jej trzy książki. Każda bardzo warta przeczytania. Do rankingu wybieram „Wesołe pożegnanie” (wyd. Filtry, przekład Piotr Braszak). Bo to powieść, jak tytuł wskazuje, bardzo wesoła, choć o umieraniu. Jest upalne lato 1991 roku, Nowy Jork, umiera Alik, rosyjski malarz i lekkoduch. Do jego mieszkania-pracowni schodzą się przyjaciele i przyjaciółki – kobiety Alik w sobie lubił rozkochiwać, a one szły za nim jak w ogień. Goście koczują, jedzą, gotują, dyskutują, kłócą się, wspominają. Zebrani pod jednym dachem samoistnie tworzą rosyjską emigracyjną społeczność w pigułce. Niewierzącego Alika przyjaciele chcą zabezpieczyć i jedni sprowadzają rabina, coby się nad nim pomodlił, drudzy popa, żeby może jednak się ochrzcił, tak na wszelki wypadek. Ulicka ma ogromny talent do budowania atmosfery, oddawania fizyczności toczących się zdarzeń, na kolejnych stronach czuć coraz większy zaduch zebranego tłumu i popsutej klimatyzacji, zapach gotowanych potraw, wilgoć pościeli na łóżku Alika, na którym co chwilę ktoś przysiada, kładzie się czy pot rozbierających się gości. Wspaniała jest też mnogość postaci i bohaterów, mnogość narracji. To literatura z najwyższej półki. 

Z literatury polskiej chciałabym wyróżnić 7 tytułów.

Najważniejsze książki 2024 roku w kategorii literatura polska, wśród nich dwa świetne debiuty i jeden tom poezji

„Wczoraj byłaś zła na zielono”, Eliza Kącka

„Wczoraj byłaś zła na zielono”, Eliza Kącka, Wydawnictwo Karakter / (Fot. Materiały prasowe)

Zacznę od „Wczoraj byłaś zła na zielono” (wyd. Karakter) Elizy Kąckiej. – To próba biografii uczestniczącej. Towarzyszę dziecku, które stosunkowo mało ze świata mi odsłania, jego sposób postrzegania świata pozostaje dla mnie tajemnicą – powiedziała mi autorka w audycji podcastowej „Słowo za słowo”. To książka o dwóch różnych językach, które próbują się spotkać. O rozumieniu słów, gestów, o ich wieloznaczności. Zbudowana została jak literacki esej, podzielony na krótsze i dłuższe rozdziały, w których Kącka opisuje relację z córką będącą w spektrum, a także relację ich obu ze światem zewnętrznym – często okrutnym i kategorycznie oceniającym.

„Rzeka dzieciństwa”, Andrzej Stasiuk

„Rzeka dzieciństwa”, Andrzej Stasiuk, Wydawnictwo Czarne (Fot. Materiały prasowe)

Andrzej Stasiuk i jego „Rzeka dzieciństwa” (wyd. Czarne). Cud natury przeplata się ze złem, w pejzaż dzieciństwa wdziera się wojna, przez rzekę, w której się bawiło i kąpało, przeprawiają się uchodźcy. W nowej książce pisarz podróżuje wzdłuż Bugu – z krainy matki do krainy ojca – aż do jego źródeł i opowiada, co widzi. Stasiuka wielbię za jego wyjątkowy zmysł obserwacji, wielozmysłowe wyczucie krajobrazu, szorstkość języka niewykluczającą wrażliwości oraz za umiejętność wskazywania zła i dobra bez wydawania wyroków.

„Rewolucja nie ma końca”, Artur Domosławski

„Rewolucja nie ma końca”, Artur Domosławski, Wydawnictwo Literackie (Fot. Materiały prasowe)

Artur Domosławski napisał swoje opus magnum – tak bym określiła jego tegoroczną książkę „Rewolucja nie ma końca” (Wydawnictwo Literackie). Przyglądając się twórczości reportera, widać czarno na białym, że jego zainteresowania rozchodzą się na dwie drogi. Jedna droga prowadzi do biografii wielkich autorytetów, acz postaci wielokrotnie złożonych – Ryszarda Kapuścińskiego i Zygmunta Baumana. Druga do Ameryki Łacińskiej, której różnorodność, ciemne i jasne strony Domosławski poznawał przez trzy dekady, która stała się jego pasją i obsesją. Niemal 900-stronicowa „Rewolucja…” to można powiedzieć kontynuacja „Gorączki latynoamerykańskiej”, która wyszła 20 lat temu i miała już pięć wydań, ale to jednocześnie odrębna książka, podsumowanie 30 lat doświadczeń autora, a także wielkich egalitarnych zmian społecznych dokonujących się na tym kontynencie i ogromnych dramatów, maczyzmu i patriarchatu w Argentynie czy Meksyku, których był świadkiem. Jak „Gorączka” zmieniła nasze myślenie o Ameryce Łacińskiej, pozwoliła polskim czytelnikom się do niej zbliżyć, tak robi to „Rewolucja…”, jeszcze bardziej otwiera nam oczy.

„Sublokatorka”, Hanna Krall

„Sublokatorka”, Hanna Krall, Wydawnictwo Znak Literanova (Fot. Materiały prasowe)

„Sublokatorka” Hanny Krall – bardzo ważna lektura. Wydanie jej w tym roku przez Znak ma wymiar symboliczny, bo do Znaku złożyła ją pisarka 40 lat temu, ale publikację zatrzymała cenzura. „Sublokatorka” ukazała się więc po raz pierwszy w Paryżu w 1985 roku, potem miała już w Polsce jeszcze dwa wydania: w 1989 i w 2017. Teraz wróciła do „domu”, można by powiedzieć. To autobiograficzna powieść, wielowarstwowa. Odczytując dosłownie, tytułowa Sublokatorka (pisana wielką literą), Marta, to 6-letnia dziewczynka (alter ego pisarki) trwająca – bo trudno to nazwać życiem – w szafie u dobrej rodziny w czasie wojny, w tym samym domu mieszka jej rówieśniczka Maria – reprezentująca gospodarzy. Każda będzie się latami, dekadami, rozprawiać ze swoją traumą. „Sublokatorstwo jest określonym układem między sublokatorem a gospodarzem. Kontrakt ten, choć niejednokrotnie niewidoczny, nie posiada jasnych (!) wytycznych, co nie tylko więzi i ogranicza. Lecz przede wszystkim narzuca pozycję podległości. Sublokator nie może istnieć bez gospodarza – inaczej byłby nim sam” – celnie definiuje zjawisko Natalia Judzińska w tekście na końcu książki nazwanym „Zamiast posłowia”. Dziś w naszym kraju, w naszych domach mamy wielu sublokatorów – jakimi jesteśmy gospodarzami, gospodyniami? To pytanie towarzyszyło mi podczas lektury. Ale „Sublokatorka” to przede wszystkim przypowieść o jasności i ciemności, o bieli i czerni. O tym, że w zależności od sytuacji, roli, można być raz jasnym, innym razem ciemnym. Bo zawsze ktoś będzie znajdować się w jeszcze większej czerni, a wtedy osoba w ciemności może wydać się jasna. Czy istnieje terapia dla tych naznaczonych ciemnością, sposób na wydostanie się z czerni? Na pozbycie się tak mocno zakorzenionego strachu? Ciągle nie znam odpowiedzi, choć książka już się skończyła.

„Koniec”, Marta Hermanowicz

„Koniec”, Marta Hermanowicz, Wydawnictwo ArtRage / (Fot. Materiały prasowe)

Pierwszy wspaniały tegoroczny debiut to powieść Marty Hermanowicz „Koniec” (wyd. ArtRage). Malwina, główna bohaterka, dźwiga na barkach, a może raczej niesie w całym ciele, losy swojej rodziny. Własne dzieciństwo i nastoletniość w Nowej Soli na tzw. Ziemiach Odzyskanych przeplata z dzieciństwem, młodością babki Lotki na Wołyniu. Hermanowicz przeprowadza nas z jednego świata w drugi, z drugiego w pierwszy – płynnie. Malwina śni przeszłość babki, za dnia mierzy się z własną wrogą nastawioną do niej rzeczywistością. Malwina kolekcjonuje umarłych w klaserze, sama też najbardziej chciałaby nie być. To książka nie tylko o dziedziczonej traumie i niemożności wyzwolenia się z niej, lecz także doskonały, acz gorzki i niewygodny w oglądaniu, portret Polski.

„Trochę z zimna, trochę z radości”, Kinga Sabak

„Trochę z zimna, trochę z radości”, Kinga Sabak, Wydawnictwo W.A.B. / (Fot. Materiały prasowe)

Drugi debiut, który wpisuję na listę najważniejszych książek 2024 roku, to „Trochę z zimna, trochę z radości” Kingi Sabak (wyd. WAB). To zbiór opowiadań, choć dla mnie składają się one w spójną (o)powieść. Książka o szukaniu duchowości – jak powiedziała mi autorka – ale też o mierzeniu się z własną tożsamością, innością; to również portret Polski namalowany techniką mieszaną, bo oprócz farby wystają z niego druty, kolce, szorstka faktura. Bo po taki język sięga Sabak – szorstki, brutalny, by dosadnie to siłowanie się z otoczeniem opisać. Akcja rozgrywa się na mazowieckiej wsi, w małym miasteczku pod Warszawą i samej Warszawie, zaczyna się w latach 90. XX wieku i toczy się prawie do dziś. Tak jak życie zarówno osoby bohaterskiej, jak i autorskiej. Wieś cuchnie alkoholem i biedą, bezrobociem, ale też kwiatami, drzewami i grzybami. Słychać odgłosy zgniatanych puszek po piwie, brzęk szkła, ale też ptaków i traktorów. Lubię pisanie Kingi Sabak za to, że nie dopowiada, że zostawia miejsce.

„Poltergeist”, Urszula Honek

„Poltergeist”, Urszula Honek, Wydawnictwo Warstwy (Fot. Materiały prasowe)

I na koniec tom poezji „Poltergeist” Urszuli Honek (wyd. Warstwy). Przejmujące wiersze żałobne, o stracie. Na stałe książka leży na moim nocnym stoliku. Lubię do niej zaglądać i czytać na nowo. Tak jak lubiłam wracać do jej prozy „Białe noce”. Honek ma słuch absolutny – wiem, że się powtarzam, ale tak jest. Jej wrażliwość na słowo emanuje, obejmuje.

Wystarczy się wsłuchać:

„Brzmienia”
Najłatwiej przypomnieć sobie czyjś głos, ale nie
Ostatnią rozmowę. Jej brzmiał jak chodzenie po
Zamarzniętym śniegu. Jeszcze nie dotrwałam zimy,
Ale czekam, kiedy wszystko zamarznie, zacznie trzeszczeć

Maria Fredro-Smoleńska
  1. Kultura
  2. Książki
  3. 15 najważniejszych książek 2024 roku, które warto przeczytać
Proszę czekać..
Zamknij