Na liście najgorętszych gwiazd 2023 roku właściwie zabrakło debiutantów. Osobowości o ugruntowanej pozycji, takie jak Taylor Swift, Beyoncé i Rihanna, w tym roku biły własne rekordy. W kinie rolą Barbie zabłysła Margot Robbie, Austin Butler otarł się o wielkość jako Elvis, a Timothée Chalamet uchodził za amanta numer jeden. O kim jeszcze było głośno w mijającym 2023 roku?
Taylor Swift: Najpotężniejsza kobieta świata
Redakcja magazynu „Time” tłumacząc decyzję o przyznaniu tytułu osobowości roku Taylor Swift, a nie jednemu z liderów czy jednej z liderek politycznych, wskazywała na niezwykłą umiejętność gwiazdy do jednoczenia ludzi w niespokojnych czasach. Trasa koncertowa „The Eras Tour” gromadziła na jednym stadionie po kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Kolejne miliony zasiadły w fotelach kinowych, by oglądać film dokumentujący występy wokalistki. Oczywiście, o wszystkie detale w każdym z tych przedsięwzięć zadbała sama Swift, świadoma siebie perfekcjonistka. „Taylor przebyła niezwykłą drogę”, jak pisano na łamach „Time”. Każdy z etapów tej drogi budził zainteresowanie –kontrowersje, niedowierzanie, zachwyt. Ale jedno jest pewne – cokolwiek Taylor robi, robi to po swojemu. I wszystko zamienia w złoto.
Selena Gomez: Nieoczywista ikona
Najlepsza przyjaciółka Taylor Swift długo walczyła ze stereotypami. Uważano, że powinna się zdecydować – aktorstwo albo muzyka, słodkie selfie na Instagramie czy poważne dokumenty o zdrowiu psychicznym, singielstwo czy randkowanie. Ale Selena Gomez ma to w nosie – jako współczesna kobieta doskonale wie, że może być kimkolwiek chce, więc jednocześnie wydaje premierowy singiel „Single Soon” i prezentuje nowego chłopaka, producenta Benny’ego Blanco, zgarnia nominację do Złotego Globu za „Morderstwa po sąsiedzku” i lansuje nową linię do ciała swojej marki kosmetycznej Rare Beauty, dba o ducha i ciało, przyznając się do botoksu. Pełna sprzeczności Gomez jest dziewczyną na miarę swoich czasów.
Timothée Chalamet: Amant nowego pokolenia
Aktor właściwie nie musiałby już nigdy więcej stanąć przed kamerą. U szczytu popularności pozostaje od sześciu lat. Od kiedy pojawił się w „Tamtych dniach, tamtych nocach”, z każdym kolejnym rokiem zainteresowanie gwiazdorem – współczesnym dandysem – rośnie. Niezależnie od tego, czy gra Paula Atrydę z „Diuny”, czy Willy’ego Wonkę, czy pojawia się w mediach jako chłopak Kylie Jenner, Chalamet ucieleśnia marzenia całego pokolenia – nie tylko dziewczyn – o idealnym mężczyźnie XX w. Wdzięk i wrażliwość, eteryczność i enigmatyczność, talent i temperament – Chalamet jest twarzą z plakatu każdego pokoju nastolatka na świecie. A odkąd spotyka się z Kylie Jenner, intryguje jeszcze bardziej – można zadać nie tylko pytanie: „Co on w niej widzi?”, ale też: „Kim on jest naprawdę?”.
Austin Butler: Prawie jak król
Aktor w swojej pierwszej poważnej roli (wcześniej jakoś nie mógł się w Hollywood przebić) Elvisa Presleya dał z siebie wszystko. Jego głos, zmieniony tak, by brzmiał jak należący do króla rock and rolla, stał się nawet przedmiotem żartów. Ale po zabawnym wiralu nie ma już śladu, a Butler zdobywa swoim dżentelmeńskim stylem kolejne role (m.in. w serialu „Władcy przestworzy”) i czerwone dywany. Zdobył też serce pięknej kobiety, supermodelki Kai Gerber.
Pedro Pascal: Dojrzały mężczyzna
„Mandaloriana” ogląda się dla Grogu, czyli „baby Yody”, bo twarz tytułowego najemnika (w tej roli Pascal) skryta jest za maską. Aktora w pełnej krasie zobaczyliśmy dopiero w „The Last of Us”. Nie wierzcie tym, którzy mówią, że oglądają produkcję dla postapokaliptycznej fabuły. To on jest tą fabułą. Czołowy zaddy internetu zagrał potem u Pedra Almodóvara w gejowskim romansie. A na czerwonym dywanie pokazywał się w spódniczkach. I jak tu nie kochać dojrzałego faceta, który bawi się swoją męskością z lekkością obcą niejednemu przedstawicielowi młodszego pokolenia?
Beyoncé: Królowa przeżywa renesans
Jednej z najważniejszych artystek muzyki XXI w. można nie lubić. Można zarzucać jej chłód, kalkulację, obsesję doskonałości. Mieć trochę za złe, że nie okazuje słabości. A nawet nie lubić, bo nie jest nasza, bliska, swojska, tylko odległa, obca, niczym prawdziwa gwiazda. Na koncertach trasy „Renaissance” nawet błyszczy srebrem, niczym ciało astralne. Ale nie można Beyoncé odmówić konsekwencji – w budowaniu kariery, w szerzeniu świadomości na temat kultury czarnych, w przekonaniu o tym, że jej misją na Ziemi jest śpiew.
Rihanna: Mama pracująca
No, może nie do końca. Przecież 2023 r. jest kolejnym, w którym Rihanna nie wydała nowego albumu. Ale za to wydała na świat dziecko – drugie w ciągu kilkunastu miesięcy. Oprócz tego jako bizneswoman Rihanna prowadzi markę Fenty Beauty, jako kochająca kobieta wciąż chodzi na randki z ASAP Rockym, choć z dwójką maluchów mają pełne ręce roboty, a jako wyemancypowana kobieta pokazuje, że można mieć wszystko – występ na Super Bowl w ciąży, odsłonięty brzuch w dziewiątym miesiącu, szczęśliwą rodzinę i za nic oczekiwania innych, którzy wciąż wierzą, że płyta kiedyś powstanie.
Margot Robbie: Więcej niż Barbie
Nominacja do Złotego Globu za „Barbie” nikogo z fanów Margot Robbie nie zdziwiła. Jej film – tak jak Taylor Swift i jej koncerty – ratował amerykańską gospodarkę, zarabiając ponad miliard dolarów. Promując produkcję Grety Gerwig, Margot – tak jak jej bohaterka – obalała stereotypy. W słodkim różu od stóp do głów wygłaszała feministyczne kwestie na temat roli kobiet w kinie i w życiu.
Jenna Ortega: Prawdziwa Wednesday
Aktorka mogła pozostać królową krzyku z horrorów, takich jak… „Krzyk”, bo wychodziło jej to doskonale. Zamiast tego stała się Wednesday. Najbardziej wiralowy serial z najbardziej wiralową sceną tańca pobił rekord „Stranger Things” na najchętniej oglądaną produkcję Netflixa. W 2024 r. nastoletnia córka rodziny Addamsów powróci, a wraz z nią czarne sukienki, czarne warkoczyki i jeszcze czarniejszy humor. Sama Jenna jak na gwiazdę Hollywood wyróżnia się bezpretensjonalnym podejściem do sławy. Uważa się przede wszystkim za aktorkę i rolami, a nie stylem życia, chce inspirować. Tylko czasem zdarzy jej się wylansować trend, np. na gothcore albo fryzurę wolfcut. Ale to tak przy okazji, bo Ortegę mamy poznawać w kinie, a nie w kuluarach.
Bad Bunny: Głos pokolenia
Portorykańskiego rapera pokonała tylko Taylor Swift. Gdyby nie ona, Spotify należałby do Bad Bunny’ego. Król latynoskiego trapu, umawiając się z supermodelką Kendall Jenner, stał się też częścią uniwersum Kardashianów. Ale taka sława mu nie leżała – chcąc pozostać wiernym swoim fanom, powraca do korzeni – wciąż pisze piosenki po hiszpańsku, nie lubi etykietek określających jednoznacznie seksualność i na rozdanie nagród maluje paznokcie na neonowy żółty. Jak brzmiał tytuł płyty z 2020 r., „YHLGQMDLG” – „Yo hago lo que me da la gana”, czyli „Robię, co chcę”.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.