Znaleziono 0 artykułów
09.08.2024

Satyryczny serial Netflixa „Dekameron” ubiera współczesne problemy w historyczny kostium

09.08.2024
(Fot. materiały prasowe)

Jak nie szydzą z nieudacznego polskiego szlachcica, to biorą się za dobrze urodzonych mieszkańców XIV-wiecznej Florencji. I ich nie oszczędzają. „Dekameron”, najnowsza produkcja Netfliksa, potwierdza, że moda na satyrę kostiumową nie słabnie, a z tych drwin z niedorzecznej przeszłości wybrzmiewa głód poukładania się z ponurą teraźniejszością.

Dlaczego śmiejemy się z tego, co było? Bo ciężar tego, co jest, onieśmiela swoją powagą. Kathleen Jordan, autorka serialowej ekranizacji „Dekameronu”, opowiada w wywiadach, że wpadła na pomysł, by przepisać klasykę włoskiej literatury na wartki serial o nieprzyzwoitościach bogatych i rozpustnych, gdy świat sparaliżowała pandemia koronawirusa. W czasach opisanych w „Dekameronie” wysoki status społeczny miał być gwarantem przetrwania w szalejącej epidemii dżumy. COVID-19 na podobnej zasadzie obnażył podłość klasowych nierówności, podsuwając pytanie, czy ekonomiczny przywilej chroni przed chorobą i śmiercią.

Ignorancja celebrytów była jednocześnie irytująca i frustrująca – mówiła Jordan w niedawnej rozmowie z „The New York Times”, wspominając, jak elity spędzające czas pandemii koronawirusa w luksusowych posiadłościach narzekały na brak swobody, podczas gdy system ochrony zdrowia podupadał w obliczu rosnącej liczby ciężko chorych. Satyra historyczna nie jest nowym gatunkiem, ale popularność połączenia absurdu z serialem kostiumowym dowodzi, że śmieszki z przeszłości sprawdzają się świetnie, gdy trzeba opowiedzieć o teraźniejszości, która akurat niespecjalnie nastraja do żartów. A mroczny dowcip seriali historycznych krzepi w obliczu różnorodnych wyzwań współczesności – od postępującego rozwarstwienia ekonomicznego („Dekameron”) przez przemoc seksualną wobec kobiet czy wojnę w Ukrainie („Wielka”) po patriarchalne żądze władzy i sławy (polski serial „1670”). Z czego jeszcze drwią twórcy kostiumowych seriali komediowych?

(Fot. materiały prasowe)

Przywilej w czasach zarazy

Na przykład z teorii spiskowych. W XIV-wiecznej Florencji może nie było ani Twittera (portalu X), ani tym bardziej Donalda Trumpa, który zalecał, by pić wybielacz, ale fake newsy niosły się ekspresowo i szeroko. „Dekameron” zaczyna się scenami srogiej zagłady. Miasto pogrąża się w strachu przed nieznaną wcześniej śmiertelną chorobą, a rezolutna służka Licisca (w tej roli znana z serialu „Sex Education” Tanya Reynolds) wraca do domu, gdzie dzieli się ze swoją panią teorią o skażonym powietrzu, które wydostało się z piekła podczas trzęsienia ziemi, i wkłada do nosa dwa kwiatki, by zablokować zarazie dostęp do organizmu.

Kathleen Jordan udaje się w „Dekameronie” błyskotliwie ująć chaos informacyjny z początku pandemii – próby radzenia sobie z kryzysem po omacku, bez wystarczającej wiedzy na temat specyfiki zagrożenia. W oryginale Giovanni Boccaccio nadał swojemu zbiorowi tragikomicznych opowiadań filozoficzny i polityczny wydźwięk, chociażby poddając krytyce nauki Kościoła katolickiego. Wysłał 10 osób do odizolowanej willi na włoskiej wsi, by pokazać, czym jest przywilej pochodzenia w konfrontacji z ostatecznym zagrożeniem. To samo robi Kathleen Jordan: zamyka 10 osób reprezentujących różne warstwy społeczne – bo szlachtę ktoś musi obsługiwać, więc są tu i państwo, i służba – by naświetlić dynamikę ich relacji. Raz jest tragicznie, raz jest komicznie, a z satyry na klasę i kasę wynikają lekcje nie tylko o moralnym bankructwie elit, lecz także o oczekiwaniach społecznych wobec kobiet, zwłaszcza w historii Pampinei, znakomicie granej przez Zosię Mamet, która ma 28 lat, „obwisłe cycki” i desperacko szuka męża.

(Fot. materiały prasowe)
(Fot. materiały prasowe)

Egzorcyzm typowego Polaka

Jan Paweł, grany przez Bartłomieja Topę szlachcic z serialu „1670” (wypuszczony w połowie grudnia 2023 roku hit Netfliksa), jest współwłaścicielem wsi Adamczycha, walczy z sąsiadem o wpływy w lokalnym sejmiku i szuka bogatego męża dla córki feministki. Marzy, by zostać najsłynniejszym Janem Pawłem w historii naszego kraju, a do tego wierzy, że Polska jest najwspanialszym z państw i właśnie osiągnęła szczyt rozwoju gospodarczego…

Przedrzeźniając rojenia o sławie głównego bohatera, twórcy serialu „1670” celują w bezrefleksyjną obsesję na punkcie zasięgów i gwiazd influencingu, a w karykaturalnie przedstawionym sąsiedzkim konflikcie o władzę naświetlają nikczemność polskiej polityki i absurdy społecznych podziałów. „1670” mimo swojego prześmiewczego charakteru wpisuje się też w poważną i potrzebną dyskusję o tożsamości narodowej, która przywraca godność chłopskiemu pochodzeniu. Dyskusję tę podtrzymują różne pojawiające się ostatnio książki i filmy, reportaże i fabuły. Jeśli jednak znakomite „Chłopki” Joanny Kuciel-Frydryszak czy całkiem udany remake kultowego „Znachora” mają w sobie moc kolektywnej sesji terapeutycznej, to „1670” działa jak egzorcyzm. Śmiejemy się z tego, czego najbardziej się wstydzimy.

(Fot. materiały prasowe)

Gdy przeszłość miesza się z przyszłością, czyli narcyz z Rosji

Największą z nowych satyr historycznych niezmiennie pozostaje „Wielka” z Elle Fanning w tytułowej roli. Serial tak obsceniczny, że trzeba było go zawiesić po trzech sezonach, by beka z bezeceństw na rosyjskim dworze nie wymknęła się spod kontroli. Konstytucyjnym obowiązkiem komedii kostiumowej jest luz wobec faktycznego przebiegu zdarzeń. Więcej się nie zgadza, niż zgadza. Jakiś fragment rzeczywistości jest oczywiście prawdą – epidemia dżumy w Europie w „Dekameronie”, relacje między szlachtą a chłopstwem w „1670” – ale już na przykład język, którym posługują się bohaterowie i bohaterki, może być ekscentrycznym miksem współczesnej i przeszłej frazy.

„Wielka” jest tak wielka, bo w ostentacyjnym poważaniu ma to, co piszą w podręcznikach do historii. Księżniczka Katarzyna Wielka przybywa do Rosji, by poślubić cara Piotra III, a małżeństwo wykształconej i ambitnej arystokratki ze zdeprawowanym brutalnym autokratą, którego pochłaniają orgie i wojny, jest pretekstem do opowieści o politycznej i seksualnej emancypacji kobiet. – Jak minął ci dzień? – pyta Katarzynę Marial, jej guwernantka i przyjaciółka. – Uniknęłam gwałtu – odpowiada władczyni. – Ja też – dorzuca Marial. To „ja też”, czyli „me too”, uderza ze zdwojoną siłą po rewolucji, którą w Hollywood wywołały wyznania ofiar przemocy seksualnej i pierwsze na taką skalę publiczne rozliczenie uprzywilejowanych oprawców, posiadających władzę, sławę i pieniądze.

Mam wrażenie, że w tamtych czasach ludzie mierzyli się z tym, z czym my mierzymy się dzisiaj – mówił w rozmowie z „The Guardian” autor serialu „Wielka” Tony McNamara. Ten sam, który napisał scenariusz do „Faworyty” Yorgosa Lanthimosa, również świetnej satyry kostiumowej. – Szukam współczesnego odpowiednika dla każdego wątku, który podejmujemy. Katarzyna Wielka może być kobietą z Chicago, która poślubiła nieodpowiedniego faceta i szuka wyjścia z sytuacji. Albo dziewczyną, która stanęła na czele korporacji, ale paru starych facetów z zarządu mówi jej, co ma robić – tłumaczy. Serial („Wielką” można oglądać na platformie Max) nabrał dodatkowego znaczenia, gdy Rosja rozpoczęła pełnoskalowe działania wojenne w Ukrainie. – Trudno nie odnieść wrażenia, że przeszłość wielokrotnie próbowała nas ostrzec. Historia lubi się powtarzać – zauważał w wywiadzie dla „Guardiana” Nicholas Hoult, który w „Wielkiej” kapitalnie gra Piotra III, okrutnego narcyza, napędzanego przekonaniem, że należy mu się niepodzielna władza, niezależnie od kosztów, które trzeba ponieść, by ją zdobyć. Brzmi znajomo? Na tym polega potęga nowych satyr historycznych. Przenoszą nas parę wieków wstecz, ale przynoszą celną refleksję o tym, co tu i teraz.

Angelika Kucińska
  1. Kultura
  2. Kino i TV
  3. Satyryczny serial Netflixa „Dekameron” ubiera współczesne problemy w historyczny kostium
Proszę czekać..
Zamknij