Nie ma w sobie chłodu wiatru i słonych nut morskiej wody, bo zapach inspirowany Gdańskiem stworzył nie przyjezdny turysta, ale wagabunda, który długo eksplorował miasto i warstwa po warstwie odkrywał niuanse jego tkanki. Z brytyjskim perfumiarzem Nickiem Stewardem rozmawiamy o nowym przystanku na mapie jego marki Gallivant – zapachu „Gdańsk”.
Pomysł tak oczywisty, że aż genialny, bo do czego innego wykorzystujemy zapach, jak nie do zapamiętywania odwiedzanych miejsc? – Perfumy są najlepszym środkiem transportu, który w sekundę przeniesie cię w dowolne miejsce na świecie – mówi Nick Steward, założyciel brytyjskiej marki Gallivant, którego eskapistyczny koncept zapachów miast właśnie powiększył się o nowy, najbliższy naszemu sercu projekt – flakon „Gdańsk”. Z okazji oficjalnej premiery zapachu w Polsce (dostępny w neoperfumeriach Galilu) rozmawiamy z jego twórcą.
Słyszysz: „Polska”, myślisz…
…kraj, który kocham i w którym wielokrotnie byłem. Myślę o „polskim złocie”, jakim jest bursztyn. Poczuciu wolności i indywidualności.
Pamiętasz pierwsze wrażenie, jakie zrobił na tobie Gdańsk?
Kiedy byłem w nim po raz pierwszy, poznałem historię bursztynu i dowiedziałem się, jak ważny jest dla tego miasta. To był moment, w którym zapragnąłem jak najbardziej zgłębić jego temat, by potem móc oddać jego ideę w zapachu.
Dla nas Gdańsk też jest wyjątkowym miastem. To tu narodziła się Solidarność, tu o wolność walczył Lech Wałęsa, ale też tu, od Westerplatte, zaczęła się dla Polaków II wojna światowa. Mimo tego to dosyć nobilitujące, że polskie miasto znalazło się w twoim projekcie obok najsłynniejszych stolic świata, Tel Awiwu, Londynu, Berlina czy Amsterdamu. Dzięki temu być może więcej osób zainteresuje się jego wyjątkową historią.
Cała historia Polski jest dla mnie niezwykle fascynująca. Dużo czytałem na jej temat, wielokrotnie też odwiedzałem wasz kraj. Dla mnie to bardzo ważne państwo w Europie i jest dla mnie sporym zaskoczeniem, jak mało osób w ogóle o nim wie. Muszę zdradzić, że czerpię naprawdę sporą przyjemność z rozpalania iskierki zainteresowania Polską wśród innych ludzi. Nie dalej niż kilka dni temu w moim studiu pokazywałem współpracownikom zdjęcia z Półwyspu Helskiego, dokąd chcę przyjechać latem. Byli zaskoczeni, mówili: „O rety, wygląda jak południowo-zachodnia Francja! Jak plaże Nowej Anglii!”. A ja mówiłem im o Polsce, która leży zaledwie dwie godziny drogi od nas.
Co zainspirowało cię do stworzenia nieoczywistego jak na polskie wybrzeże, bo ciepłego i otulającego, zapachu? Gdańsk to kompozycja ambry, miodu, śliwki, drewna sandałowego i przypraw: gałki muszkatołowej, kardamonu i szafranu.
Pamiętam taki moment: jest zima, a ja siedzę w gdańskiej kawiarni i patrzę przez okno, które przesłania śliwkowa aksamitna zasłona. Było przytulnie, otulająco. Inny obraz to miejsce, w którym Wisła łączy się z Morzem Bałtyckim, widzisz wtedy dwa różne kolory wody i wiesz, że to chłód głębi, który łączy się z ciepłem. Ktoś mi powiedział, że perfumy o zapachu bursztynu są bardzo orientalne, odpowiedziałem, że w pewien sposób kultura wschodu leży w DNA Polski. Szlachta miała przecież swoją filozofię inspirowaną Imperium Osmańskim. Wpływy Bliskiego Wschodu w tamtych czasach były naprawdę widoczne. Mój rozmówca był wtedy niezwykle zdziwiony. Polska historia jest tym ciekawsza, im bardziej się w nią zagłębiasz.
Wszystkie flakony marki Gallivant są minimalistyczne – przezroczyste, ozdobione białą etykietą, na której widnieje tylko nazwa miasta. Gdybyś „Gdańsk” miał ubrać w kolory, jakie by nosił?
Pomarańcze, czerwienie, kolor śliwkowy i złoto. To złote perfumy, jak zachód słońca na horyzoncie Bałtyku.
By stworzyć zapach, musisz dobrze poznać miasto. Jaki masz na to sposób?
Lubię poczuć jego energię, wniknąć podskórnie w jego tkankę i poznać je na wielu poziomach – pomaga mi to w warstwowym komponowaniu zapachu.
A potem ile czasu zajmuje ci dojście do momentu, w którym mówisz: „to jest to”?
Zwykle proces tworzenia perfum trwa około 17 miesięcy.
Stworzenie których perfum zajęło ci najwięcej czasu?
Najtrudniejsze były dla mnie „Los Angeles” i zajęły mi prawie cztery lata. W przypadku Miasta Aniołów trudno było mi złapać odpowiedni balans między kwiatowymi nutami a głębokimi drzewnymi.
Masz swoją ulubioną technikę pracy?
To podróż wyobraźni, w której staram się nie zaczynać od konceptu. W przypadku zapachu „Gdańsk” zacząłem myśleć o tym, jak pachnie bałtycki bursztyn, ale koncentrowałem się na tym, by nie przypominało to niczego znanego. Lubię czuć kreatywne napięcie – w „Gdańsku” występuje między bardzo ciepłym bursztynem a zimnym, głębokim morzem. To bardzo wyrafinowane perfumy, dokładnie tak jak wyrafinowana jest dla mnie Polska.
Nie jesteś „wychowankiem Grasse”...
To prawda. Choć przez wiele lat mieszkałem we Francji, czuję, że z perspektywy Londynu dużo łatwiej jest tworzyć. Nie ma takiej presji i oczekiwań. Mamy dużo większą wolność, jeśli chodzi o zasady, więc często mieszamy ze sobą rzeczy, które według starej francuskiej szkoły perfumiarskiej nie powinny się ze sobą mieszać. Anglicy uwielbiają tę zabawę! Lubimy nieoczywiste połączenia i zaskakujące mieszanki. Jesteśmy mistrzami sztuki fusion. Podziwiamy indywidualność, cenimy ludzi, którzy nie podążają za tłumem, hołdujemy ekscentryczności. To bardzo angielskie, że lubisz ekscentrycznych ludzi. Może jest też coś ekscentrycznego również w wyborze Morza Bałtyckiego (śmiech).
Nie jesteś pierwszy, wykorzystując pomysł podróży przy tworzeniu zapachów. Na podobnej koncepcji oparte są perfumy Memo Paris – to dosłowne pocztówki z miejsc. Czym różnią się od „city breaków” Gallivanta?
Memo Paris tworzą swoje zapachy w bardzo francuski sposób. My nie boimy się łączyć nut z wysokiej półki z bardziej pospolitymi składnikami, np. zapachem świeżego ogórka, który stereotypowo jest uważany za zapach angielskiej kanapki z ogórkiem. W marce Gallivant próbujemy nie być aż tak bardzo poważni, nie traktujemy wszystkiego serio. Sam mam spore poczucie humoru i lubię czuć je w perfumach. We francuskim sposobie tworzenia perfum jest za to więcej klasycyzmu.
Wśród zapachów Gallivant jest 10 miast i jedna dzielnica – „Brooklyn”. Czy Nowy Jork okazał się za bardzo pojemny, mało interesujący czy jest jeszcze jakiś inny powód, dla którego postanowiłeś sportretować tylko jedną jego część?
Brooklyn to miejsce, z którym czuję się najbardziej związany, jeśli chodzi o Nowy Jork. Mieszkają tam moi znajomi, więc mam najwięcej skojarzeń emocjonalnych związanych z tym miejscem. Mają piękny dom z brązowej cegły, przed którym rośnie magnolia, dlatego w sercu perfum „Brooklyn” znajdują się jej nuty. W moich zapachach często można znaleźć dosłowny element miasta, a czasami to bardziej wyobrażeniowy koncept.
Które z „miast Gallivant” jest twoim ulubionym?
Trudno jest mi wybrać…. Powiedziałbym: Londyn, bo to mój dom i spędzam tu najwięcej czasu. Idealnie byłoby, gdybym mógł przez cały rok mieszkać w każdym miesiącu w innym miejscu.
Gallivant można przetłumaczyć jako „wagabunda”. Czy to twój ulubiony sposób poznawania nowych miejsc?
Gdy podróżuję, staram się wiele nie planować i wszystko robić spontanicznie. Nie mam prawa jazdy i nie jeżdżę samochodem, dlatego jedną z przyjemności przebywania w mieście jest właśnie szwendanie się albo jazda na rowerze.
Czy poza premierą perfum masz jeszcze w planach odwiedzić Polskę, czy po miesiącach pracy nad „Gdańskiem” będziesz chciał zmienić kierunek?
Chciałbym wrócić do Polski jeszcze tego lata, żeby lepiej poznać Wybrzeże i zwiedzić Słowiński Park Narodowy, którego istnienie jest dla mnie bardzo zaskakujące. Polska to tak duży kraj z tak dziewiczą naturą! Lubię też historyczne miasta, jak Malbork, przejeżdżałem przez niego tylko pociągiem, więc teraz chciałbym się w nim zatrzymać, by go zwiedzić. Co jeszcze? Musisz mi podpowiedzieć
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.