Konstruowanie kanonów piękna to nic innego, jak polityka, a ich przełamywanie to proces emancypacyjny. Powtórzyłam tę lekcję, będąc dorosłą kobietą – mówi Zuza Krajewska o swoim projekcie „Goddesses”.
Zaczęło się przez przypadek. Zuza Krajewska, zaproszona przez organizatorów festiwalu „W ramach Sopotu”, szukała tematu projektu, który wiązałby się miastem. Najpierw myślała, żeby zrobić zdjęcia pensjonariuszom domu spokojnej starości. Żeby odreagować i pomyśleć poszła na plażę. Tam uderzył ją widok szczęśliwych ludzi, którzy opalali się na słońcu. Byli piękni i witalni. Półnadzy, ale zupełnie swobodni, akceptowali w pełni swoje nie zawsze doskonałe ciała. W pewien sposób przypominali posągi greckich bóstw. Zuza znalazła nowy temat.
Od półtora roku fotografuje krągłe kobiety na plaży. Interesują ją tylko bohaterki, które noszą naprawdę duże rozmiary – powyżej 46. Te, które zostały wykluczone przez rozmiarówkę popularnych marek odzieżowych. Kobiety, którym popkultura odmawia seksapilu i godności. Ale Krajewska patrzy na swoje nieprofesjonalne modelki z czułością i zachwytem. Odkrywa dla nas nienormatywne piękno ich ciał, przypomina o względności kanonów. Portretowane przez nią kobiety wpisują się w klasyczny wątek ikonograficzny. Stają się boginiami i muzami z antycznych, renesansowych, barokowych, czy XX-wiecznych portretów.
Paradoks tych zdjęć polega na tym, że wykonała je fotografka modowa. Choć od kilku lat Krajewska realizuje zaangażowane społecznie projekty, takie jak „Imago”, czyli portrety chłopców z zakładu poprawczego w Studzieńcu, czy „#SEXEDPL”, zdjęcia związane z akcją edukacji seksualnej Anji Rubik, to jest przede wszystkim autorką komercyjnych kampanii reklamowych i współpracowniczką luksusowych magazynów. Na co dzień pracuje z modelkami, kreując bajkowe, wyidealizowane światy. Czy można jej więc zarzucić hipokryzję? W końcu problemy kobiet z akceptacją własnego ciała mają swoje źródło właśnie we wzorcach, jakie narzuca im komercyjny świat mediów. Wyretuszowane kampanie reklamowe, odrealnione zdjęcia celebrytek, czy standardy piękna lansowane przez projektantów wpędzają zwyczajne dziewczyny w kompleksy.
– Tam gdzie mogę, staram się nie retuszować. I zachować spójność estetyczną zdjęć komercyjnych i modowych z projektami osobistymi. Staram się komunikować w mediach, jak ważna jest samoakceptacja i dystans do siebie i innych. Tam, gdzie ktoś mnie o to pyta. Myślę, że bardzo dużo zmienia się na lepsze. Kobiety zaczynają mówić swoim głosem, są coraz bardziej otwarte i wzajemnie się wspierają. Odzyskują poczucie własnej wartości i moc. Dla mnie świat jest ciekawy w swojej różnorodności. Zarówno szczupłe, jak i krągłe ciała, są dla mnie ciekawe w odbiorze. Krągłości fotografuje się bardzo dobrze. Zauważyłam, że dosłownie zatapiam się w ich pięknie, a rolki filmów kończą się jedna po drugiej – mówi Krajewska.
Zuza nie dzieli swoich światów na fotografię komercyjną i projekty własne. Po prostu robi zdjęcia, które pokazywane w różnych kontekstach nabierają innych znaczeń. W swojej pracy naturalnie ewoluuje, często wystawiając się na krytykę. Jej ostatnia październikowa okładka „Vogue’a” została wypuszczona ze „świadomym błędem”. Z głowy modelki otoczonej wianuszkiem tancerek z zespołu ludowego wyrasta góralski kapelusz mężczyzny na drugim planie. Ten „drobiazg” nie ma racji bytu w wystudiowanej fotografii modowej, ale dla Zuzy jest wentylem, którym ratuje swoją wizję mody przed toksycznym perfekcjonizmem.
– Nigdy nie zatrzymują mnie na długo rzeczy piękne w komfortowy sposób. Nie jestem w stanie się na nich skupić. Nie odkrywam w nich nic. Niczego nowego mnie nie uczą. Zatrzymują mnie natomiast ludzie, wydarzenia, sytuacje, których nie znam, nie rozumiem. Wolę zadać widzowi krepujące pytanie niż dawać miłe odpowiedzi. Może dlatego interesuje mnie teren, na którym naturalnie rodzą się spory i dyskusje. Zjawiska, które uważam za warte zmiany. Pogłębić doświadczenie i coś odkryć – to lubię – mówi fotografka.
Pomimo mocnego kontekstu społecznego, wzruszenia bohaterek i prywatnych wiadomości, w których nieznane dziewczyny dziękują fotografce za zdjęcia, „Graceful” jest bardzo osobistym projektem. Studium kobiecego ciała jest jak praca domowa, którą Zuza odrabia, żeby lepiej przygotować się codziennego pojedynku z rzeczywistością, zarówno jako kobieta, jak i mama dorastającej dziewczynki.
– Pracując nad cyklem, wróciłam do klasyki feministycznej historii sztuki – książek Lyndy Nead, Griseldy Pollock. Konstruowanie kanonów piękna to nic innego jak polityka, a ich przełamywanie to proces emancypacyjny. Powtórzyłam tę lekcję, będąc dorosłą kobietą. Z dystansem i całkiem niezłym pojęciem na temat życia. Pojęcie o tym, co jest piękne, jest absolutnie względne. Krytyka i hejt nie mają sensu, bo odbierają nam coś, co jest właściwie najważniejsze – radość życia, bycia tu i teraz. Uwięzieni w narzuconej nam medialnie papce tracimy czas i umiejętność spontanicznego odkrywania nowych, przyjemnych rzeczy – mówi Zuza.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.